W piątkowych planach mieliśmy dzielnicę Montmartre, Bazylikę Sacre Coeur i okolice.
Rano poszliśmy do metra skąd dojechaliśmy wprost na słynny Plac Pigalle, na którym wbrew pogłoskom podobno wcale nie ma najlepszych kasztanów, ba ja nie widziałam żadnych.
Jak wysiedliśmy z metra naszym oczom ukazał się taki placyk:
ani ładny, ani ciekawy, nic specjalnego. Może wieczorem jest tu bardziej interesująco, ale za dnia na pewno nic szczególnego. Od wielu osób słyszałam, że Pigalle i okolice czasy świetności mają już za sobą. Szczerze mówiąc spodziewałam się czegoś na kształt dzielnicy "czerwonej latarni", jaką widziałam w Amsterdamie. Nic takiego jednak nie miało miejsca. Poza kilkoma szyldami reklamującymi kluby nocne z show erotycznym lub sex shopy nie działo się nic.
Z placu Pigalle spacerem ruszyliśmy pod górę w stronę Bazyliki Sacre Coeur. Jest to kościół stosunkowo młody, bo jego budowa zakończyła się ok. 100 lat temu. Kościół jest widoczny praktycznie z każdego miejsca w Paryżu - położony jest na wzgórzu, a z daleka wygląda jakby była to budowla z bitej śmietany ;)
Z bazyliki ruszyliśmy wprost do serca dzielnicy artystów - Montmartre. Uliczki takie jak lubię z mnóstwem straganów z obrazkami, z małymi galeriami sztuki, z malarzami malującymi portrety na ulicy, z małymi kafejkami, w których mieści się ledwie stolików.
Idąc uliczkami dochodzi się do takiego ryneczku, gdzie w budynkach są knajpki, a po środku wielka galeria sztuki, gdzie malarze sprzedają obrazki lub płaskorzeźby.
Na Montmartre nasze kroki skierowaliśmy jednak w stronę l'Espace Dali - muzeum poświęconego twórczości Salvadora Dali, który część swojego życia spędził właśnie w Paryżu, na Montmartre. Mieszkał tam u pewnego poety, w którego żonie - Gali - zakochał się z wzajemnością, i która potem została jego żoną ;) Surrealizm Dalego wręcz uwielbiam, więc jego muzeum, mimo, że małe a wizyta tam kosztowała prawie tyle co w Luwrze, musiałam odwiedzić. Dla mnie Dali jest mistrzem, a "Cieknące zegary" są mistrzostwem świata.
Po wizycie w muzeum postanowiliśmy wrócić na Ryneczek i wypić lampkę wina.
Początkowo mieliśmy ochotę na mule, ale podawali mule jedynie z ... frytkami. Odniosłam wrażenie, że Francuzi wszystko podają z frytkami !
Kolejnym punktem naszej wyprawy na Montmartre był plac Blanche, gdzie znajduje się Moulin Rouge.
Za dnia też nic szczególnego - czerwony młyn na dachu budynku, rozkwita ponoć wieczorem. Wewnątrz można za to nasycić się niesamowitym show. Jakby ktoś był zainteresowany to odsyłam na stronę Moulin Rouge. Spektakle odbywają się dwa razy dziennie o 21.00 i 23.00 wstęp na sam występ 99 euro, wstęp + 1/2 butelki szampana 115 euro, występ + kolacja 199 euro. Ceny oczywiście od osoby. Nie byliśmy, ale show jest podobno niesamowite, i co wieczór podobno jest komplet.
Z Montemartre udaliśmy się w okolice katedry Notre Dame, w te małe wąskie uliczki na jakiś posiłek.
W centrum większość lokali oferuje tzw. menu turystyczne i przeważnie w każdym lokalu jest kilka menu w różnych cenach do wyboru. Najtańsze zaczynają się od 10 euro. Wszystkie zestawy zawierają starter (tu różnie, np. ślimaki lub zupa), danie główne i deser. W każdym menu jest 5-6 pozycji (z każdego typu dań) do wyboru, które można dowolnie konfigurować.
Po posiłku udaliśmy się na kolejny wieczorny spacer po mieście.
Sobota była naszym ostatnim dniem w Paryżu, więc hotel opuściliśmy już z bagażami. Znów ruszyliśmy w okolice Notre Dame. Tym razem udaliśmy się na poszukiwania Sorbony
i Panteonu.
Ale nie wchodziliśmy już do środka. Chodzenie z plecakami jest ok, ale jak człowiek zmęczony to już się nie chce, więc na naszej mapie znaleźliśmy park, a właściwie Ogród Luksemburski,
gdzie poodpoczywaliśmy na świeżym powietrzu, a potem ruszyliśmy się posilić,
potem jeszcze poszukiwania obrazka
i już mogliśmy ruszyć na Prote Maillot.
Dotarliśmy bez problemu, ale kupując bilety się zestresowałam. Na okienku kasowym było napisane, że z Paryża do Beauvais trzeba wyjechać 3 godziny przed odlotem samolotu i konkretne godziny przypisane do konkretnych kierunków. Przy Wrocławiu było napisane 17.05, nasz samolot odlatywał o 20.05, a bramkę mieli zamykać o 19.35. Ja na zegarek, a tam 17.45 !!! No i stres. Autobus wyruszył o 17.55. Jak pisałam wcześniej w drodze do Paryża poznaliśmy Polkę i tak nam czas zleciał, że nie miałam najmniejszego pojęcia jak długo jechaliśmy z lotniska. Stres trzymał nas przez jakieś pół godziny, bo po tym czasie okazało się, że do lotniska mamy całe 30 km, więc w godzinę to bez problemu dojedziemy. W końcu autobus dojechał dokładnie o 19.05. Dalej obyło się bez przygód :))
Tyle widzieliśmy w Paryżu. A jest jeszcze cała masa rzeczy, których nie widzieliśmy. Żałowaliśmy, że nie wzięliśmy sobie autobusu typu Open Tour, bo to naprawdę fajne rozwiązanie. Jeździliśmy takim w Rzymie i jest to fajne sposób na poruszanie się po mieście, tym bardziej, że jak wyczytaliśmy taki autobus ma 50 przystanków, bilet można kupić na dwa dni i można się fajnie przemieszczać, wsiadać, wysiadać i więcej zobaczyć i się dowiedzieć. To nic, następnym razem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz