Pierwotny plan był taki, że lecimy z Wrocławia do Warszawy, a stamtąd do Santander, gdzie spędzimy 2 noce. Dalej podróż do San Sebastian również na dwie noce i dalej do Madrytu na 3 noce. Z Madrytu mieliśmy bezpośredni samolot do Wrocławia.
Plan trzeba było jednak zmodyfikować, bo pod koniec lutego dostaliśmy informację z Wizzarda, że zmienili rozkłady lotów i zamiast w sobotę lecimy w niedzielę o 6 rano. Co zrobić ? Zrezygnowaliśmy z jednego noclegu w Santander i kupiliśmy nocleg w Warszawie przy lotnisku. Niestety nie ma takiego połączenia w niedzielę, żeby była możliwość zdążyć na nasz lot.
Wyruszyliśmy z Wrocławia w samo południe i po godzinie wylądowaliśmy w Warszawie. I cóż tu robić do wieczora ? Pojechaliśmy do centrum i udaliśmy się tam, gdzie jeszcze nie byliśmy - na warszawskie bulwary nad Wisłą. Musze przyznać, że byłam mile zaskoczona - nigdy wcześniej tam nie byłam, choć sporo czasu w stolicy spędziłam. Bardzo przyjemne miejsce.
Staraliśmy się jednak w miarę szybko wrócić do hotelu, bo trzeba było wcześnie wstać.
Rano wyszliśmy z hotelu, przeszliśmy przez jezdnię i już byliśmy w hali odlotów. Zgodnie z planem nasz samolot wzbił się w niebo po 6 rano, a tuż przed 9.30 wylądowaliśmy w Santander.
Jest to ok. 170 tysięczne miasto w północnej Hiszpanii nad Zatoką Biskajską. Santander jest stolicą regionu Kantabria.
Santander, zresztą jak wszystkie miejsca odwiedzane podczas naszej wyprawy, zrobiło na mnie niebywałe wrażenia. Przyzwyczajona do panującego w krajach Europy południowej rozgardiaszu, gwaru, bałaganu, a czasami wręcz brudu, byłam zaskoczona czystością, porządkiem, nowością panującymi zarówno w Santander, jak i pozostałych miejscach, które odwiedziliśmy. Budynki i kamienice są tam duże, solidne i bardzo zadbane, odnowione elewacje, bez śladu działalności domorosłych grafficiarzy i bez "tymczasowości" jakże często spotykanej np. na południu Włoch. Na ulicach, chodnikach, trawnikach czysto, bez śmieci. Super miejsca.
Po odebraniu samochodu z wypożyczalni pojechaliśmy na objazd miasta, było dość wcześnie, a doby hotelowe rozpoczynają się po południu.
Zatrzymaliśmy się w centrum blisko portu i udaliśmy się na małe śniadanie
i pierwszy spacer.
W Santander nie ma wielu zabytków. Najładniejszym jego zakątkiem, do którego zresztą wybraliśmy się zaraz po spacerze przy porcie, jest Półwysep Magdaleny.
Ze wzgórza można obserwować morze i maleńką wysepkę z latarnią morską.
W parku znajduje się miejsce z replikami trzech karawel, którymi dowodził Krzysztof Kolumb podczas swojej pierwszej wyprawy w poszukiwaniu drogi do Indii.
Jest tu również ogólnodostępne mini zoo, choć ta nazwa jest mocno na wyrost. To po prostu 3 baseny z fokami, lwami morskimi i pingwinami.
Wstęp do całego parku jest wolny.
I - szczerze mówiąc - na tym kończą się zabytki Santander. Miasto dwukrotnie - raz pod koniec XIX wieku, a drugi 1941 - zostało strawione przez pożary. Dlatego wydaje się zupełnie nowe i bez ducha historii.
Kolejnym miejscem, które poszliśmy zobaczyć to jeden z najczęściej fotografowanych budynków Gran Casino del Sardinero - rozległa biała budowla z dwiema wieżyczkami, powstała w pierwszej połowie XX wieku.
Przed udaniem się na poszukiwanie naszego hotelu pojechaliśmy jeszcze do punktu widokowego, gdzie znjduje się też 30 metrowa latarnia. Faro została zbudowana w roku 1833 na przylądku Cabo Mayor, ale swój ostateczny kształt uzyskała w 1839 roku, kiedy musiała zostać przebudowana, bo dobiegające z niej światło nie było dobrze widoczne dla żeglujących. Latarnia usytuowana jest na stromym urwisku, z którego podziwiać można piękne widoki klifów oraz panoramę miasta.
Latarnia była w niedzielę po południu nieczynna, wiec nie weszliśmy na jej szczyt. Dodatkowo widniała tam informacja o godzinach otwarcia w sezonie letnim i zimowym. Przy czym sezon zimowy trwa od od 15 września do 15 czerwca ;)
Po ogarnięciu się hotelu wyruszyliśmy na dalsze zwiedzanie miasta i poszukiwanie miejsc na całe co-nie-co.
Najpierw nasze kroki skierowaliśmy w stronę eleganckich kamienic,
między którymi doszliśmy do nowoczesnego centrum kultury w Santander - Centrum Botin. Budynek jest bardzo nowoczesny, a został zaprojektowany przez włoskiego architekta Rezno Piano, na zlecenie arystokratycznej rodziny Botin, właścicieli banku w Santander.
Centrum Botin to muzeum, galeria sztuki, centrum kongresowe, miejsce koncertowów i wydarzeń kulturalnych, ale także miejsce gdzie organizowane są kursy gotowania, tańca, rysunku rzeźby.
Dalej ruszyliśmy w kierunku centrum,
gdzie siedzibę ma bank - instytucja, dzięki której Santander znany jest w Europie, a na pewno w Polsce - Santander Bank.
Dalej zatopiliśmy się gąszcz ulic miasta i dotarliśmy do miejsca, gdzie postanowiliśmy się posilić. Problem jednak polegał na tym, że o tej godzinie ok. 18.30, nie można było nigdzie zjeść nic konkretnego. Restauracje otwierały się o 19.30 - 20.30, a tam gdzie otwarte było dania obiadowe serwowano również najwcześniej od 19.30. Tam gdzie dotarliśmy była część barowa z tapasami i część restauracyjna. Budynek wyglądał jak wielka hala targowiskowa, ale w środku były tylko miejsca do jedzenia i picia.
Dania w restauracji też serwowali dopiero od 19.30, więc przycupnęliśmy przy barze i przy winie skorzystaliśmy z oferty tapasów:
Tapasy były wyśmienite, dania główne w restauracji takie sobie, ale o jedzeniu, tapasach, pintxos i winie hiszpańskim już niedługo na mojej stronie kulinarnej.
Najedzeni wyszliśmy na zewnątrz i już nie było tak przyjemnie. Rozpadało się na dobre. Zresztą co tu dużo mówić - w Hiszpanii tegoroczna majówka była zimna ! Mimo słońca temperatura oscylowała w okolicy 14 - 16 stopni. Słoneczne dni był przyjemne, ale deszcz też się zdarzał, a taka zmienna i chłodna pogoda towarzyszyła nam praktycznie przez cały pobyt.
Do hotelu wróciliśmy tak szybko no ile pozwoliła mi moja obolała noga,
a kolejnego poranka żegnaliśmy się z zalanym deszczem Santander.
Zaraz po śniadaniu wyruszyliśmy do San Sebastian, ale po drodze postanowiliśmy odwiedzić Bilbao.
W pierwotnych planach mieliśmy spędzić tam więcej czasu, ale ostatecznie coś z naszego planu wypaść musiało, więc padło właśnie na Bilbao. Całkiem niesłusznie.
Bilbao jest stolicą prowincji Bizkaja i największym miastem w Krainie Basków - liczy sobie blisko 350 tys. mieszkańców i jest miastem głównie przemysłowym. Podobnie jak Santander jest miastem nowoczesnym, czystym i zadbanym i nie ma w nim zbyt wiele zabytków. I pewnie nie zaprzątalibyśmy sobie nim głowy, ale ... Przed wyjazdem do Hiszpanii skończyłam czytać ostatnią powieść Dana Browna "Początek" i tak się złożyło, że akcja rozgrywa się w Hiszpanii, a wszystko zaczyna się nie gdzie indziej tylko w Bilbao w słynnym Muzeum Guggenheima. I stąd akurat moja chęć zatrzymania się tam.
Niestety pogoda w tym dniu nie była dla nas łaskawa i praktycznie cały czas padało, albo przynajmniej siąpiło.
Zaczęliśmy zwiedzanie nie od muzeum, ale od Starówki. Zwana jest ona "Las Siete Calles" tzn. siedem ulic, od siedmiu gwarnych uliczek, które dały początek tej dzielnicy.
Przy jednej z nich znajduje się gotycka katedra św. Jakuba.
I dalej uliczkami
doszliśmy wprost do Placu Bilboko Plaza Barria - dużego placu otoczonego arkadami, pod którymi znajdują się restauracje i bary serwujące w porze dziennej głównie pintxos - małe przekąski typu tapas.
Przy samochodzie spotkaliśmy się ze znajomymi i rozważaliśmy jeszcze wyprawę przynajmniej w okolice Muzeum Guggenheima, ale deszcz padał coraz intensywniej, a że przed nami był jeszcze kawałek drogi do celu, to doszliśmy do wniosku, że jak będziemy jechali z San Sebastian do Madrytu to zatrzymamy się jeszcze w Bilbao, żeby skonsumować spotkanie ze sztuką nowoczesną.
Wyjeżdżając z centrum przejechaliśmy obok muzeum i utwierdziłam się w przekonaniu, że muszę tam wrócić.
cdn.
wiesz, że jakbyś nie napisała o tym banku Santander to bym nie skojarzyła w ogóle :DDD
OdpowiedzUsuńNie lubię takich nieplanowanych zmian lotów wrrrr
U nas jest popularny :) Też nie lubię takich zmian, ale tak to czasem jest jak się kupuje z półrocznym wyprzedzeniem ;)
Usuń