Informacyjnie

Ten blog powstał przede wszystkim po to, żeby spisać swoje wspomnienia z podróży, bo pamięć jest ulotna. Od wielu lat staram się tworzyć notatki z każdego wyjazdu i jestem zdziwiona jak wiele szczegółów się zaciera.
Jeśli przy okazji ktoś może znaleźć coś dla siebie - podpowiedzi, rady, pomysły na podróż - będzie mi bardzo miło.
Wszystkie zdjęcia zamieszczone na blogu są zrobione przeze mnie lub przez mojego Męża, jeśli korzystam ze zdjęć z netu będzie o tym stosowna informacja.
Zapraszam do czytania

wtorek, 22 kwietnia 2008

Livignio cz. 1


Szczerze mówiąc wypad na narty do Włoch planowaliśmy już od grudnia. Mieliśmy jechać ze znajomymi, ale w końcu coś nie wypaliło. Ale ja się tak napaliłam, że na pytanie mojego Męża co chcę dostać na urodziny w tym roku bez wahania odpowiedziałam: „Voucher na wyjazd na narty. Koniecznie do Włoch”  I dostałam wymarzony prezent ! Jedziemy. Wyjazd zaplanowany na sobotę 12.04 godzina 2.00 w nocy. W piątek cały dzień krzątaniny, gotowanie, pakowanie, a do tego sadzenie drzewek w ogródku ! Ale wyjazd opóźnił się jedynie o 10 minut.
Wyruszyliśmy z Wrocławia autostradą w stronę Niemiec. Pierwszy za kierownica Mąż. Gdzieś po 100 km od domu rozpętała się burza, lał deszcz i walił pioruny. Dramat. Ale nic to minęliśmy granicę i spokojnie jedziemy autostradą w kierunku Drezna. Stwierdziłam, że zdrzemnę się z godzinkę lub dwie, a potem zmienimy się za kierownicą. Wiercę się, układam, a tu nagle kluczowe pytanie mojego T.: „A spodnie narciarskie wzięliśmy ?” W tym momencie oblały mnie poty, ciśnienie skoczyło mocno w górę i po spaniu. No tak wiedziałam że czegoś zapomnę !!! Wracać się nie był sensu – przejechaliśmy już ponad 250 km, a poza tym mieliśmy określony czas na przyjazd na miejsce i jakbyśmy się nie stawili o czasie to byłby problem … No cóż…
Tak więc na „dzień dobry” humor się skwasił !!!
Ale jedziemy dalej. Zmieniliśmy się z kółkiem i wtedy zaczął się koszmar pogodowy, deszcz, śnieg, koleiny w śniegu. Miałam tak zepsuty humor, że cała chęć na wyjazd mi przeszła. Prowadziłam autko ładny kawałek, bo od Drezna aż do Garmisch Partenkirchen (przez samo centrum Monachium). Tam postanowiliśmy odpocząć, zwiedzić skocznię narciarską i pooglądać miasteczko. Bardzo miłe i przyjemne. 

Ruszyliśmy dalej bez problemów, aż do samej Szwajcarii. Tam kolejna niespodzianka. Mieliśmy wyznaczoną trasę przez tunel „Munt la Schera”, ale na granicy Szwajcarski kontroler skierował nas na zupełnie inną trasę, tak jakby nie chcieli zbyt wielu obcokrajowców wpuszczać do swojego kraju. Pomysłowa ja wynalazłam nową trasę widokową, kawałek Austrii, kawałek Szwajcarii i takie fajne traski :



Fajnie jechało się do pewnego momentu. Bo nagle szlaban na drodze – nie ma przejazdu ! Zapytaliśmy miejscowego – powiedział, że jest jeszcze zima i trasa dlatego jest zamkniętą. No to znów atlasik i wymyślanie nowej trasy. W koniec końców trafiliśmy inną drogą do wspomnianego wyżej tunelu. Tunel ten powstał na początku lat 60-tych ubiegłego stulecia, jest wykuty w skale i jest tak wąski, że ruch przez niego jest wahadłowy. Przejazd przez niego jest płatny 20 CHF lub 13 EURO. 
Wyjechaliśmy wprost w objęcia Livigno.
Na miejscu byliśmy ok. 16.00. Zakwaterowaliśmy się w miłym pokoiku z widokiem na góry i wyciąg narciarski, odebraliśmy karnety na wyciągi i ruszyliśmy zwiedzać miasteczko. Na szczęście wszystkie sklepy były tam czynne i udało nam się kupić spodnie narciarskie nawet w rozsądnych cenach.
Rano obudziliśmy się w znakomitych nastrojach. Szybkie śniadanko, kawa i na stok !!! Okazało się, ze do najbliższego wyciągu mamy … 50 kroczków robionych w butach narciarskich Zresztą widać to tak z naszego wyjścia.

A potem to już szaleństwo. Stoki długie, szerokie i … prawie puste. Były momenty, że byliśmy na stoku sami. Wyciągi – same kanapy i wagoniki, kto jeździ na nartach ten wie co to oznacza dla kolan. Prawdziwy raj. A do tego wszystkiego przepiękne widoki zresztą zobaczcie sami:
 
 
 
 

W sumie nasze dni wyglądały bardzo podobnie. Wstawaliśmy ok. 8.00 ubieranie, szybkie śniadanko, kawa i o 9.00 na wyciągu (bo od 9.00 otwierali) wjeżdżaliśmy na górę i tam szaleństwo prawie zawsze do 16.30 – 17.00. W międzyczasie szliśmy na kawę lub czekoladę i jakąś „panini”. Padaliśmy ze zmęczenia, ale byliśmy szczęśliwi. Po powrocie prysznic, jakiś obiadek i chwila odpoczynku. Koło 19.00 spacer po miasteczku lub przejażdżka po okolicy, zakupy i do pokoju. Mniej więcej o 21.00 chodziliśmy spać.
Livigno okazało się cudnym niedużym miasteczkiem.  Wąskie uliczki, urokliwe domki, fajna atmosfera, mili, przyjaźni Włosi, pyszna kawa. 






Położone jest w wąwozie ze wszystkich stron otoczone górami. Wyciągi były po dwóch stronach. Przy jednej stronie mieszkaliśmy, a na drugą jeździliśmy  darmowym autobusem. Przystanek był raptem 20 metrów od naszego lokum. A tak wygląda Livigno (dalej mapa interaktywna).
Cdn.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz