W Cần Thơ nie mieszkaliśmy w hotelu tylko w domu gościnnym u Ms Ha. Namiar na to miejsce dostaliśmy od znajomej, która była już tu kilka razy i bardzo zachwalała.
Ms Ha pieszczotliwie nazwana przez tą znajomą panią Halinką w swoim pensjonaciku ma 5 lub 6 pokoi, większość z łazienkami i oprócz noclegów oferuje wycieczki po okolicy.
Do Cần Thơ przyjechaliśmy już dość późnym wieczorem, więc nawet nie wybraliśmy się na wieczorny spacer. Za to rano, po śniadaniu pani Halinka zabrała nas na wycieczkę rowerową po Delcie Mekongu. My na rowerach, a pani Halinka na swoim skuterze.
Wyjazd na rowerach na ulice miasta był bardzo stresujący, ale na szczęście jechaliśmy tylko kawałek i przesiedliśmy się z rowerami na prom
Po drugiej stronie rzeki zobaczyliśmy zupełnie inny krajobraz, niż to co do tej pory
Jeździliśmy wąskimi ścieżkami po terenach zamieszkiwanych na rozlewiskach Mekongu. Przyroda była prześliczna, cisza, spokój,
ale warunki mieszkaniowe, poniżej wszelkich znanych nam standardów, czasem wręcz urągające.
Tak mieszkają ludzie !
Owszem, było kilka bardziej okazały posiadłości, ale niewiele, głownie budynki mieszkalne wyglądały jak powyżej.
Każda taka "dzielnica" - chyba tak to można nazwać - była odpowiednio oznakowana numerem i jakąś informacją po wietnamsku.
No i jak widać na zdjęciu powyżej wszędzie jest pełno śmieci i brudu.
Podczas naszej rowerowej wyprawy mogliśmy zobaczyć wytwórnię cegieł
skorzystać z lokalnego zakładu naprawy rowerów
zobaczyliśmy jaki naprawdę kolor ma rzeka
napiliśmy się świeżych kokosów
zlokalizowaliśmy markety budowlane
czy popołudniową sjestę
Po kilku godzinach tej dziwnej, ale zarazem bardzo fascynującej wycieczki, wróciliśmy do pensjonatu i ruszyliśmy poznawać miasto.
Miasto jak wcześniej Hanoi nie zrobiło na mnie większego wrażenia - knajpki, handel, kilka świątyń.
Trafiliśmy do galerii handlowej, gdzie przy zakupie jednego T-Shirta obsługiwały nas cztery osoby, a przy kasie kolejnych pięć. Część spożywcza nie odbiegała od naszych supermarketów
, poza tym, że cała załoga (kasjerki, ochroniarze, osoby z obsługi) mieli czapeczki mikołajkowe, jak na święta przystało. W sumie był 24 grudnia więc co się dziwić :)
Jak się ściemniło poszliśmy na promenadę przy rzece i byłam zaskoczona jak wiele osób spędza czas na spacerach, całe rodziny
Oczywiście jest tam także część handlowa - tzw. wieczorny bazar rozmaitości, gdzie można było kupić wszystko (np. bielizna w przeliczeniu na złotówki kosztowała ok. 50 groszy ;))
Zobaczyliśmy też trochę inne oblicze tego miasta, bardziej nowoczesne i zadbane
Spacer jednak nie potrwał długo, bo kolejnego dnia pobudkę mieliśmy bardzo wcześnie. O 5 rano wyruszaliśmy na targ wodny, a w zasadzie dwa targi wodne.
Wsiedliśmy na łódź z kobietą, która łódkę prowadziła i z przewodniczką.
W tym dniu nie towarzyszyła nam pani Halinka, tylko ktoś od niej z rodziny, ale nie pamiętam stopnia pokrewieństwa. Bardzo miła dziewczyna Win, absolwentka anglistyki, nauczycielka angielskiego, z którą bardzo dobrze się rozmawiało.
Po kilkudziesięciu minutach podróży wpłynęliśmy na Cái Răng Floating Market
Na tym markecie sprzedaż odbywa się łodzi na łódź, niestety nie mogliśmy zobaczyć tego miejsca w jego pełnej krasie. W czasie kiedy byliśmy w Cần Thơ w Filipiny uderzył Huragan Tembin, który zabił ponad 200 osób i prognozy wskazywały, że kolejnym miejscem, które jest zagrożone będzie południe Wietnamu, stąd, akurat w tym dniu ruch był o wiele mniejszy, a następnego dnia market w ogóle się nie otworzył
Tak wyglądał targ pływający w moich oczach, a tak na zdjęciach w internecie:
foto: Internet |
Z pewnym niedosytem popłynęliśmy dalej do miejsca, gdzie wytwarza się makaron ryżowy i gdzie mogliśmy brać czynny udział w jego produkcji.
Kleik ryżowy jest mieszany w takim urządzeniu:
Na duże płyty wylewane są wielkie naleśniki, a palniki są opalane trocinami ryżowymi
następnie wielkie naleśnik są przenoszone na powietrze
i suszone
Gotowe zebrane placki daje się do prasy, które tnie placki na makaron
Kolejnym punktem programu był kolejny wodny market, tym razem już mniejszy, detaliczny, ale też sprzedawcy i klienci nie dopisali
W między czasie pani sternik z naszą przewodniczką przygotowywały nam pamiątki, m.in z liści bambusa:
I tak pływaliśmy po tej rzece i widzieliśmy to samo co dzień wcześniej tylko z perspektywy wody:
Ostatnią atrakcją tego dnia była farma rolna, którą zwiedzaliśmy:
Na końcu tego zwiedzania było miejsce, gdzie zjedliśmy posiłek, a potem udaliśmy się z powrotem do Cần Thơ. Niestety huragan zaczął jednak nadciągać, bo jeszcze na farmie zaczął padać deszcz i z każdą minutą padał bardziej. W miejscu już bardziej cywilizowanym zapadła decyzja, że wracamy taksówką, dopłynęliśmy do brzegu i Win zamówiła taksówkę. Deszcz nie przestawał padać, a my szybko się przebraliśmy i ruszyliśmy w dalszą podróż. Tego wieczora czekał nas jeszcze spacer, ale już po Ho Chi Minh.
Z tego co się dowiedzieliśmy, to następnego dnia w Cần Thơ nie tylko wody market był zamknięty, ale również wszystkie szkoły, urzędy i budynki użyteczności publicznej. Na szczęście huragan osłabł i w Wietnamie nie wyrządził żadnych szkód.
cdn...
ja pierniczę nie wiem do czego się odnieść tyle fajności. Może najpierw to Wasze foto <3 ale super bardzo mi się podoba :D
OdpowiedzUsuńTa Halinka i jej wycieczki też mi się podoba :) pensjonat całkiem w porządku ale w salonie widzę, że ten wietnamski kicz się wkradł jak u wszystkich :D
Te ozdoby z bambusa ... rany czy oni mają jak Japończycy origami we krwi ??? ten konik jak żywy !
Nocny targ na zdjęciu z netu wymiata. Musi to być niezła przygoda takie zakupy dla turysty z europy. Włoskie targi się kryją :D
No i ta bieda ... generalnie jak się coś takiego zobaczy na własne oczy to się trochę to słowo w głowie redefiniuje ...
Zdjęcie robiła nam pani Halinka, która odkryła w sobie pasję fotograficzną i robiła nam zdjęć bardzo dużo, niektóre niczym się od siebie nie różnią ;)
UsuńTa Halinka to nie taka całkiem fajna opcja, bo wszystko kosztowało dość drogo jak na tamte warunki. Można to samo zobaczyć taniej, ale trzeba mieć czas, żeby chodzić i sprawdzać.
Ozdoby z bambusa niestety nie przetrwały, została tylko bransoletka i naszyjnik, reszta się zeschła i rozpadła.
Gdyby nie ten huragan na pewno zrobił by na nas duże wrażenie, a tak niestety mało zobaczyliśmy.
Co do tych rozwalających się domów, to czasem nawet sobie tak myślałam, że w tym co u nich jest domem, to nasi bezdomni by nie chcieli mieszkać
Fascynujące, uwielbiam czytać Twoje relacje <3 pozdrawiam
OdpowiedzUsuńDzięki :))
Usuń