Informacyjnie

Ten blog powstał przede wszystkim po to, żeby spisać swoje wspomnienia z podróży, bo pamięć jest ulotna. Od wielu lat staram się tworzyć notatki z każdego wyjazdu i jestem zdziwiona jak wiele szczegółów się zaciera.
Jeśli przy okazji ktoś może znaleźć coś dla siebie - podpowiedzi, rady, pomysły na podróż - będzie mi bardzo miło.
Wszystkie zdjęcia zamieszczone na blogu są zrobione przeze mnie lub przez mojego Męża, jeśli korzystam ze zdjęć z netu będzie o tym stosowna informacja.
Zapraszam do czytania

piątek, 22 listopada 2024

Trochę NIEinstagramowe Bali, cz. 15 Półwysep Bukit

Ostatnim przystankiem w naszej balijskiej przygodzie był półwysep Bukit.
Jest to sam cypelek wyspy jak widać na poniższym zdjęciu.
Półwysep Bukit, w przeciwieństwie do większości terytorium Bali charakteryzuje się suchym i kamienistym krajobrazem. Słynie z najpiękniejszych (do dyskusji
😉) plaż na całej wyspie oraz malowniczych klifów.
Z Sanur na Bukit można dojechać dwiema drogami, jedna przy lotnisku, druga w morzu, z niesamowitymi widokami. Ta druga droga Bali Mandara jest płatna dla samochodów osobowych 13.000 IDR (ok, 3,50 zł), a dla skuterów i motocykli 5.000 IDR (1,30 zł). Droga ma ponad 10 km długości, jest szeroka, dobrze utrzymana, do tego ma wydzieloną drogę dla jednośladów. Jadąc na półwysep skorzystaliśmy z tej właśnie drogi, była prawie pusta, kilka skuterów i  samochodów.

Zanim jednak wjechaliśmy na wodną drogę, to po wyjeździe z Sanur, pojechaliśmy na pobliski półwysep, a właściwie wysepkę Serangan (z lądem łączy ją tylko droga) do TCEC – Turtle Conservation And Education Center
Organizacja i miejsce powstały w 2006 r. a ich celem jest pomoc w ochronie żółwi i wyeliminowaniu nielegalnego handlu żółwiami na Bali. W TCEC przebywają ranne i nie zdolne do samodzielnego życia żółwie, wolontariusze z różnych stron świata, pracujący dla centrum zbierają „gniazda” z turystycznych plaż i skupują żółwie jaja od miejscowych. Jaja są przechowywane w centrum aż do wyklucia młodych, które po mniej więcej miesiącu wypuszczane są na wolność.
Nas po ośrodku oprowadzała wolontariuszka z Niemiec, która pokazywała nam odratowane żółwie i opowiadała ich historie pojawienia się w centrum, np. zaplątane w plastikowe torby pływające w oceanach  
Centrum nie jest duże, jego obejście i zwiedzanie nie zajmuje dużo czas, godzina, to naprawdę sporo. Wstęp jest bezpłatny, ale mile widziane są datki na działalność ośrodka.



A z ośrodka piękną autostradą, o której było wcześniej pomknęliśmy wprost najbardziej luksusowej turystycznej miejscowości na wyspie - Nusa Dua. Ten ośrodek wypoczynkowy znany jest jako enklawa dużych 5-cio gwiazdkowych hoteli, na terenie jest ich ok. 20.
Nusa Dua oznacza dosłownie „dwie wyspy” (nusa – wyspa, dua – dwie), ponieważ w zatoce znajdują się dwie niewielkie wysepki – Nusa Dahma i Nusa Gede (Peninsula).



Wjazd na teren Nusa Dua jest monitorowany i podobno pobierana jest opłata. My przejeżdżaliśmy przez bramki ochrony, ale opłaty nikt od nas nie oczekiwał. Teren Nusa Dua jest nawet zadbany (jak na Bali
😉), są piaszczyste plaże, ścieżka przy plaży, bary, restauracje, widać dość komercyjnie. Są tu też świetne warunki do uprawiania surfingu, przynajmniej jak jest przypływ. Spędziliśmy tam ok. 1,5 godziny i pojechaliśmy do naszego ostatniego już hotelu. 


Tym razem lokum mieliśmy zdecydowanie największe, nasz apartament hotelowy miał ok. 100 m2! Apartament typu Studio z oszkloną łazienką, aneksem kuchennym, olbrzymim łóżkiem i fantastycznym widokiem z balkonu. Bajka. 



Do tego umiejscowienie hotelu i sposób jego budowy – położony w skarpie, wyglądał jakby wkomponowany w klif. 

Było tak ślicznie, że postanowiliśmy iść na plażę przy hotelu, którą widzieliśmy na mapach Google i booking.com.
zdjęcie: Booking.com

zdjęcie: Booking.com
I tu skończył się nasz zachwyt. Hotel świetny, pokój super, basen przy hotelu też w porządku, jedzenie smaczne, a na plażę spuśćmy zasłonę milczenia…


Jeszcze będąc w Nusa Dua postanowiliśmy wrócić tam późnym popołudniem po pierwsze, żeby coś zjeść lokalnie, bo obok naszego hotelu nie było nic fajnego, a po drugie chcieliśmy zobaczyć przedstawienie o Barongu, z których Bali słynie, a wcześniej nie mieliśmy takiej okazji. Więc gdy tylko rozgościliśmy się w hotelu, to wybraliśmy się z powrotem na Nusa Dua.
Najpierw obiad w lokalnym warungu  i specjalność balijska „babi guling” czyli pieczona wieprzowina z dodatkami, 


a potem dotarliśmy ponownie na wyspę Peninsula na występ „Kecak and Barong Dance Show”.
Barong to stworzenie występujące w mitologii balijskiej przypominające trochę lwa, które jest królem duchów, przywódcą zastępów dobra i ogólnie uosobieniem dobra. W wiecznej walce dobra ze złem przeciwniczką Baronga jest zła wiedźma Rangda, królowa demonów.
Są różne rodzaje tańca, najczęściej symbolizujące odwieczną walkę dobra ze złem.
Oczywiście opowiadane historie są różne, dla ciekawych streszczenie tej którą oglądaliśmy poniżej (kartka nieco zniszczona, bo zmoczona przez deszcz):

W amfiteatrze na wyspie Peninsula występy odbywają się tylko w piątki o 18.00, wiec mieliśmy szczęście, że akurat w piątek tam dotarliśmy i przez zupełny przypadek zobaczyliśmy ogłoszenie.
Bilety kupiliśmy przez Internet 150.000 IDR (40 zł) za osobę. 

Nie było problemu z ich zakupem i przed 18-stą stawiliśmy się przed amfiteatrem. Ludzi było niewiele, choć jak patrzę na możliwość zakupu biletów teraz, to wszystko wyprzedane. Gdy zasiedliśmy na widowni już się chmurzyło (byliśmy przygotowani, mieliśmy peleryny przeciwdeszczowe i parasolki), a gdy zaczęło się przedstawienie zaczęło kropić.
Występ był fantastyczny, podobał mi się bardzo, cudowne kolorowe show robione przez tancerzy. Niestety wraz z rozkręcającym się przedstawieniem, rozkręcał się deszcz. Przedstawienie zostało zaprezentowane w wersji skróconej w rzęsistej ulewie. Woda z nieba lała się, jak gdyby ktoś lał wodę wiadrami. A deszcz był naprawdę ciepły!




 

No ale zrobiło się ciemno, trzeba było jeszcze dotrzeć do samochodu i wrócić te 6 km do hotelu.

Jak wracaliśmy to wody na ulicach momentami było tyle, że baliśmy się, że nie przejedziemy. Na szczęście się udało.


Kolejnego dnia po śniadaniu chcieliśmy się wybrać na zwiedzanie półwyspu, i tu dopadły nas skutki poprzedniego wieczora. No w sumie nie bezpośrednio nas tylko Jimny’ego. Zamókł i nie odpalił. Cóż było robić, przecież nie będziemy przedostatniego dnia pobytu spędzali w hotelu (w około nie było nic ciekawego, tylko same hotele). Zadzwoniliśmy do wypożyczali, z której był Jimny i poinformowaliśmy, że się zepsuł, zostawiliśmy kluczyki w recepcji, a sami wypożyczyliśmy skuter i ruszyliśmy na podbój plaż Bukitu.
Skuter to naprawdę świetna opcja poruszania się po wielu krajach azjatyckich, oczywiście pod warunkiem, że nie masz ze sobą dużego bagażu. Drogi są pełne jednośladów, jeździ tam na nich każdy, począwszy od 8-10 latków, po naprawdę wiekowych staruszków. Na skuterach jeżdżą całe rodziny (po 4-5osób) nawet z maleńkimi dziećmi, przewozi się nimi niesamowite ładunki i cały ten ich ruch działa.
Tak więc na jeden dzień staliśmy się użytkownikami skutera.
Zrobiliśmy sobie listę plaż i miejsc, które trzeba odwiedzić i ruszyliśmy. 
Na początek na zachwalaną jako jedna z najpiękniejszych i najciekawszych plaż na Bali – na Balangan Beach. Na pierwszy rzut oka, z klifu, wyglądała ładnie, więc pojechaliśmy. 
Rzeczywistość wyglądała tak:





Wypiliśmy więc kokosa, bo koko index wypadł korzystnie 
i ruszyliśmy dalej na Thomas Beach. Gdy już dotarliśmy, zostawiliśmy skuter i zaczęliśmy schodzić na plażę wiedzieliśmy, że szału nie będzie. No i nie było:
 


Ciekawa historia z tym pływającym plecakiem. Właściciel lub pracownik jednego z lokali mających m.in. bar i leżaki zobaczył pływający plecak, podszedł, wyłowił, zajrzał do środka, a że placek był pusty wrzucił go z powrotem do morza…

Kolejną plażą była Uluwatu Beach, tu już było nieco inaczej, chociaż warunków do typowego plażowania nie było. Przynajmniej nie było tak brudno. 







Pospacerowaliśmy więc trochę i wspięliśmy się po schodach do baru na kolejnego kokosa.
Na koniec chcieliśmy pojechać do słynnej świątyni Uluwatu, niestety w tym dniu obiekt był niedostępny dla zwiedzających, było ichniejsze święto Kuningan i świątynia dostępna tylko dla modlących się. 
Zatrzymaliśmy się w jakimś obiekcie z ładnymi widokami 

i mimo wczesnego popołudnia postanowiliśmy wrócić do hotelu, po drodze tankując na lokalnej stacji,


a potem zatrzymując się na obiad.


Byliśmy na trzech plażach i nigdzie nie miałam ochoty wejść do wody, tak był brudno i nieprzyjemnie. Wolałam skorzystać z hotelowego basenu, niż pływać wśród śmieci.



Takie właśnie jest to cudowne miejsce na ziemi – Bali.
To była nasza ostatnia noc na Bali, ale kolejny dzień tuż przed wylotem też był ciekawy 😊 
cdn…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz