Na kolejną wycieczkę mieliśmy zaplanowane zwiedzanie południa wyspy, czyli jeżdżenie od miasteczka do miasteczka i podziwiania widoków.
Na początku jednak udaliśmy się w góry, a raczej do malowniczej doliny - Curral das Freiras, czyli Doliny Zakonnic. Legenda mówi, że kiedy w 1566 r Madera została napadnięta przez przez francuskich piratów, to właśnie w tej dolinie ukryły się zakonnice z Funchal. Miejscowość jest maleńka i faktycznie prawie odcięta od świata. Pierwotnie prowadziła do niej tylko jedna droga - wykuta w skale, bardzo wąska, ale jest już zamknięta dla ruchu i mocno zniszczona.
Obecnie do Doliny Zakonnic można dostać się szerokim wygodnym tunelem. Samo miasteczko, mimo, że przyjeżdżają tu tłumy turystów, ma niewiele do zaoferowania: jeden niewielki kościół Igreja da Nossa Senhora do Livramento z ciekawymi azulejos i kilka sklepów oferujących klientom produkty z kasztanów, z których dolina słynie.
Nie wiem czy to ze względu na okres świąteczny, ale nam udało się trafić do jeszcze jednej atrakcji. Nie było jej w żadnych przewodnikach, stąd wnioskuję, że to była albo atrakcja czasowa, albo coś nowego - Mega Presepio Curral das Freiras. W sporej hali ustawione były sceny z dawnego życia na wyspie - lalki ubrane w lokalne stroje,miniatury budynków, a nawet miniatura atrakcji jak zjazd saniami ze wzgórza Monte w Funchal. Bardzo fajnie zrobione, bardzo starannie. Wejście było płatne, a cena powaliła: 0,50 EUR za osobę !!!
W sumie przejechaliśmy całą dolinę i naprawdę nie ma tam nic ciekawego, ale jeśli będziecie kierowali się do Curral das Freiras warto przed tunelem skręcić w lewo (ewentualnie wracając stamtąd to za tunelem w prawo) na Eira do Serrado. Droga zaprowadzi Was do jednego z najpiękniejszych punktów widokowych Madery. Droga jest kręta i wąska, stanowi fragment tej zamkniętej, o której pisałam wyżej. Dojeżdża się nią do parkingu, dalej ścieżką dochodzi się do punktu widokowego skąd rozpościera się magiczny widok na całą dolinę i dopiero tu widać, jak cudownie ona wygląda.
Przy parkinu jest sklep z pamiątkami, kawiarnia i hotel z restauracją. Z Eira do Serrado można dojść pieszo do Curral das Freiras, ale za późno się o tym dowiedzieliśmy, więc nie wiem, jak ten szlak wygląda. Ponoć jest dość stromy, ale niezbyt trudny, a przejście trwa ok. godziny.
Z gór ruszyliśmy ku południowemu wybrzeżu. Pierwszym miejscem, gdzie się zatrzymaliśmy była miejscowość Camara do Lobos - dawna wioska rybacka, położona ok. 5 km na zachód od Funchal. Jest to jedna z najstarszych miejscowości na wyspie, a nazwa można przetłumaczyć jako "Izba wilków", na cześć żyjącego niegdyś w tych okolicach gatunku ssaków morskich - wilków morskich. Zaparkowaliśmy na parkingu niedaleko malowniczej zatoczki (parking płatny 0,20 EUR za pół godziny) i poszliśmy się przejść po turystycznej części miasteczka. Sama Camara do Lobos jest drugim co do wielkości miastem Madery, ale cześć historyczna, zlokalizowana najbliżej morza, jest niewielka, zaledwie kilka ulic. Są tu malownicze łódki, historyczny deptak i kilka miejsc do zwiedzania. Po wschodnie stronie miasteczka znajduje się miejsce zwane Miradouro de Winson Chuchill - punkt widokowy, gdzie sam sir Winson Chuchill zasiadał do malowania. Trzeba przyznać, ze widok z tego miejsca jest malowniczy i trudno się dziwić, że ten polityk tak bardzo upodobał sobie Camara do Lobos.
W miasteczko nie spędziliśmy zbyt wiele czasu - ruszyliśmy dalej na zachód, omijając drogi główne, jechaliśmy drogą przy nabrzeżu, często wspinając się bardzo ostro pod górę i czasami nawet na jedynce obawialiśmy się, że nie wjedziemy. I po takiej wspinaczce dotarliśmy do punktu widokowego Pico da Torre, skąd rozciąga się wręcz bajeczny widok na zatokę.
Był to krótki przystanek w drodze na Cabo Girao. Jest to jeden z najwyższych klifów w Europie, ma 589 m wysokości. Na końcu klifu jest przygotowana platforma widokowa, z wybudowana poza krawędź klifu szklaną podłogą. Widoki są naprawdę niesamowite, choć sama szklana podłoga nie robi już na mnie wrażenia ;) Nie wiem czy płaci się za wejście na platformę, ale były kasy i zamontowane bramki, tyle że kasy były nieczynne, a bramki opuszczone. Poniżej klifu znajduje się plaża, na która można dostać się kolejką kabinową, ale my już z niej nie korzystaliśmy, pojechaliśmy dalej.
Kolejną miejscowością na w naszym planie była Ribeira Brava (Dzika Rzeka). Miasteczko jest nieduże, ale bardzo przyjemnie spędza się w nim czas. Nie ma zabytków do zwiedzania, ale ma swój urok i bardzo przyjemny deptak spacerowy.
Dalej nasza wycieczka wiodła do Ponta do Sol - Słonecznego Puntu, czyli najbardziej słonecznej miejscowości na Maderze. Miejscowość jest naprawdę niewielka i jest spory problem, żeby zaparkować. Byliśmy poza sezonem, a całe miasteczko było kompletnie zastawione. Na szczęście jakoś się udało i wybraliśmy się na krótki spacer. Wzdłuż promenady ciągnie się kamienista plaża, a deptakiem dochodzi się na koniec miejscowości, gdzie znajduje się mostek i można wyjść na cypel. Podczas dużych fal można oglądać niesamowity spektakl, jak rozbijają się one o skały cypla i platformę spacerową.
W dalszej podróży mieliśmy małą niespodziankę w postaci naturalnej myjni samochodowej ;) Drogę, którą jechaliśmy przecinają liczne tunele i wyjeżdżając z jednego z nich jechaliśmy wprost na naturalny wodospad spadający prosto na drogę, która jechaliśmy. Trzeba było z "myjnie" skorzystać, nie było innej opcji.
Dalej wjechaliśmy do miejscowości Madalena do Mar, ale tylko dlatego się tam zatrzymaliśmy, dosłownie na moment, że wyczytałam legendę, że właśnie tam żył król Władysław III zwany Warneńczykiem, ale poza kamienistą plażą i deptakiem wzdłuż drogi nie ma tam nic do obejrzenia, nawet malowniczych widoków.
Ostatnim miejscem w tym dniu, które chcieliśmy zobaczyć była Calheta, a właściwie Calheta Praia. Jest to miejscowość typowo turystyczna: hotele, apartamenty, port, marina, deptak, restauracje i supermarket "Pingo doce" - czyli market właścicieli polskiej Biedronki ;) Calheta słynie jednak z czegoś innego - z piaszczystej, złotej plaży.
Jak wspominałam, na Maderze są dwie plaże z żółtym piaskiem: jedna w Canical,
a druga właśnie w Calhecie. Aby stworzyć i utrzymać tę sztuczna plażę
aż trzykrotnie w 2004, 2008 i 2010 sprowadzano piasek z Maroka.
W Calhecie również byliśmy krótko, bo już zaczęło się ściemniać. Z to w drodze powrotnej (wracaliśmy już drogą główną) mogliśmy podziwiać jak przyozdobione i oświetlone są nadmorskie miasteczka południa Madery.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz