Nareszcie mogę podzielić się swoimi wrażeniami
z podróży. Czasu jakby troszkę więcej, luźniejszy dzień i jutro upragniona
sobota :)
Mam nadzieję, że tego co najistotniejsze
nie ominę. W tym roku nie jechaliśmy sami - wybrali się z nami
nasi znajomi.
Wyjazd
mieliśmy zaplanowany na 21 marca godz. 4.00 i o dziwo 10 minut przed czasem
byliśmy gotowi. Podróż mijała nam przyjemnie, pogoda dopisywała, ruchu dużego
na drogach nie było. Pierwszym naszym przystankiem był Innsbruck. Zaplanowaliśmy
zobaczyć to miasto za dnia, bo rok temu byliśmy tam nocą. Najpierw pojechaliśmy
pod Bregiesel - skocznię narciarską. Miejsce piękne, skocznia okazała, ale z
cenami trochę przesadzili. Żeby wejść na teren obiektu trzeba zapłacić 7 euro.
Pewnie dla osób, które zarabiają w euro wydatek niezbyt duży, ale my
stwierdziliśmy, że to trochę przesada tym bardziej, że obiekt pięknie widać
sprzed bramki :) Oto dowód:
Wokół
wzgórza jest piękny park i cudne widoki. A poniżej widok ze skoczni, który
często jest pokazywany w TV przy okazji transmisji skoków narciarskich:
Mam niedosyt tego miasta. Znów spędziliśmy tam mniej czasu niż byśmy chcieli i na pewno wrócimy tam jeszcze kiedyś.
Naładowani
pięknem Innsburcka pojechaliśmy w dalsza podróż, i lekko spóźnieni (mieliśmy
być do 19.00, a byliśmy po 19.30) dostaliśmy klucze do naszego apartamentu.
Mieszkanko niczego sobie. Czysto, schludnie duży pokój z aneksem kuchennym i
podwójnym łóżkiem, sypialnia z podwójnym łóżkiem i łazienka. Kto ma spać w
sypialni - zrobiliśmy losowanie. Nam przypadł pokój i jak się potem okazało
lepiej na tym wyszliśmy ;) W sypialni nie było okien, ani żadnej wentylacji, a
jak z pokoju obok "sąsiedzi" zrobili imprezkę na korytarzu, to nasi
znajomi spania nie mieli :)
Prawdę
powiedziawszy sama Marilleva nie podobała mi się. To nie to co Livigno i nawet
nie można porównać klimatu miejsca. Marilleva 1400 nie jest miasteczkiem - jest
jakby to dobrze ująć - osadą hotelową. Cała miejscowość to hotele i wszystkie
takie same. Tak jak poniżej:
Ja
to nazywam "późny Gierek" ;) Uroku żadnego, szkło, beton i metal.
No
ale w końcu pojechaliśmy tam, żeby na nartach jeździć, a nie zwiedzać ;)
Warunki bardzo fajne. Co prawda przygotowanie i typ tras też bardziej mi się
podobały w Livigno, ale też było fajnie. Infrastruktura rewelacyjna. Do wyciągu
bliziutko, a jak się wjechało tym jednym na górę, to już stamtąd rozjazdy w
różne strony. Wiele tras, duży wybór stopni trudności i długości, dużo
wyciągów. No i oczywiście przepiękne widoki, śnieg, błękitne niebo i słonko :)
Przez 6 dni naszych narciarskich szaleństw tylko jeden dzień niebo było
zachmurzone (na szczęście nie padało) i wiał wiatr, ale niezbyt mocny, a
tak cały czas pogoda jak na zamówienie :)
Szaleństwa
narciarskie bardzo nam się udały. Niestety mieliśmy mało możliwości, żeby
skorzystać z nabytych umiejętności posługiwania się językiem włoskim, gdyż
zarówno obsługa, jak i osoby pracujące w sklepach i restauracjach to albo
Polacy, albo Włosi uczący się polskiego ;) Na stoku upatrzyliśmy sobie jedną
knajpkę - zresztą w bardzo ruchliwym miejscu i poszliśmy się posilić. W knajpce
było 2 Niemców, kilku Włochów - a reszta to Polacy. Siedzimy sobie zajadamy panini popijamy kawką, a
tu z głośników nagle: "Jesteś szalona mówię Ci....." Wszyscy w
śmiech, a to był taki mały prezent od właścicieli dla turystów. Innym
razem jak podjechaliśmy tam na pizzę (jedzonko mieli rewelacyjne), to przez
dobrą godzinę leciały polskie "szlagiery". I to najróżniejsze. Co do
języka włoskiego to mi osobiście najbardziej się język rozwiązał mi się jak
wypiłam litr winka. Ale pogadałam sobie
przynajmniej za wszystkie czasy ;))
W Marillevie byliśmy do soboty, a stamtąd prosto do kolejnego celu
naszej podróży - do Wenecji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz