Informacyjnie

Ten blog powstał przede wszystkim po to, żeby spisać swoje wspomnienia z podróży, bo pamięć jest ulotna. Od wielu lat staram się tworzyć notatki z każdego wyjazdu i jestem zdziwiona jak wiele szczegółów się zaciera.
Jeśli przy okazji ktoś może znaleźć coś dla siebie - podpowiedzi, rady, pomysły na podróż - będzie mi bardzo miło.
Wszystkie zdjęcia zamieszczone na blogu są zrobione przeze mnie lub przez mojego Męża, jeśli korzystam ze zdjęć z netu będzie o tym stosowna informacja.
Zapraszam do czytania

czwartek, 17 maja 2018

Majówka w Hiszpanii cz. 2

Późnym popołudniem dotarliśmy do San Sebastian. Hotel mieliśmy w rewelacyjnej lokalizacji - praktycznie przy plaży, jednak był to najdroższy hotel chyba w całym naszym dotychczasowym podróżowaniu - 2 gwiazdkowy, bez śniadania za 500 zł/noc za pokój dwuosobowy !!! I niestety było to najtańsze miejsce jakie udało nam się znaleźć w San Sebastian w tym okresie.
Widok z okna
Dlaczego San Sebastian, pewnie wiele osób będzie się zastanawiało, co to w ogóle za miasto i czemu akurat tam, większość pewnie nawet nie ma pojęcia o istnieniu takiego miasta. Otóż mi ta nazwa nie jest obca. Nie wiem czy słyszeliście o projekcie Europejka Stolica Kultury ? Otóż co roku dwa kraje z Unii Europejskiej promują kulturę w wybranych miastach. I tak 2016 roku Europejską Stolicą Kultury w Polsce był Wrocław i w tym samym czasie hiszpańskie miasto San Sebastian. Żyjąc we Wrocławiu po prostu nie dało się tego nie wiedzieć ;) Dlatego mając okazję postanowiliśmy przekonać się na własne oczy o wyjątkowości tego miasta.
San Sebastian położone jest w północno-wschodniej Hiszpanii nad zatoką Baskijską. tuż przy granicy z Francją. Liczy sobie ok. 190 tys. mieszkańców. Używanie w stosunków do tego miasta sformowania "hiszpańska perła północy" wcale nie jest na wyrost. San Sebastian jest przepięknie położone - wzgórza, czyste morze, piaszczyste plaże. Do tego miasto jest bardzo zadbane, czyste, z odnowionymi budynkami i aż tętni radością i życiem.
Położenie San Sebastian wzdłuż zatoki jest podobne do muszli i taką też nazwę - La Concha - nosi najsłynniejsza, jedna z najczystszych plaży w Europie.
foto. Internet
Tego wieczoru udaliśmy się tylko na poszukiwanie sklepu (żeby zrobić śniadanie następnego dnia, a był to 1 maja), a później w poszukiwaniu miejsca, gdzie można zjeść coś pysznego. San Sebastian jest uważane za stolicę hiszpańskiej gastronomii. Ponoć stąd pochodzą najlepsi szefowie kuchni w kraju, a od 2011 działa tam pierwszy w Hiszpanii, a drugi w Europie Wydział Nauk Gastronomicznych. Skusiliśmy się na pyszną zupę rybną
ale więcej o kuchni hiszpańskiej będzie już niedługo na moim blogu kulinarnym.
Po zrobieniu całkiem sporej, jak na moją boląca nogę, kilometrów, wróciliśmy do pokoju padnięci, ale wstaliśmy dość wcześnie i korzystając ze sprzyjającej pogody postanowiliśmy zjeść śniadanie na plaży. No może nie na samej plaży, bo po nocnych deszczach była bardzo mokra, ale przynajmniej na ławce przy plaży.

Tak też zrobiliśmy, ławeczka, sok pomarańczowy, bagietka, chorizo, jamon serrano, oliwki i pomarańcze - najedliśmy się do syta na dodatek w pięknych okolicznościach przyrody :)
Po śniadaniu ustaliliśmy plan wycieczki. My - żeby nie męczyć znów mojej nogi - postanowiliśmy jak najwięcej poruszać się samochodem, znajomi postanowili chodzić pieszo.
Pierwszy miejscem, na które się udaliśmy, tym razem bez samochodu, było wzgórze Monte Igueldo. Jest to jedno z dwóch wzgórz przy zatoce. Wejście na niego nie jest trudne - na szczyt wiedzie asfaltowa droga, wśród domków, ale dla mojego kolana to kilka dodatkowych kilometrów.  Dlatego zdecydowaliśmy się za zabytkową kolejkę zębatą (Funikular)



Wyjeżdżając z dołu było całkiem pogobnie, ale gdy znaleźliśmy się na górze okazało się, że znajomi czkają już na nas ... w deszczu !
Mimo deszczu z góry można było podziwiać naprawdę malowniczą panoramę miasta i zatoki.





Ze szczytu jest również piękny widok na Wyspę Świętej Klary, która nazywana jest "perłą San Sebastian". Jednak jeszcze 400 lat tamu nikt nie chciałby się tam znaleźć - wywożono tam chorych na dżumę, której epidemia panowała w mieście. Obecnie na wyspę można dopłynąć motorówką, ale tylko od czerwca do września - teraz wszystko jest nieczynne.
A wracając do Monte Igueldo, na szczycie znajduje się spory park rozrywki ze zjeżdżalniami, domem strachów, labiryntem, samochodzikami czy dziką rzeką. Jest też wieża widokowa, ale przy padającym deszczu i wietrze nie byłoby fajnie tam wchodzić. Poszliśmy jedynie do domu strachów, ale nie zrobiło na mnie żadnego wrażenia.
Podróż kolejką w dwie strony kosztowała nas 3,10 Euro od osoby. Okazało się jednak, że nasi znajomi idąc piechotą też musieli zapłacić - wejście na szczyt 2,20 Euro od osoby. Dodatkowo wszystkie atrakcje są płatne od 2 do 5 Euro.
Ze wzgórza wróciliśmy do hotelu po samochód i pojechaliśmy do wschodniej części miasta. Bardzo chciałam zobaczyć rzeźbę "Grzebień wiatru" Eduardo Chillidy - hiszpańskiego rzeźbiarza - abstrakcjonisty, pochodzącego właśnie z San Sebastian. O rzeźbie tej wiele słyszałam i bardzo chciałam ją zobaczyć, choć kompletnie jej sobie nie wyobrażałam. Nigdy wcześniej nawet nie widziałam jej zdjęć w Internecie. Po prostu słyszałam o niej, że jest nad morzem i zamierzeniem artysty było, żeby wiatr od strony morza wpadał do miasta "uczesany". Skoro nie zobaczyłam jej na plaży La Concha, pojechaliśmy plażę na wschodnim brzegu rzeki na Playa de la Zurrida, która jest rajem dla początkujących surferów.
Dotarliśmy na plażę


ale śladu "Grzebienia wiatru" nie było.
Trafiliśmy za to w okolice nowoczesnego Kursaal - znajdującego się przy plaży Centrum Kongresowego i Audytorium. Budynek powstał w 1999 r. i jest dość oryginalny.
Wewnątrz znajduje się sala koncertowo - widowisko na 1.800 osób oraz wiele mniejszych sal i powierzchni wystawowych. Obecnie w budynku jest znajduje się siedziba Międzynarodowego Festiwalu Filmowego w San Sebastian, którego historia sięga 1953 roku.
Wybraliśmy się dalej na spacer przy rzece
i dalej na drugą stronę, zachwycając się miastem


Po krótkim spacerze postanowiliśmy udać się na drugie wzgórze Monte Urgull.  Podjechaliśmy na spory parking, który był całkowicie zastawiony - żadnego wolnego miejsca ! Po kilku próbach wreszcie się udało i miejsce się zwolniło. Oczywiście w miastach, które odwiedzaliśmy wszystkie parkingi przy ulicach były płatne od 0,50 do 1,5 Euro za godzinę.
Nie weszliśmy jednak od razu na górę, tylko ruszyliśmy w stronę portu, gdzie planowaliśmy udać się do Aquarium. Po drodze minęliśmy rzeźbę iw pierwszej chwili pomyślałam, że to może osławiony "Grzebień wiatru, ale nie:) Była to rzeźba "Pusta konstrukcja" autorstwa innego hiszpańskiego rzeźbiarza - Jorge de Oteiza Enbila.

Minęliśmy rzeźbę i doszliśmy do portu, z którego rozciągał się malowniczy widok


Zdecydowaliśmy się wejść pod Akwarium. Wstęp kosztował 13 Euro i zwiedzanie zaczynało się od drugiego piętra. Piętro tow żaden sposób na akwarium nie wyglądało. Były tam miniatury statków, miniatury zabudowań, miniatura całego San Sebastian sprzed kilku wieków, szkielet któregoś ssaka wodnego.
Były tam również pokazane sceny polowań na płetwale błękitne, kutry rybackie z rozłożonymi sieciami i wiele innych ciekawostek. Całość była bardzo spójna i robiła fajne wrażenie.




Zeszliśmy piętro niżej i tam już były nieco inne eksponaty były szczęki niektórych ryb, różne fragmenty w formalinie, były piękne muszle i inne cuda z dna morza. Na tym piętrze również rozpoczynało się akwarium.
Najpierw były małe akwaria z wypukłą jedną ścianą, która jednocześnie była szkłem powiększającym. A pływały tam przeróżne stworzenia.





Potem było pomieszczenie z basenem otwartym, gdzie dzieci mogły sobie pogłaskać rybę, a dalej wejście do sali - wyglądała jak kinowa - tylko zamiast ekranu było wielkie akwarium.
Stamtąd już prosto do tunelu, gdzie pływały najrozmaitsze stworzenia z rekinami włącznie
Takie akwarium nie jest nowością - we Wrocławiu też jest taki tunel - ale ten był znacznie dłuższy.
Na parterze też były akwaria, ale nieco mniejsze i z mieszkańcami egzotycznych wód



Wizyta w akwarium zajęła nam ok. 2 godzin. Gdy wyszliśmy, trzeba było najpierw dopłacić w parkomacie za dalszą wycieczkę, a dopiero potem ruszyliśmy na Monte Urgull. Jest to wzgórze w całości zajęte na park miejski. Na szczycie znajdują się ruiny twierdzy Santa Cruz de la Mota, której historia sięga XII wieku oraz figura Chrystusa górująca nad miastem. Wśród ruin pooprowadzane są trasy spacerowe, które informują o najważniejszych miejscach.


Wróciliśmy z powrotem do miasta i na jednym z głównych placów tuż przy plaży spotkaliśmy nie kogo innego jak
Don Kichota z la Manchy ze swym wiernym sługą Sancho Panza :)
Potem została nam jeszcze przechadzka malowniczymi uliczkami  Starówki. Wiem, że się powtarzam, ale San Sebastian to naprawdę piękne miasto, warto zobaczyć


Zachęceni podpowiedziami z przewodników nie mogliśmy się oczywiście oprzeć serwowanym w barach przekąską. Po prostu wchodzisz do baru i widzisz całe lady zastawione pysznościami, zal się nie skusić.
Słońce zbliżało się ku zachodowi, więc trzeba było się zebrać i wracać do hotelu, tym bardziej, że mieliśmy jeszcze plany na wieczór. I tak wracając, prawie pod samym hotelem zobaczyłam drogowskaz do poszukiwanej przez cały dzień rzeźby "Grzebień wiatru" ! No i jak tu nie pojechać skoro to tak blisko. I faktycznie jakieś 500 metrów dalej kończyła się droga dla samochodów i zaczynał się krótki deptak prowadzący do placu.
a tam na horyzoncie poszukiwane przeze mnie działo Eduarda Chillidy - "Grzebień wiatru":
Tak, tak te 3 bliżej nieokreślone metalowe konstrukcje przypominające haki to cała rzeźba, choć raczej "instalacja", która z bliska wygląda tak:
I na tym poprzestanę, ale obiecuję, że Eduardo Chillida ze swoimi działami jeszcze się w moich relacjach pojawi i to jeszcze w tym poście.
Po odstawieniu samochodu i cieplejszym odzianiu się poszliśmy jeszcze na plażę, żeby choć nogi zanurzyć w oceanie. I tak nogi zanurzyć się dało, ale tylko na moment. Na kąpiel nikt by mnie nie namówił.
A na sam koniec poszliśmy jeszcze do tunelu dla pieszych przechodzącego pod ogrodami rezydencji królewskie, który nie dość, że bajkowo pomalowany, to jeszcze ozdobiony bursztynami.


I tak skończył się nasz bardzo intensywny dzień w San Sebastian. Mimo, że korzystaliśmy z kolejki i z samochodu i tak z moją chorą nogą zrobiłam prawie 20 km.
Kolejnego poranka znów zjedliśmy szybkie śniadanie nad morzem ok. 10.00 pożegnaliśmy San Sebastian, przed nami była dość długa droga, a jeszcze mieliśmy zatrzymać się w Bilbao.
Wjechaliśmy na parking podziemny najbliżej muzeum i daliśmy sobie 3 godziny na zwiedzanie - czego kto chciał. W czwórkę udaliśmy się w stronę Muzeum Guggenheima, które jak pisałam wcześniej znałam już z powieści "Początek" Dana Browna. Spodziewałam się się wyglądu muzeum, bo wcześniej go "wygooglowałam".
Budynek został zaprojektowany przez amerykańskiego architekta o polskich korzeniach Franka O. Gehry'ego. Muzeum powstało w miejscu starej stoczni i wzorem Muzeum Guggenheima w Nowym Jorku samow sobie jest abstrakcją. Konstrukcja z blachy tytanowej, szkła i kamienia może przypominać futurystyczny okręt. Przy projektowaniu  architekt korzystał ze specjalistycznego programu do projektowania ... kadłubów samolotów.





foto Internet
foto Internet
Wejścia do muzeum strzeże Puppy - 12 metrowy szczeniak rasy west highland terier autorstwa Jeffa Koonsa. Sierść szczeniaka jest śliczna, składa się z 70 tysięcy (!!!) kwiatów z zamontowanym specjalnym systemem nawadniania.


Wstęp do muzeum normalnie kosztuje 13 Euro, ale ponieważ jedno piętro było całkowicie wyłączone z użytkowania (przez remont i przygotowania do nowych czasowych wystaw)  za bilety płaciliśmy po 10 Euro od osoby.
Muzeum nie tylko z zewnątrz robi wrażenie. Główną przestrzenią wnętrza jest wysokie na 50 metrów atrium, wokół którego rozmieszczono 19 galerii.

Zaczęliśmy od zwiedzania parteru. Największą salę zajmuje w całości instalacja Richarda Serry "The Matter of Time" - seria wysokich metalowych ścian, powykręcanych na różne strony, wolnostojących, z których niektóre tworzą coś na kształt labiryntu



Tu w miniaturze najbardziej przypominający labirynt
Ta sala również występuje w książce Browna, ale całkiem inaczej sobie to wyobrażałam.
W kolejnych salach na parterze również wystawiane były dziwne instalacje sztuki współczesnej np. taka:
w drugiej - z dość oryginalnymi pracami Esther Ferrer nie można było robić zdjęć, a opisać sztukę współczesna słowami jest niewykonalne... Ostatnią salą na parterze jest sala video, a w niej film na żywo z ulicy na dziwnym ekranie:
Z parteru wychodzi się na mini taras od strony bulwaru.
Tu możemy zobaczyć ogromnego pająka wykonanego z brązu autorstwa Louise Bourgeois. Pająk, a właściwie pajęczyca jest symbolem życia i śmierci i nosi tytuł "Mama". Pajęczyca jest jadowita, ale w kokonie nosi jaja z potomstwem:

Nad rzeką jest jeszcze jedna ciekawa instalacja  mianowicie "rzeźba mgły" Fujiko Nakaya. O określonych godzinach spod mostu wydobywają się kłęby mgły, która otacza cały bulwar. W zależności od pory dnia, pogody, wiatru mgła przybiera za każdym razem inny kształt i inaczej rozmywa się po bulwarze. Nigdy nie pomyślałabym, żeby z mgły zrobić działo :)


Po pokazie wjechaliśmy na trzeci poziom, gdzie w czterech sala znajduje się stała ekspozycja muzeum, m. in. Pabla Picassa, Marca Chagalla, Roberta Rauschenberga, Anselma Kiefera czy Paula Cezanne'a. Można tu też obejrzeć "50 twarzy Marilyn Monroe" Andy Warhola czy jedno z dział Marka Rothko. No i oczywiści mój ulubiony ;) hiszpański rzeźbiarz Eduardo Chillida tym razem z dziełem "Przestrzeń dla ducha"
foto Internet
Muzeum Guggenheima w Bilbao jest fantastyczne - każdemu polecam warto obejrzeć. Nie każdy jest w stanie zrozumieć sztukę zwłaszcza współczesną, ale myślę, że w tym miejscu każdy znajdzie coś dla siebie, nie każdemu musi podobać się wszystko.
Szczerze mówiąc ja nie jestem żadnym znawcą sztuki, po prostu są rzeczy które mi się podobają lub nie, ale żeby się odnieść do czegoś muszę to poznać i tak też jest ze sztuką.
Nawet teraz, pisząc te słowa, dalej czuję radość, że udało mi się tak przeżyć spotkanie ze sztuką właśnie w tym muzeum.
W radosnym nastroju wróciłam do samochodu i miałam co kontemplować przez kolejne 4,5 godziny naszej podróży do Madrytu.
cdn.

8 komentarzy:

  1. na sam początek muszę oczywiście napisać, że cena 500 zł za noc bez śniadania mnie zabiła bo my na naszej majówce w Czechach zapłaciliśmy za noc 70 zł :DDD matko jaka cena ... szok !

    Ale poza tym to rzecz jasna cudo. Hiszpania też jest na mojej liście do odwiedzenia ale prędzej i wyżej na tej liście mam Portugalię :D

    Zupa wygląda pysznie choć nie domyśliłabym się, że to rybna. Wygląda jak gulasz :)

    A Ty się z tą nogą katowałaś jak Lu w roku po artroskopii kiedy pojechaliśmy na urlop po Polsce i dziennie waliliśmy z buta kupę kilometrów ... wariaci !!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No dla nas też była, ale w tym czasie nic tańszego nie było :(
      My w Hiszpanii byliśmy wcześniej ale okolice Deltebre i Barcelony, a na północy ani w Madrycie nigdy przedtem.
      Zupa była pyszna, ale o pysznym jedzeniu jeszcze będzie ;)
      Ja nie wiem, czy przez te wojaże też na operacji nie wyląduję :( W środę mam rezonans i potem zobaczymy. Choć w kolejny piątek znów wyjeżdżamy ;)

      Usuń
    2. czyżby "nasi" nawet tak daleko zapuścili się na majówkę ??? :D

      Noooo z kolanami nie ma żartów !

      Usuń
    3. Nie, naszych prawie nie było :) 1 maja jest też wolny w Hiszpanii ;))

      Usuń
  2. San Sebastian piękne, od dawna jest na moje liście, co dziwić nie może, bo ja mam słabość do nadmorskich miast, miasteczek i wiosek.

    Czy mi się tylko wydaje, czy ta plaża była prawie pusta? Aż dziw bierze! Siedziałabym tam non-stop ;) W ogóle chyba nie cierpieliście z powodu tłumów, albo sprytnie udało Ci się je eliminować z kadrów :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kochana tam jest PIĘKNIE !!! Koniecznie jedź. Plaże puste, bo zimno ;) Temperatura powietrza ok. 15 stopni ;)

      Usuń
    2. Dla mnie niemal idealnie! :) Rześkie powietrze to jest akurat to, co lubię :)

      Usuń
    3. To powinnaś tam pojechać na przełomie kwietnia i maja. Niestety plaża była bardzo mokra po deszczu

      Usuń