Informacyjnie

Ten blog powstał przede wszystkim po to, żeby spisać swoje wspomnienia z podróży, bo pamięć jest ulotna. Od wielu lat staram się tworzyć notatki z każdego wyjazdu i jestem zdziwiona jak wiele szczegółów się zaciera.
Jeśli przy okazji ktoś może znaleźć coś dla siebie - podpowiedzi, rady, pomysły na podróż - będzie mi bardzo miło.
Wszystkie zdjęcia zamieszczone na blogu są zrobione przeze mnie lub przez mojego Męża, jeśli korzystam ze zdjęć z netu będzie o tym stosowna informacja.
Zapraszam do czytania

niedziela, 4 marca 2018

Wietnam cz.4. czyli jak poruszać się po Wietnamie

Będąc w Wietnamie poruszaliśmy się prawie wszystkim środkami transportu dostępnymi na miejscu. Nie udało nam się skorzystać jedynie z rikszy. No i nie prowadziliśmy samochodów. Pod tym względem w Wietnamie życie jest trochę utrudnione. W Wietnamie nie spotkaliśmy żadnej wypożyczalni samochodów, ani na lotniskach, ani w żadnym innym miejscu. Zresztą i tak nasze prawo jazdy nie jest tam uznawane, ba nawet międzynarodowe prawo jazdy nie zawsze i nie każdy uznaje za ważne. W sumie nie ma się co dziwić, tubylcy jeżdżą zupełnie inaczej niż w Europie. Po pierwsze Wietnamczycy rygorystycznie przestrzegają ograniczeń prędkości,jeśli jest ograniczenie do 70 km/h to choć droga dwupasmowa, prosta i równa jak stół i żadnego ruchu, jadą 70 km/h. Mieliśmy okazję poruszać się samochodami z kierowcą. Kilka razy były to taksówki, a raz samochód z kierowcą. Będąc w Đà Nẵng, chcieliśmy odwiedzić pobliskie Hội An i w hotelu zaproponowano nam samochód z kierowcą. To nic, że w ogóle nie mówił po angielsku, daliśmy radę ;) Jeżdżąc z tym właśnie kierowcą, dobrym i całkiem nowym samochodem mieliśmy okazję się przekonać jak bezpiecznie i przepisowo jeżdżą kierowcy wietnamscy. Zresztą jeżdżąc taksówkami po mieście też mogliśmy to zaobserwować. Naprawdę, mimo że z zewnątrz wygląda to na totalny chaos, pojazdy po ulicach poruszają się bardzo płynnie i na ulicach współgrają samochody ze skuterami. I nawet to denerwujące i słyszalne na każdym krok trąbienie różnych pojazdów nie oznacza trąbienia na kogoś kto źle coś zrobił tylko "uwaga jadę, przewidź mnie w swoich planach ruchu".


Duże dystanse w Wietnamie z Hanoi do Ho Chi Minh (1.750 km) czy z Ho Chi Minh do Đà Nẵng (ok. 1.100 km) pokonywaliśmy samolotami lokalnych linii lotniczych VietJet Air. Są to drugie po Vietnam Airlines linie lotnicze, przy czy Vietnam Airlines obsługują loty krajowe i międzynarodowe, a VietJet  Air głównie krajowe, choć do pobliskich Państw tez latają, np. do Singapuru, czy Tajlandii. VietJet Air są tanimi liniami lotniczymi i uwaga - prywatnymi !!! W VietJet latają tylko Aibusy, samoloty nowe i zapewniające komfort podróży. Obsługa w samolotach jest miła i bardzo profesjonalna.
Lotniska oczywiście tez niczym nie różnią się od dużych lotnisk europejskich, choć może trochę się różnią, np. siedzenia na halach są skórzane ;)


Na lotnisku w Hanoi spotkaliśmy się też z taką ciekawostką:

Są to miejsca do spania na godziny. W takiej budce są dwa łóżka jedno na górze jedno na dole, telewizor, miejsce na bagaże. Jak ktoś ma dłuższą, ale nie bardzo długą przerwę między lotami może spokojnie odpocząć i przespać się :)

Kolejnym ciekawym środkiem transportu, którym podróżowaliśmy był autobus. I tu cała historia. Z Hanoi dolecieliśmy do Ho Chi Minh i mieliśmy jechać dalej do oddalonego o ok. 200 km Cần Thơ. Już wcześniej zdecydowaliśmy, że pojedziemy tam autobusem. Podróż miała trwać ok. 4 godzin. Z lotniska wzięliśmy taksówkę, która zawiozła nas na dworzec w centrum miasta. Choć trudno powiedzieć, że był to dworzec. Wyglądało to tak.:


w środku były kasy, kupowało się bilety, do środka, do wydzielonej części wjeżdżały busy i zabierały ludzi. Kupiliśmy bilety, przyjechał nasz bus,
wsadzono nas do środka i jedziemy. Szczerze mówiąc, że przeszło mi przez myśl, że 4 godzin w takim busie to mało fajnie, ale to nie był koniec. Po kilkunastu minutach jazdy bus zatrzymał się na placu, gdzie było bardzo dużo dużych autobusów. Kierowca nas wysadził, przejął nas ktoś inny i kazał nam wsiadać do autobusu. Wsadziliśmy bagaże do środka i ruszyliśmy do wejścia. Jakie było nasz zdziwienie, gdy kierowca kazał nam ściągnąć buty i wręczył każdemu reklamówkę na te buty. Po chwili okazało się dlaczego. W autobusie były trzy rzędy dwupiętrowych siedzeń. A wyglądało to mniej więcej tak:

Oczywiście miejsca były numerowane. W podróży do Cần Thơ mieliśmy miejsca na górze, a w drodze powrotnej na dole. Przed wyjazdem jeden pan z obsługi dał każdemu butelkę wody mineralnej i wilgotne chusteczki do wycierania rąk. Oczywiście, żeby nie było wątpliwości w autobusie było oczywiście WiFi ! Nie wolno było jednak nic jeść, ale po mniej więcej dwóch godzinach autobus wjechał na parking przed wielką halą, gdzie były toalety, bary i stragany z jedzeniem i gdzie spokojnie można było się posilić, na ciepło, na zimno, jak kto lubi.


Oczywiście wysiadając z autobusu wzięliśmy buty, choć Wietnamczycy jadący tym autobusem wysiadali na boso. Po chwili wiedzieliśmy dlaczego - przed wejściem do autobusu stał kosz z japonkami.
Po ok. półgodzinnej przerwie ruszyliśmy w dalszą drogę i po 4 godzinach byliśmy w Cần Thơ. Ale to nie koniec podróży. Znów dojechaliśmy do dużego dworca na obrzeżach
skąd kolejny bus zawiózł nas na miejsce naszego noclegu, pod samą bramę i to wszystko za jedyna 15 zł od osoby ! Zresztą podróż powrotna z Cần Thơ do Ho Chi Minh wyglądała tak samo. Z ta różnicą, że akurat padał deszcz i z budynku dworca do autobusu odprowadzał nas pan z takim dużym, ogrodowym parasolem :)

Kolejną przygoda była dla nas podróż koleją. Postanowiliśmy skorzystać z tej atrakcji i w ten sposób spędziliśmy 16 godzin w wietnamskim pociągu :)
Dworzec, jak dworzec  - nic szczególnego,

jedynie kolejki do kas. My swoje bilety mieliśmy kupione przez internet, więc kolejki nas ominęły. poprosiliśmy panią z obsługi, że jak będzie nadjeżdżał nasz pociąg to nas pokieruje. pociąg przyjechał, wyszliśmy na peron, przeszliśmy przez tory,

znaleźliśmy nasz wagon i w drogę.
W ciągu tych 16 godzin przejechaliśmy dystans 640 km, co daje zawrotną średnią prędkość 40km/h. Faktycznie pociąg rozpędzał się do maksymalnie 75 km/h. Ale podróż przebiegła nam bardzo znośnie. Wykupiliśmy sobie miejsca leżące w czteroosobowym przedziale,


więc noc przespaliśmy bez problemów (wyjeżdżaliśmy z Đà Nẵng o 14.00, na miejscu w Hanoi byliśmy o 6.00). Ten wagon, w którym spaliśmy był w najwyższym standardzie, za bilet płaciliśmy ok. 1.00.000 VND, czyli jakieś 150 zł. Postanowiliśmy jednak zwiedzić pociąg, bo czytaliśmy, że wagony są różnej klasy. Oprócz tych, w których my podróżowaliśmy, były też przedziały z 6 miejscami do spania,
były wagony z miejscami do siedzenia - fotelami ala lotnicze, sprawiały jednak wrażenie bardziej wygodnych

oraz wagony z drewnianymi ławami.
Był też wagon restauracyjny, w ciekawym klimacie ;)
I tu czekała nas niespodzianka, bo mimo, że w Wietnamie WiFi jest praktycznie wszędzie, w pociągu nie było ;)
Podróż pociągiem, poza ciekawym doświadczeniem była trochę stratą czas, bo  za te same pieniądze mogliśmy polecić samolotem i zaoszczędzilibyśmy dobre 10 godzin. Ale czasem nowe doświadczenia są bezcenne.

Będąc w Cần Thơ, po zakątkach przylegających do rzeki Mekong poruszaliśmy się rowerami. Zobaczyliśmy jak żyją ludzie w Delcie Mekongu, a jedyną możliwością poruszania się tam po uliczkach wśród kanałów są skutery i rowery.


Oczywiście na drugą stronę rzeki przewiózł nas kolejny środek transport - prom - kursujący z jednego brzegu na drugi.

Z kolei po samej rzece Mekong pływalismy specjalną łodzią ze sternikiem i przewodnikiem.


Znowu podczas pobytu w Đà Nẵng wybraliśmy się na wycieczkę do Bà Nà Hills i na miejsce i z powrotem jechaliśmy busem, za to na miejscu wjeżdżaliśmy wyciągiem górskim - kabinowym, który jest najdłuższy i najwyższy na świecie, na co posiadają stosowne certyfikaty z Księgi Rekordów Guinnessa, a o czym pisałam już w poprzednim poście. Takie kabinki można spotkać w każdym alpejskim kurorcie :)


Za to na inną wyprawę z Hanoi na Hạ Long jechaliśmy typowym autobusem/autokarem, żadnej nowoczesności czy udogodnień, ot autobus na trasę 150 km. Oczywiście po drodze (zarówno tam jak i z powrotem, zresztą podobnie było w przypadku wycieczki na Bà Nà Hill) był obowiązkowy przystanek w miejscu gdzie można było nabyć różne pamiątki, począwszy od marmurowych figur (od koloru do wyboru, mnogość wzorów i rozmiarów jest nie do opisania), przez ręcznie tkane obrazy do wszelkiego rodzaju bibelotów.


Były tam również sklepy spożywcze i bar, a wszystko w odpowiednio wyższych cenach. Całość tak była zorganizowana, że wybierając sobie np. kilkutonowy posąg z marmuru, zamawiało się, płaciło, a na miejscu był organizowany transport do miejsca jakie klient podawał. Na tablicach informacyjnych było też kilka nazwisk i miejscowości z Polski, gdzie takie rzeźby zostały dostarczone.
O Hạ Long będzie jeszcze cały oddzielny post, bo jest to miejsce, które naprawdę mnie urzekło, a tu tylko o transporcie słów kilka. Hạ Long jest zatoką na której rozsiane są małe wysepki i po tej zatoce poruszaliśmy się na łodziach typu cruiser. Dlaczego piszę, że na łodziach ? Bo było ich więcej - zaczęliśmy na jednej, potem na drugi dzień mieliśmy jeszcze dwie albo trzy przesiadki i kończyliśmy dwudniową wyprawę na zupełnie innym statku niż zaczynaliśmy.
Tu też rozpoczęliśmy Nowy Rok godzinnym pływaniem w kajakach:


Będąc na Zatoce Hạ Long jedną noc spędzaliśmy na łodzi, a drugą na wyspie Cát Bà i właśnie tam zdecydowaliśmy się na coś co wydawało nam się nie możliwe - na jazdę skuterem ! W międzynarodowym towarzystwie (z parą Hindusów i Hiszpanem) wypożyczyliśmy trzy skutery i postanowiliśmy zwiedzić wyspę.
Jazda skuterem w Wietnamie to przygoda z typu ekstremalnych, choć na wyspie ruch był dużo mniejszy niż w dużych miastach, w których byliśmy wcześniej. O ile wcześniej dziwiły mnie i trochę denerwowały wszechobecne klaksony, tak siedząc na skuterze jako pasażer namawiałam Męża - kierowcę do częstego jego używania. I to nie dla zabawy, tylko, żeby informować innych użytkowników drogi o naszej obecności. W tym miejscu na uwagę zasługuje wzmianka o stacji benzynowej, z której korzystał nasz kolego Hiszpan.
Tak, tak dobrze widzicie. Człowiek na rondzie z kanistrem paliwa.

A tu przy ulicy konkurencja :)
W dużych miejscowościach są oczywiście duże stacje benzynowe, ale widać w małych radzą sobie jak mogą.

No to z innych środków transportu pozostał mi jeszcze autobus miejski. Też oczywiście jeździliśmy. To była nasza pierwsza podróż w Wietnamie z lotniska do Hanoi i potem z Hanoi na lotnisko jechaliśmy autobusem miejskim. Koszt takiego autobusu to 30.000 VND czyli ok. 4,5 zł za ok. 30 km trasę (za 4 osoby 120.000, a taksówka kosztowała ok. 450.0000). Bilety kupowało się w autobusie u biletera, który podróżuje autobusem razem z kierowcą.

Jak wspomniałam na wstępie jedynym środkiem transportu dostępnym w Wietnamie, którym nie podróżowaliśmy była riksza. Nawet miałam ochotę się przejechać (jak już dotarło do mnie, że wszystkim innym jeździliśmy) i miałam plan, żeby w ostatnim dniu przed wyjazdem, w Hanoi przejechać się rikszą, ale Wietnam żegnał nas deszczem i całe nasze ostatnie popołudnie i wieczór padało, a w takich warunkach nie bardzo mi się to uśmiechało.
A nas sam koniec zobaczcie w jakich warunkach wracaliśmy Katarskimi Liniami Lotniczymi z Hanoi do Doha ;)

cdn

3 komentarze:

  1. wow ! kolejne ciekawostki. Do głowy by mi nie przyszło, że nie można tam wypożyczyć samochodu. Jakoś wydawało mi się, że ta opcja jest wszędzie na całym świecie. No to byśmy się zdziwili :D ale w sumie jeśli samochody z kierowcami są w takich przystępnych cenach i tak łatwo dostępni to nawet i po co samochód.

    Samoloty pominę ale ten autobus !!!!!!!!! te siedzenia !!!!!!!!! szok ! no i ta organizacja posiłku. Ja pierniczę to jest dopiero pomysł. I jak to u nich hula. A u nas już widzę jak ściągają w busie buty i jak nie kradną japonek.

    Super te sypialnie na lotnisku. Dobry pomysł my np. w Stanach mieliśmy taki właśnie postój od bodajże 16.00 do 23.00 i mogliśmy się np. wtedy w czymś takim przespać jakby było dostępne bo byliśmy zmęczeni.

    Skórzane siedzenia na lotniskach są też w USA też mnie to zaskoczyło. W porównaniu z tymi naszymi metalowymi w Katowicach to generalnie nawet nie ma co równać.

    Ooooooo na skuter bym się chyba nie odważyła ale rower spokojnie i kajaki też.

    Stacja benzynowa jak w Tunezji. Pamiętam, że tam przy drogach siedzieli młodzi ludzie na krzesełkach rozkładanych a obok nich całe stosy pełnych kanistrów z benzyną. Wtedy pamiętam, że nie dowierzałam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przez dwa tygodnie nie widziałam żadnej wypożyczalni samochodów. Myślę, ze ma to związek z tym, że władze nie koniecznie chcą, żeby turyści sami poruszali się po kraju. Autobus świetny, i te rozwiązania z kabinami do spania też.
      Muszę Ci powiedzieć, że rower był większym stresem, bo jeździliśmy po mieście, a skuterem po wyspie ;)

      Usuń
    2. w sumie nawet mają rację. Chyba byśmy sie nie odważyli tam jeździć autem. Już w Rzymie zwykle mamy stres a tam ??? jak ludzie wiedzą, że mają przechodzić nie patrząc czy się auto zatrzymuje to moglibyśmy kogoś potrącić.

      Usuń