I
pewnie teraz spodziewacie się bardzo entuzjastycznych opowieści.
Otóż
muszę wszystkich rozczarować. Wenecja mi się nie podobała ! Moje oczekiwania
były bardzo duże i rozczarowałam się. Zobaczyłam szare, zaniedbane miasto, w
którym zdarzają się ładne i zadbane kamienice, ale przeważają miejsca
zaniedbane i wręcz człowiek ma obawy czy coś mu na głowę nie spadnie. Do tego
jest brudno, pełno śmieci walających się gdzie popadnie. I tłumy turystów.
Mimo, że wszyscy znajomi mówili mi, że o tej porze nie jest tak źle, to jednak
nie prawda. Ludzi było wszędzie pełno i momentami wręcz tłoczno. Ale co się
dziwić, jak całe centrum nastawione na turystów. Komercja całkowita. Sklep na
sklepie - jesteś w stanie kupić dosłownie wszystko.
Ale
po kolei. Dotarliśmy do Wenecji ok. 16-stej. Słonko to chyba zostawiliśmy w
Marillevie, bo niebo było zasnute chmurami przez cały czas. Mój Mężuś -
optymista, cały czas widział jak się przejaśnia, ale jakoś nie chciało :)
Udaliśmy
się w podróż vaporetti od
stacji do Placu Św. Marka.
Po
drodze mijaliśmy gondole:
A
czasami Straż Pożarną:
I
najróżniejsze budowle:
Przystanki:
Gdy
dotarliśmy na plac to już nie było co zwiedzać. Wszystkie atrakcje (kaplica,
pałac Dożów, wieża Campanile) czynne do 17.00 - my byliśmy kilka minut po.
Udaliśmy się więc na spacer. Po krótkim czasie dotarliśmy do mostu Rialto,
który wcześniej widzieliśmy z wody.
Tak
chodziliśmy i chodziliśmy, aż zaczął zapadać zmrok. Chcieliśmy jeszcze kupić
kartki i dotarliśmy do bardzo fajnego sklepiku, gdzie pan sprzedawca tak się
ucieszył, że obcokrajowcy i starają się rozmawiać po włosku, że wyświadczył nam
małą przysługę. Poprosiliśmy, żeby pokazał nam typową wenecką knajpkę, gdzie
można dobrze zjeść. I pan polecił nam, ba nawet nas tam zaprowadził.
Knajpka była mała - było 5 stolików i kuchnia. Była tam właścicielka, która
sama gotowała i jej pomocnica, która podawała. To że właścicielka gotowała
widzieliśmy na własne oczy, bo nasz stolik był koło kuchni. Wszystkie dania
były pyszne i świeżo przyrządzone. Dla mnie to był najlepszy element
naszej wyprawy. Zapłaciliśmy niebagatelną sumkę, ale było warto !
Potem
wracaliśmy nocą - już było trochę ładniej:
Do
pensjonatu dotarliśmy koło północy. Na drugi dzień już nie było tak
przyjemnie. Od rana padał deszcz. Non stop - nie przestał nawet na momencik.
Postanowiliśmy zacząć zwiedzanie od targu rybnego. Ale w niedzielę było nieczynne. Postanowiliśmy wiec
wybrać się znów na Plac św. Marka - może uda nam się coś zwiedzić. Niestety kaplica
czynna w niedzielę tylko 2 godziny - od 13 do 15, do pałacu Dożów kolejka na 4
godziny stania, a na wieżę nie ma sensu iść, bo i tak widoczność marna (ciągle
ten deszcz)
Poszwendaliśmy się więc po mieście
I
postanowiliśmy udać się na Mercato - wyspę szkła.
Tu
- mimo, że część domków jest zaniedbana, podobało mi się bardziej. Jakoś tak kameralnej
i cieplej (mówię o atmosferze, na dworze wciąż było zimno i padał deszcz!)
Ludzi mniej, cenny nieporównywalne. No nie licząc cen rzeźb ze szkła i
żyrandoli, bo takich cen nie powstydziła by się żadna europejska stolica :)))
Po
kilku godzinach pobytu na Mercato (gdzie zwiedzaliśmy m.in. muzeum szkła)
wróciliśmy na wyspę Wenecję. Po drodze mijaliśmy jeszcze wyspę St. Michele -
wyspę cmentarz. Na tej wyspie byli i są chowani wszyscy Wenecjanie.
Po
Wenecji chodziliśmy jeszcze kilka godzin, do czasu, aż zaczęły przemakać mi
buty i spasowałam.
Następnego
dnia od rana pakowanie i wyjazd !
Jak
wyjeżdżaliśmy z Wenecji to jeszcze siąpił deszczyk, ale jakieś 50 km dalej było piękne
słońce. A jak w Trento zatrzymaliśmy się na zakupach i kawie to chodziłam w
krótkim rękawku.
A
to jeszcze kilka zdjęć z drogi:
jakoś tak do Wenecji miłością nie pałam. Byłam 2 razy ale nie wiem czy wrócę. Warto ją zobaczyć ale nie poczułam klimatu.
OdpowiedzUsuńJa też ;) My byliśmy nawet 3 razy ;) Ten tu opisany był pierwszy w 2009 :)
Usuń