Informacyjnie

Ten blog powstał przede wszystkim po to, żeby spisać swoje wspomnienia z podróży, bo pamięć jest ulotna. Od wielu lat staram się tworzyć notatki z każdego wyjazdu i jestem zdziwiona jak wiele szczegółów się zaciera.
Jeśli przy okazji ktoś może znaleźć coś dla siebie - podpowiedzi, rady, pomysły na podróż - będzie mi bardzo miło.
Wszystkie zdjęcia zamieszczone na blogu są zrobione przeze mnie lub przez mojego Męża, jeśli korzystam ze zdjęć z netu będzie o tym stosowna informacja.
Zapraszam do czytania

sobota, 4 kwietnia 2009

Marilleva 1400


Nareszcie mogę podzielić się swoimi wrażeniami z podróży. Czasu jakby troszkę więcej, luźniejszy dzień i jutro upragniona sobota :)
Mam nadzieję, że tego co najistotniejsze nie ominę. W tym roku nie jechaliśmy sami - wybrali się z nami nasi znajomi.
Wyjazd mieliśmy zaplanowany na 21 marca godz. 4.00 i o dziwo 10 minut przed czasem byliśmy gotowi. Podróż mijała nam przyjemnie, pogoda dopisywała, ruchu dużego na drogach nie było. Pierwszym naszym przystankiem był Innsbruck. Zaplanowaliśmy zobaczyć to miasto za dnia, bo rok temu byliśmy tam nocą. Najpierw pojechaliśmy pod Bregiesel - skocznię narciarską. Miejsce piękne, skocznia okazała, ale z cenami trochę przesadzili. Żeby wejść na teren obiektu trzeba zapłacić 7 euro. Pewnie dla osób, które zarabiają w euro wydatek niezbyt duży, ale my stwierdziliśmy, że to trochę przesada tym bardziej, że obiekt pięknie widać sprzed bramki :) Oto dowód:

Wokół wzgórza jest piękny park i cudne widoki. A poniżej widok ze skoczni, który często jest pokazywany w TV przy okazji transmisji skoków narciarskich:

Potem pojechaliśmy do centrum miasta. Jestem pod wielkim wrażeniem. Miasto jest po prostu PIĘKNE. Jest czysto, wszystko zadbane, kamieniczki odnowione. Brakuje mi słów, żeby opisać jak tam ładnie. Miasto ma niesamowity urok i czar - jakby się w bajce było :) A nad tym pięknym miastem królują zaśnieżone stoki.




Mam niedosyt tego miasta. Znów spędziliśmy tam mniej czasu niż byśmy chcieli i na pewno wrócimy tam jeszcze kiedyś.
Naładowani pięknem Innsburcka pojechaliśmy w dalsza podróż, i lekko spóźnieni (mieliśmy być do 19.00, a byliśmy po 19.30) dostaliśmy klucze do naszego apartamentu. Mieszkanko niczego sobie. Czysto, schludnie duży pokój z aneksem kuchennym i podwójnym łóżkiem, sypialnia z podwójnym łóżkiem i łazienka. Kto ma spać w sypialni - zrobiliśmy losowanie. Nam przypadł pokój i jak się potem okazało lepiej na tym wyszliśmy ;) W sypialni nie było okien, ani żadnej wentylacji, a jak z pokoju obok "sąsiedzi" zrobili imprezkę na korytarzu, to nasi znajomi spania nie mieli :)
Prawdę powiedziawszy sama Marilleva nie podobała mi się. To nie to co Livigno i nawet nie można porównać klimatu miejsca. Marilleva 1400 nie jest miasteczkiem - jest jakby to dobrze ująć - osadą hotelową. Cała miejscowość to hotele i wszystkie takie same. Tak jak poniżej:


Ja to nazywam "późny Gierek" ;) Uroku żadnego, szkło, beton i metal.
No ale w końcu pojechaliśmy tam, żeby na nartach jeździć, a nie zwiedzać ;)
Warunki bardzo fajne. Co prawda przygotowanie i typ tras też bardziej mi się podobały w Livigno, ale też było fajnie. Infrastruktura rewelacyjna. Do wyciągu bliziutko, a jak się wjechało tym jednym na górę, to już stamtąd rozjazdy w różne strony. Wiele tras, duży wybór stopni trudności i długości, dużo wyciągów. No i oczywiście przepiękne widoki, śnieg, błękitne niebo i słonko :) Przez 6 dni naszych narciarskich szaleństw tylko jeden dzień niebo było zachmurzone (na szczęście nie padało) i wiał wiatr, ale niezbyt mocny, a tak cały czas pogoda jak na zamówienie :)





Szaleństwa narciarskie bardzo nam się udały. Niestety mieliśmy mało możliwości, żeby skorzystać z nabytych umiejętności posługiwania się językiem włoskim, gdyż zarówno obsługa, jak i osoby pracujące w sklepach i restauracjach to albo Polacy, albo Włosi uczący się polskiego ;) Na stoku upatrzyliśmy sobie jedną knajpkę - zresztą w bardzo ruchliwym miejscu i poszliśmy się posilić. W knajpce było 2 Niemców, kilku Włochów - a reszta to Polacy. Siedzimy sobie zajadamy panini popijamy kawką, a tu z głośników nagle: "Jesteś szalona mówię Ci....." Wszyscy w śmiech, a to był taki mały prezent od właścicieli dla turystów. Innym razem jak podjechaliśmy tam na pizzę (jedzonko mieli rewelacyjne), to przez dobrą godzinę leciały polskie "szlagiery". I to najróżniejsze. Co do języka włoskiego to mi osobiście najbardziej się język rozwiązał mi się jak wypiłam litr winka. Ale pogadałam sobie przynajmniej za wszystkie czasy ;))

I tak nam słodko płynął czas w ośrodku narciarskim :)
W Marillevie byliśmy do soboty, a stamtąd prosto do kolejnego celu naszej podróży - do Wenecji.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz