Na drugi dzień obudziło nas słońce. Zeszliśmy na śniadanie, a tam włączony był telewizor i leciały wiadomości. Straszne. Ok. 10 km od miejsca, w który się znajdowaliśmy, w Livorno przeszedł dwa dni wcześniej kataklizm. Burze, deszcze, lawiny błotne, 6 osób zginęło. Ładny początek urlopu ...
Zgodnie z planem pierwszym miejscem, do którego udaliśmy się była
Lukka. Miasteczko, a raczej jego stare centrum jest urocze (reszty nie widzieliśmy). Jest otoczone murami z XVI - XVII w. o długości ponad 4,5 km.
Do miasta można dostać się przez jedną z sześciu bram.
Lukka jest cudownie przyjemnym miasteczkiem. Spędziliśmy tam praktycznie cały dzień i nie nudziliśmy się ani przez moment. Zaparkowaliśmy tuż za murami miasta, najbliżej nam było do wejścia Porta San Pietro. Ruszyliśmy przed siebie i weszliśmy na Pizza Napoleona - największy plac Lukki, gdzie odbywają się ponoć największe imprezy kulturalne. Akurat, jak my tam byliśmy odbywał się targ różnych wyrobów, głównie skórzanych.
Z placu Napoleona dotarliśmy na Piazza San Michele, gdzie znajduje się znajduje się jeden z głównych kościołów Lukki Kościół Michała Archanioła.
Na szczycie umieszczona jest rzeźba św. Michała Archanioła, w którego dłoni ponoć pobłyskuje wielki diament (nie widziałam):
Kościół często jest mylony z katedrą ponieważ stoi w centralnym punkcie Lukki.
Z placu skręciliśmy w wąską uliczkę, która doprowadziła nas pod dom
Giacomo Pucciniego, słynnego włoskiego kompozytora, autora dzieł takich jak
Tosca,
Madame Buterfly, czy mój ulubiony
Turandot.
W pobliżu domu znajduje się jeszcze muzeum Pucciniego oraz jego pomnik:
Następnie dotarliśmy w okolice Pizza San Ferdiano, gdzie mieści się Basilica San Ferdiano (Bazylika św. Frediana). Dochodząc do tego miejsca ulicą Via Cesare Battisti wydawało mi się, ot kolejny kościół
ale dochodząc od strony Placu prezentuje się już tak;
Duże wrażenie robi mozaika na ścianie głównej świątyni, która pochodzi ponoć z XIII wieku. Bazylika jest jednym z najstarszych kościołów w Luce.
Na Placu przed Bazyliką (Pizza San Ferdiano), stojąc tyłem do kościoła po prawej stronie, znajduje się
Cafe Biscotteria Santa Zita, miejsce, gdzie przysiedliśmy na lampkę wina, a do niego dostaliśmy całą wielką tacę najróżniejszych przekąsek: od chipsów, przez orzeszki, pikle, korniszony do marynowanej cebulki. Wszystko to za 4 euro od osoby. Zdecydowanie polecam to miejsce !!!
Posileni postanowiliśmy wypożyczyć rowery i przez godzinę udało nam się objechać Lukkę wokoło po murach obronnych.
W czasie naszej wycieczki rowerowej byliśmy świadkami zdarzenia (tzn. nie bezpośrednimi świadkami, po prostu zobaczyliśmy że coś się dzieje) niezbyt miłego. Kilka karetek pogotowia, helikopter ratunkowy. Okazało się, ze kilkuletnie dziecko spadło z kilkumetrowego muru. Na szczęście przeżyło.
Gdy oddaliśmy rowery, ruszyliśmy niespiesznie na dalsze zwiedzanie miasteczka.
Kolejnym celem w Luce była zobaczona na obrazku "wieża z drzewami na szczycie"
Jest to 40 metrowa wieża - Torre panoramica Guinigi, z której roztacza się wspaniały widok na całe miasto:
Wejście na wieżę kosztuje 4 euro od osoby, ale za 6 euro można kupić bilet łączony i wejść jeszcze na drugą wieżę kompleksu Case dei Guinigi - wieżę zegarową
I tak też zrobiliśmy.
Kolejnym punktem naszej wycieczki był Piazza dell'Anfiteatro. Otaczające plac kamienice zostały wzniesione na olbrzymim amfiteatrze rzymskim, który wybudowano tu w II w. Plac ma kształt elipsy.
W końcu postanowiliśmy, że czas się posilić i pomyśleć o powrocie. Jeszcze w Luce zjedliśmy obiad/kolację i ruszyliśmy w stronę bramy, którą weszliśmy.
Jeszcze jedna ciekawostka - jak wchodziliśmy do starej Lukki, na terenach zielonych przed murami miasta zauważyliśmy, że budowana jest wielka scena i widownia. Będąc w Luce dowiedzieliśmy się, że scena budowana jest na
koncert Rolling Stones, który odbywał się w dniu naszego wyjazdu z Toskanii.
Za parking, za cały dzień zapłaciliśmy 5 euro i ruszyliśmy do Tierrenii.
Kolejnego dnia na naszej liście była
Piza. Z Tierrenii do Pizy odległości wynosi niecałe 20 km, przed nami była więc krótka podróż. Już przed Pizą mogliśmy oglądać cel naszej podróży:
Na zdjęciu widać ile spadło deszczu, bo woda wciąż stałą na łąkach i polach.
W Pizie znaleźliśmy parking bardzo szybko (10 euro za dzień) i ruszyliśmy w kierunku bramy przez którą weszliśmy wprost na Pizza dei Miracoli:
Nazwa Plac Cudów bierze się stąd, że po wejściu na plac naszym oczom ukazują się największe cuda miejscowej architektury. Plac znajduje się w obrębie pierścienia murów obronnych pochodzących z XII w. Do cudów Piazza dei Miracoli zalicza się Katedrę, Baptysterium, słynną Krzywą Wieżę oraz Camposanto. Oprócz tych budowli przy placu, w budynku dawnego szpitala mieści się obecnie Muzeum Synopii. Z tych wszystkich obiektów, jedynie wstęp do Katedry jest bezpłatny, ale i tak trzeba pobrać z kasy bilet uprawniający do wejścia. Do pozostałych obiektów można kupić bilet łączony - 8 euro za osobę za wejście do wymienionych wyżej atrakcji z wyjątkiem Krzywej Wieży. Wejście na wieżę to koszt 18 euro od osoby.
Po zakupie biletów pierwsze kroki skierowaliśmy do Muzeum Synopii (w tym samym budynku jest kasa biletowa). Obejście muzeum zajęło nam dosłownie kilka minut - poza kilkoma wyblakłymi szkicami fresków nie było tam nic więcej do podziwiania.
Następnie udaliśmy się do Baptysterium. Jest to największe Baptysterium we Włoszech - jego obwód wynosi ponad 107 m
Z Baptysterium udaliśmy się do Camposanto (Święte Pole). Jest to cmentarz, gdzie pochowanych zostało wiele osób mających duże znaczenie dla Pizy, regionu i kraju. Wzdłuż ścian całego obiektu umieszczone są grobowce i sarkofagi. W Camposanto przechowywana jest ziemia z Golgoty przywieziona przez uczestników jednej z wypraw krzyżowych.


Dalej skierowaliśmy się do Duomo di Santa Maria Assunta (Katedra Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny). W Katedrze znajduje się tak wiele dzieł sztuki, że mogłaby konkurować z niejedną galerią. Niestety ja na sztuce niezbyt się znam, więc na mnie aż tak wielkiego wrażenia nie zrobiły, zwłaszcza, że w prawie w całości jest to sztuka sakralna. Ale świątynia i tak robi wrażenie nawet na takich laikach jak ja. W Katedrze warto zobaczyć tzw. lampę Galileusza (my jednak jej nie odkryliśmy, albo nie wiemy, że to była ta lampa), która, jak mówi tutejsza legenda, zainspirowała go do odkrycia prawa ruchu wahadła. Nie zobaczyliśmy też głównego malowidła nad ołtarzem, bo był akurat remont i obraz był zakryty.
Ostatnim miejscem jakie zostało nam do zobaczenie była Krzywa Wieża. Nie kupiliśmy biletów na wieżę, podziwialiśmy i obfotografowaliśmy ją jedynie z zewnątrz. Budowę wieży rozpoczęto w XII wieku, ale zakończona dopiero w połowie XIV w. Budowla zaczęła się przechylać już podczas budowy i dlatego prace na wiele lat zostały wstrzymane. Architekci i budowniczowie z tamtego okresu nie przewidzieli, że budują na bagnach i stąd cały problem. Wieża mierzy sobie 56 metrów i waży 14 tys. ton, jej odchylenie od pionu obecnie wynosi 4 metry. Po pracach, które zostały wykonane w latach 90-tych XX w. odchylenie pozostaje stałe. Wieża na początku miała pełnić rolę dzwonnicy - na jej szczycie znajduje się 7 dzwonów.

Z Krzywą Wieżą związana jest też historia Galileusza. W 1600 r postanowił przeprowadzić eksperyment, który miał obalić teorię Arystotelesa, że prędkość spadania ciał jest zależna od ich masy. Galileusz postawił na szali swój autorytet i przy widowni udał się na szczyt wieży i stamtąd zrzucił 2 kule jedną o masie 80 kg a drugą 200 g. Kiedy obie dotknęły ziemi niemal w jednym momencie zszedł z wieży z triumfem.
Jednak Piza to nie tylko Piazza dei Miracoli, to także gąszcz zabytkowych uliczek, kamieniczek i kościołów, wśród których łatwo i przyjemnie się zgubić.
Z Pizy do Tierrenii wróciliśmy popołudniu, chcieliśmy choć trochę rozejrzeć się po miejscowości, w której mieszkamy. Tierrenia to typowo letniskowa miejscowość: hotele, deptaki, plaże piaszczyste. Szczerze mówiąc nie ciekawego. We wrześniu jest tam już po sezonie, ludzi było niewielu, na plażach wogóle nikogo, na ulicach też dość pusto. Typowe "po sezonie", mimo, że słońce grzało całkiem mocno, a woda w morzu o tej porze roku jest jeszcze ciepła. Jednak to co nas najbardziej zaskoczyło to fakt, że wszystkie plaże (poza jedną, ale o niej zaraz) są płatne i wcale nie są to niskie opłaty:
Za samo wejście na plażę i przebranie się 5 euro za osobę, a za parasole, leżaki itp. dodatkowa opłata.
Spacerując po Tierrenie mogliśmy zobaczyć jak wiele szkód poczyniły wichury i ulewy sprzed kilku dni. Plaże w dużej mierze jeszcze zalane, gałęzie połamane, w restauracjach przy plażach poprzewracane stoliki, wybite gdzieniegdzie szyby.
Postanowiliśmy sprawdzić, czy uda nam się znaleźć jakąś dziką plażę, bo wieczór wcześniej T. widział kartkę z informacją. Poszliśmy wzdłuż głównej ulicy w mieście i faktycznie za kąpieliskiem Defino znaleźliśmy informację o publicznej plaży, zresztą jedynej otwartej (ze względu na wiatr i fale, a także zniszczenia prywatne plaże były nieczynne).
To był nasz ostatni wieczór w Tierrenie.
cdn.