Pewnego
dnia postanowiliśmy pojechać do położonego w niedużej odległości St. Moritz.
Pogoda była ładna i postanowiliśmy dać trochę odpocząć naszym nóżkom.
Pojeździliśmy sobie na nartach do 13.00, wróciliśmy, przebraliśmy się i w
drogę. Miała być to krótka wyprawa – do St. Moritz jest tylko 45 km górskim dróżkami.
Najpierw pojechaliśmy na stację benzynową zatankować paliwo. I ups! Niespodzianka.
Stacja była „Chiuso”. Zapomnieliśmy o prostej rzeczy. We Włoszech maja
sjestę i w środku dnia wszystko jest zamknięte. Całe szczęście, że na
jednej stacji przerwa kończyła się o 14-stej i udało nam się zatankować J
Wyruszyliśmy więc w drogę. Jedziemy, a tu nagle zakręt, a za zakrętem………
koniec drogi. Jest szosa, a nagle prawie pół metra śniegu.
I
po prostu nie ma drogi. W oddali wioska, ludzie chodzą w rakietach śnieżnych,
ale do St. Moritz to można dojechać, ale dopiero jak śnieg stopnieje !
No
to się wróciliśmy i pojechaliśmy na wycieczkę do pobliskiego Bormio, bo innymi
drogami musielibyśmy dużo nadrobić.
Co
do samego Livigno, to miałam tam jeden malutki problem. Często traciłam oddech.
Parę schodów, albo kawałek pod górkę, a ja już ciężko dyszałam. No ale
mieszkaliśmy na wysokości 1800
m n.p.m., a na nartach jeździliśmy z prawie 3000 m n.p.m. Poza tym
wszystko było jak w bajce.
Ale
niestety co dobre szybko się kończy i nie wiadomo kiedy minął tydzień i powrotu
czas nastał.
W
piątek poszliśmy sobie do restauracji na kolację i pożegnanie z Alpami, pizza,
winko, deserek, mhmm.
Wyjechaliśmy
z Livigno w sobotę koło południa i zdecydowaliśmy, że pojedziemy jednak
zwiedzić to miejsce dwóch olimpiad i jeden z najbardziej znanych kurortów, jak
mawiają niektórzy „miasteczka snobów” – St. Moritz.
Szczerze
mówiąc nie zrobiło na mnie większego wrażenia. Typowo turystyczne miasteczko,
tylko ceny jakby troszkę z innej bajki.
A
potem ruszyliśmy w drogę powrotną po drodze korzystając z objazd, (bo droga
główna była w remoncie) takimi dróżkami:
Na
trasie zrobiliśmy jeszcze jeden mały postój – zatrzymaliśmy się w Innsbruku.
Podeszliśmy do skoczni Bergisel i zwiedzaliśmy stare miasto. Co prawda było po
21-szej, ale było cudownie. Nie przypuszczałam, że to tak piękne miasto. Chodzi
mi tu głównie o starówkę – bardzo ładna. Będziemy musieli jeszcze tam wrócić i
zobaczyć za dnia.
Droga powrotna była już pod względem pogodowym nieco lepsza, poza mgłą, której wręcz nie znoszę. A była tak duża, że momentami nic nie było widać.
Ale
dojechaliśmy dobrze i na śniadanie byliśmy w Polsce.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz