No
więc wypłynęliśmy z Milazzo. Mieliśmy przed sobą perspektywę dłuuugiego rejsu.
Pogoda była piękna towarzystwo też, więc płynęliśmy, gadaliśmy,
podziwialiśmy wybrzeża Sycylii i robiliśmy mnóstwo zdjęć. Niektórzy drzemali,
inni próbowali się opalać. W końcu na horyzoncie pojawiły się brzegi Kalabrii,
co wskazywało na nieuchronne zbliżanie się do Cieśniny Messyńskiej. Według
posiadanych informacji miało być bardzo trudno, okropne prądy, wielki ruch.
Nawet jak wypożyczaliśmy jacht to w porcie nas straszyli, że przejście przez
cieśninę to nie lada wyczyn. Dodatkowo ktoś z załogi wyczytał, że prądy w
messyńskiej są zależne od prądów w Cieśninie Gibraltarskiej, ale nie
wiedzieliśmy, jaki jest ten wpływ.
Dopływamy
do cieśniny, na jachcie pełna mobilizacja, wszyscy w gotowości. A tu nic…
Cisza, spokój, dodatkowo prądy pomyślne dodające nam dwa węzły prędkości. Promy
i owszem pływają, ale nie jest ich znowu tak dużo. Udało się i na dodatek wcale
nie było strasznie.
Daliśmy radę. Skupiliśmy się dalej na sesjach fotograficznych i podziwianiu krajobrazów tym razem wieczorno-nocnych. Wtedy też na naszej łajbie zaczęło się okazywać, ze nie wszyscy mamy takie same oczekiwania co do rejsu. Większość chciała spędzić miło wakacje, trochę żeglując, trochę zwiedzając, a trochę kapiąc się w morzu i nurkując, a część znalazła się na rejsie z chęcią ciągłego żeglowania i, niestety, picia. Wtedy nastąpiło pierwsze spięcie w załodze. Ta druga grupa chciała koniecznie „zaliczyć” Katanię i Syrakuzy, ale reszta, która stanowiła większość i do której my się zaliczaliśmy, wolała przepłynąć mniej, ale zobaczyć więcej. Ostatecznie zapadła decyzja, że dopłyniemy do Riposto, następnego dnia pójdziemy na Etnę, a potem zobaczymy.
Daliśmy radę. Skupiliśmy się dalej na sesjach fotograficznych i podziwianiu krajobrazów tym razem wieczorno-nocnych. Wtedy też na naszej łajbie zaczęło się okazywać, ze nie wszyscy mamy takie same oczekiwania co do rejsu. Większość chciała spędzić miło wakacje, trochę żeglując, trochę zwiedzając, a trochę kapiąc się w morzu i nurkując, a część znalazła się na rejsie z chęcią ciągłego żeglowania i, niestety, picia. Wtedy nastąpiło pierwsze spięcie w załodze. Ta druga grupa chciała koniecznie „zaliczyć” Katanię i Syrakuzy, ale reszta, która stanowiła większość i do której my się zaliczaliśmy, wolała przepłynąć mniej, ale zobaczyć więcej. Ostatecznie zapadła decyzja, że dopłyniemy do Riposto, następnego dnia pójdziemy na Etnę, a potem zobaczymy.
Przed
nami zamajaczyły brzegi Riposto. Dobiliśmy do portu koło 21.00, czyli ponad 11
godzin byliśmy na wodzie. Po zacumowaniu część grupy poszła zwiedzać Riposto
nocą, a część została na jachcie. Riposto zrobiło
na mnie większe wrażenie niż Milazzo. Mniejsze, bardziej zaniedbane, ale miało niesamowity
klimat. Wieczorny spacer nie był zbyt długi, ale wiedzieliśmy już gdzie pójść
rankiem.
Rano
jak tylko wstaliśmy naszym oczom ukazał się przecudny widok – na tle błękitnego
nieba górowała wielka dymiąca góra – Etna.
Niesamowite wrażenie. Razem z Mężem zostaliśmy wytypowani do zorganizowania wycieczki na szczyt. W marinie było biuro, gdzie załatwiliśmy wszystkie formalności. Dojazd z Riposto wszelkie przejazdy i przewodnik. Wszystko za jedyny 80 euro od osoby ;). Grupa zaakceptowała i na 14 byliśmy umówieni z kierowcą.
Niesamowite wrażenie. Razem z Mężem zostaliśmy wytypowani do zorganizowania wycieczki na szczyt. W marinie było biuro, gdzie załatwiliśmy wszystkie formalności. Dojazd z Riposto wszelkie przejazdy i przewodnik. Wszystko za jedyny 80 euro od osoby ;). Grupa zaakceptowała i na 14 byliśmy umówieni z kierowcą.
A
tymczasem poszliśmy zwiedzać miasto. Naprawdę było ślicznie. Mimo, że budynki
były zaniedbane, to jednak klimat tego miejsca był niesamowity.
Niedaleko portu znajdowała się zabytkowa hala, w której odbywał się targ rybny. Można się było napatrzeć na różne niesamowite stwory i stworki, ryby, owoce morza itp.
Ludzie serdeczni, mili, jak słyszeli, ze jesteśmy z Polski, zaraz wspominali polskiego papieża.
Niedaleko portu znajdowała się zabytkowa hala, w której odbywał się targ rybny. Można się było napatrzeć na różne niesamowite stwory i stworki, ryby, owoce morza itp.
Ludzie serdeczni, mili, jak słyszeli, ze jesteśmy z Polski, zaraz wspominali polskiego papieża.
Na
14 byliśmy gotowi. Czekał na nas busik wraz z kierowcą, który mówił i po
angielsku i po niemiecku
Mój
mąż został posadzony obok kierowcy. Ciarki
biegały nam po plecach kiedy Antonio – nasz kierowca – na wąskich i krętych
drogach odpowiadał na pytania mojego męża. Dlaczego ? Ano dlatego że oprócz
narządu mowy do mówienia używał także rąk i to obu !!!
No
bo pytania były bardzo trudne, np. czy mają problemy z mafią, albo dlaczego
ciągle wieszają pranie na balkonach itp.
Ale
na szczęście dotarliśmy bezpiecznie do schroniska Rifugio Sapineza (1880 m n.p.m.) miejsca, z
którego kolejką linową dojechaliśmy do kolejnego etapu naszej wyprawy (ok. 2500 m n.p.m.). Stąd do wys.
2919 m
n.p.m. do miejsca zwanego Torre del Filosofo zawiózł nas terenowy minibus. Na
miejscu czekał na nas przewodnik, który oprowadził nas trasą do zwiedzania,
wokół dymiącego krateru. Na sam szczyt Etny niestety nie wolno wchodzić, jest
dostępny tylko dla naukowców. 4 września tego roku Etna się przebudziła, na
szczęście były to tylko niegroźne pomruki.
Wycieczka
była bardzo fajna, takiego krajobrazu jak tam nigdy nie wiedziałam. Dosłownie
księżycowy. Szary pył, żadnej roślinności, teren miejscami wyraźnie żółty od
siarki i czerwony od żelaza. Ziemia, po której chodziliśmy była bardzo ciepła,
Aż jednej koleżance wtopił się fragment podeszwy buta.
W
drodze powrotnej Antonio zabrał nas do „fabryki miodu”. Jakież smakołyki tam
jedliśmy: miód limonkowy, eukaliptusowy, kasztanowy a nawet … truskawkowy !
Rewelacja. Kupiłam słoiczek do domu :) Pychota.
Do
Riposto dotarliśmy przed zmierzchem. Antonio polecił nam najlepszą pizzerię w
mieście, i po doprowadzeniu się do porządku wybraliśmy się na pizzę. Szczerze
mówiąc jadałam lepsze :)
Doszliśmy
do porozumienia w sprawie dalszej wyprawy. Wracamy w stronę Palermo i po drodze
zwiedzamy i pływamy.
Rano
zrobiliśmy jeszcze drobne zakupy (świeżą rybkę – doradę) na obiad i
wypłynęliśmy dalej. Po półtoragodzinnej podróży dopłynęliśmy do uroczej
zatoczki u stóp Taorminy.
Każdy kto oglądał „Wielki błękit” wie o czym mówię. Tam właśnie kręcony ten przepiękny film. „Zaparkowaliśmy” na kotwicowisku i podzieliliśmy się na grupy, do zwiedzania, do nurkowania i do pilnowania jachtu. Byłam w tej, która najpierw poszła zwiedzać :) Oczywiście do samej Taorminy dotarliśmy kolejką linową.
Naszym oczom ukazało się cudne miasteczko, śliczne, zadbane z widokami zapierającymi dech w piersiach i … całą masą turystów. To był październik, po sezonie, a niektórymi uliczkami trzeba było się dosłownie przeciskać. Zwiedzaliśmy Teatr Greco-Romano oraz weszliśmy do miejsca, gdzie znajdował się punkt informacji turystycznej. Były wystawione tam piękne marionetki oraz stare powozy ręcznie zdobione i pięknie malowane. Tego co widzieliśmy nie da się opisać słowami, najlepiej obrazują to zdjęcia.
Każdy kto oglądał „Wielki błękit” wie o czym mówię. Tam właśnie kręcony ten przepiękny film. „Zaparkowaliśmy” na kotwicowisku i podzieliliśmy się na grupy, do zwiedzania, do nurkowania i do pilnowania jachtu. Byłam w tej, która najpierw poszła zwiedzać :) Oczywiście do samej Taorminy dotarliśmy kolejką linową.
Naszym oczom ukazało się cudne miasteczko, śliczne, zadbane z widokami zapierającymi dech w piersiach i … całą masą turystów. To był październik, po sezonie, a niektórymi uliczkami trzeba było się dosłownie przeciskać. Zwiedzaliśmy Teatr Greco-Romano oraz weszliśmy do miejsca, gdzie znajdował się punkt informacji turystycznej. Były wystawione tam piękne marionetki oraz stare powozy ręcznie zdobione i pięknie malowane. Tego co widzieliśmy nie da się opisać słowami, najlepiej obrazują to zdjęcia.
Po
powrocie na jacht, przebraliśmy się w stroje kąpielowe, płetwy, maski do
snurkowania i siup do wody ! Ponurkowaliśmy, pooglądaliśmy podwodny świat, takie
śliczne rybki, rozgwiazdy i piękne podwodne życie. Coś niesamowitego, głazy,
szczeliny, jaskinie podwodne.
Potem
popłynęliśmy na piękną, ale kamienną plażę przy Isola Bella.
Jest
tam skała, na której wybudowany jest dom, ale dom i skała łączą się. W skale są
nawet wykute okna. Efekt jest niesamowity. Coś pięknego. Ale co dobre szybko
się kończy i trzeba było odpłynąć.
Z
zatoczki przy Taorminie wypłynęliśmy w porze obiadowej, a na obiadek oczywiście
świeża rybka mniam.
A
potem się zaczęło. Najpierw delikatne bujanie, potem coraz mocniejsze. Na
pokładzie było fajnie, może trochę fale nas zalewały, ale pod pokład nie dało
się zejść, bo cały obiad podchodził do gardła. Pogoda była ładna, ale wiatr
coraz silniejszy. Do tego stopnia, że po zmroku kapitan nakazał wszystkim
znajdującym się na pokładzie założenie szelek i przypięcie się do jachtu. I w
tych warunkach mieliśmy przechodzić Cieśninę Messyńską ! I to po ciemku !
Moja
wachta wypadała w nocy – od północy do 4 rano. Więc, jak przestało bujać, koło
21, poszłam się przespać. Jak obudzili mnie na wachtę, to już było po
cieśninie … Bez stresu, bez bólu i bez problemu …
cdn.
mąż mojej koleżanki pochodzi z Milazzo i mają tam dom ale chyba tam nie dotrzemy bo w tej okolicy nic nas nie zainteresowało
OdpowiedzUsuńNasze zwiedzanie było trochę inne, bo z wody :)
Usuńno i tam nie dotarliśmy podobnie jak na główny krater Etny. Jakoś Łukasz zauroczył się tymi mniejszymi i na kolejkę nie poszliśmy a i tak spędziliśmy tam ze 4 godziny
Usuń