Informacyjnie

Ten blog powstał przede wszystkim po to, żeby spisać swoje wspomnienia z podróży, bo pamięć jest ulotna. Od wielu lat staram się tworzyć notatki z każdego wyjazdu i jestem zdziwiona jak wiele szczegółów się zaciera.
Jeśli przy okazji ktoś może znaleźć coś dla siebie - podpowiedzi, rady, pomysły na podróż - będzie mi bardzo miło.
Wszystkie zdjęcia zamieszczone na blogu są zrobione przeze mnie lub przez mojego Męża, jeśli korzystam ze zdjęć z netu będzie o tym stosowna informacja.
Zapraszam do czytania

piątek, 20 stycznia 2012

Narty na lodowcu w Maso Corto

20.01.2012
Podróż do Maso Corto  minęła nam bardzo sprawnie i bez utrudnień, tylko mój Mężuś wymyślił sobie przejazd super-fajną trasą przez górki i masę zakrętów, co wydłużyło naszą podróż mniej więcej o godzinę. Nasi znajomi czekali już na nas na miejscu i doczekać się nie mogli. Po krótkim przywitaniu i zapoznaniu zaprowadzili nas do naszego apartamentu i pomogli nam się rozładować z samochodu. Na 21.00 zaplanowany był powitalny koktajl w sali przy recepcji.

To powyżej to oczywiście recepcja i okolice ;)
Podczas spotkania powitał nas szef  "Top Residence Kurz", omówiony został program i atrakcje i można było pokosztować zaproponowanych drinków, głównie wina, campari i lekkich drinków na bazie campari.
Apartament, w którym mieszkaliśmy był bardzo komfortowy. Docelowo może tam mieszkać 5 osób, my byliśmy we dwójkę. Duży pokój z wyciąganym z szafy łóżkiem, stół, kanapa, biurko, telewizor, do tego aneks kuchenny z lodówką, kuchenką dwupalnikową, zlewem i wszystkimi niezbędnymi sprzętami, mały pokój z łóżkiem piętrowym i łazienka z wanną.
W sobotę po podróży dość szybko "padliśmy", więc spać poszliśmy dość wcześnie.
W niedziele rano pobudka, spacer do sklepiku po coś na śniadanie i do kasy po karnety. A tam niespodzianka, za karnety musimy zapłacić ! a miały być wliczone w cenę pobytu. T. poszedł do recepcji wyjaśnić sprawę, ale okazało się, że faktycznie za karnety płacimy, ale potem będzie to odliczone od ceny apartamentu (i tak było). Pierwszego dnia pogoda się nie spisała. Pojeździliśmy dla rozgrzewki na dwóch wyciągach talerzykowych w miasteczku, potem wjechaliśmy na górę wagonikiem
ale pogoda zupełnie nie nadawała się do jazdy na wysokości 3000 m. Wiatr wiał bardzo mocno, zawiewał śnieg, co bardzo mocno ograniczało widoczność, więc więcej na górę nie wjeżdżaliśmy, tylko jeździliśmy na wyciągu zlokalizowanym niżej. Jednak im dłużej jeździliśmy, tym bardziej byliśmy zmarznięci (kanapa nie zakrywana, jadąca 9 minut przy silnym wietrze - nic przyjemnego). Za to po powrocie do ośrodka basen i sauna i sucha i mokra :) pełna regeneracja
Kolejny dzień i pogoda podobna. Co prawda słonko pojawiało się na niebie od czasu do czasu, ale nie było zbyt przyjemnie. Za to na poniedziałkowy wieczór zapisaliśmy się na wyjście na kolację do oddalonej o ok. 3,5 km tyrolskiej chaty

na kolację tyrolską, czyli pieczone jagnię, tyrolskie knedle i surówkę z białej kapusty z kminkiem.
Ależ to było pyszne ! Ja za jagnięciną nie przepadam, zwłaszcza po Chorwacji, gdzie dostaliśmy taką niezbyt dobrze zrobioną, ale ta - to była rozkosz dla podniebienia - zjadłam aż trzy porcje !!! Zresztą nie tylko ja, wszyscy się objedliśmy niemiłosiernie ! Najlepsze było jednak przed nami ;) Jak szliśmy na kolację było z górki, ale powrót to 3,5 km pod górkę i to całkiem niezłą, przy -15 stopniach - polecam ;) Takiego "spida" dostałam, że przyszłam sporo przed wszystkimi, ale wiedziałam, że jak zwolnię, albo jak się zatrzymam to już nie dojdę ;)
Wtorek znów przywitał nas niezbyt przyjemną aurą, co prawda nie wiało, ani mocno nie sypało, ale słońca nie było, tylko pochmurno i chłodno. Mniej więcej koło południa mieliśmy zjechać sobie do knajpki, żeby czegoś się napić i trochę się ogrzać.

 
Ale nic nam z tego nie wyszło, bo jedna z dziewczyn z naszego grona skręciła kolano i trzeba było się nią zająć i jechać do szpitala.
Następnego dnia za to wyszło słonko i zarówno w środę jak i w czwartek pogoda była bajeczna. Mróz co prawda sięgał nawet -10 stopni, ale bezchmurne niebo wszystko nam wynagradzało :) Fakt, ze w miejscach, gdzie nie dochodziły promienie słoneczne było chłodno, ale nie ma co narzekać, jak się ma takie widoczki:






W środę wieczorem mieliśmy jeszcze wieczorek z degustacją lokalnych specjałów, czyli wina, specka i sera, połączone z pokazem slajdów z doliny Val Senales, a w czwartek w południe wznosiliśmy toast szampanem na tarasie najwyżej położonego hotelu na lodowcu:

W między czasie trenowaliśmy super giganta:
jeździliśmy rekreacyjnie:
nudziliśmy się na wyciągu:
podziwialiśmy nowe rozwiązania saunowe przy hotelu na stoku:
czy też inne rozwiązania, np. solary na lustrzanych budynkach:
był czas na bombardinio:
i na wyjście na pizzę:
I tak radośnie upłynął nam czas do kolejnej soboty, kiedy to trzeba było opuścić niezbyt gościnne Maso Corto. Czemu niezbyt gościnne, jak wogóle wyglądało, jakie są jego plusy i minusy oraz o Ötzi'm i polskich dniach w następnej notce :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz