Szczerze
mówiąc wypad na narty do Włoch planowaliśmy już od grudnia. Mieliśmy jechać ze
znajomymi, ale w końcu coś nie wypaliło. Ale ja się tak napaliłam, że na
pytanie mojego Męża co chcę dostać na urodziny w tym roku bez wahania
odpowiedziałam: „Voucher na wyjazd na narty. Koniecznie do Włoch” I dostałam wymarzony prezent
! Jedziemy. Wyjazd zaplanowany na sobotę 12.04 godzina 2.00 w nocy. W piątek cały dzień
krzątaniny, gotowanie, pakowanie, a do tego sadzenie drzewek w ogródku ! Ale
wyjazd opóźnił się jedynie o 10 minut.
Wyruszyliśmy
z Wrocławia autostradą w stronę Niemiec. Pierwszy za kierownica Mąż. Gdzieś
po 100 km
od domu rozpętała się burza, lał deszcz i walił pioruny. Dramat. Ale nic to
minęliśmy granicę i spokojnie jedziemy autostradą w kierunku Drezna.
Stwierdziłam, że zdrzemnę się z godzinkę lub dwie, a potem zmienimy się za
kierownicą. Wiercę się, układam, a tu nagle kluczowe pytanie mojego T.: „A
spodnie narciarskie wzięliśmy ?” W tym momencie oblały mnie poty, ciśnienie
skoczyło mocno w górę i po spaniu. No tak wiedziałam że czegoś zapomnę !!!
Wracać się nie był sensu – przejechaliśmy już ponad 250 km, a poza tym mieliśmy
określony czas na przyjazd na miejsce i jakbyśmy się nie stawili o czasie to
byłby problem … No cóż…
Tak
więc na „dzień dobry” humor się skwasił !!!
Ale
jedziemy dalej. Zmieniliśmy się z kółkiem i wtedy zaczął się koszmar pogodowy,
deszcz, śnieg, koleiny w śniegu. Miałam tak zepsuty humor, że cała chęć na
wyjazd mi przeszła. Prowadziłam autko ładny kawałek, bo od Drezna aż do
Garmisch Partenkirchen (przez samo centrum Monachium). Tam postanowiliśmy
odpocząć, zwiedzić skocznię narciarską i pooglądać miasteczko. Bardzo miłe i
przyjemne.
Ruszyliśmy
dalej bez problemów, aż do samej Szwajcarii. Tam kolejna niespodzianka.
Mieliśmy wyznaczoną trasę przez tunel „Munt la Schera”, ale na granicy Szwajcarski
kontroler skierował nas na zupełnie inną trasę, tak jakby nie chcieli zbyt
wielu obcokrajowców wpuszczać do swojego kraju. Pomysłowa ja wynalazłam nową
trasę widokową, kawałek Austrii, kawałek Szwajcarii i takie fajne traski :
Fajnie jechało się do pewnego momentu. Bo nagle
szlaban na drodze – nie ma przejazdu ! Zapytaliśmy miejscowego – powiedział, że
jest jeszcze zima i trasa dlatego jest zamkniętą. No to znów atlasik i
wymyślanie nowej trasy. W koniec końców trafiliśmy inną drogą do wspomnianego
wyżej tunelu. Tunel ten powstał na początku lat 60-tych ubiegłego stulecia,
jest wykuty w skale i jest tak wąski, że ruch przez niego jest wahadłowy.
Przejazd przez niego jest płatny 20 CHF lub 13 EURO.
Na
miejscu byliśmy ok. 16.00. Zakwaterowaliśmy się w miłym pokoiku z widokiem na góry i wyciąg narciarski, odebraliśmy karnety na
wyciągi i ruszyliśmy zwiedzać miasteczko. Na szczęście wszystkie sklepy
były tam czynne i udało nam się kupić spodnie narciarskie nawet w rozsądnych
cenach.
Rano
obudziliśmy się w znakomitych nastrojach. Szybkie śniadanko, kawa i na stok
!!! Okazało się, ze do najbliższego wyciągu mamy … 50 kroczków robionych w
butach narciarskich Zresztą widać to tak z naszego wyjścia.
A
potem to już szaleństwo. Stoki długie, szerokie i …
prawie puste. Były momenty, że byliśmy na stoku sami. Wyciągi – same kanapy i
wagoniki, kto jeździ na nartach ten wie co to oznacza dla kolan. Prawdziwy raj.
A do tego wszystkiego przepiękne widoki zresztą zobaczcie sami:
W
sumie nasze dni wyglądały bardzo podobnie. Wstawaliśmy ok. 8.00 ubieranie,
szybkie śniadanko, kawa i o 9.00 na wyciągu (bo od 9.00 otwierali) wjeżdżaliśmy
na górę i tam szaleństwo prawie zawsze do 16.30 – 17.00. W międzyczasie szliśmy
na kawę lub czekoladę i jakąś „panini”. Padaliśmy ze zmęczenia, ale byliśmy
szczęśliwi. Po powrocie prysznic, jakiś obiadek i chwila odpoczynku. Koło 19.00
spacer po miasteczku lub przejażdżka po okolicy, zakupy i do pokoju. Mniej
więcej o 21.00 chodziliśmy spać.
Livigno
okazało się cudnym niedużym miasteczkiem. Wąskie uliczki, urokliwe domki,
fajna atmosfera, mili, przyjaźni Włosi, pyszna kawa.
Położone jest w wąwozie ze wszystkich stron otoczone górami. Wyciągi były po dwóch stronach. Przy jednej stronie mieszkaliśmy, a na drugą jeździliśmy darmowym autobusem. Przystanek był raptem 20 metrów od naszego lokum. A tak wygląda Livigno (dalej mapa interaktywna).
Położone jest w wąwozie ze wszystkich stron otoczone górami. Wyciągi były po dwóch stronach. Przy jednej stronie mieszkaliśmy, a na drugą jeździliśmy darmowym autobusem. Przystanek był raptem 20 metrów od naszego lokum. A tak wygląda Livigno (dalej mapa interaktywna).
Cdn.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz