Na wyspie jest jedno miasteczko i kilka osad, liczba wszystkich mieszkańców wyspy to ok. 2.800 osób. I na całej wyspie jest 5-6 samochodów ! Cały transport obywa się na osiołkach bądź małych koniach. Wiedziałam już o tym, więc osiłki stojące w porcie jak dopłynęliśmy nie były dla mnie zaskoczeniem :)
A o to i nasz hotel - Hydroussa Hotel:
a w hotelu czekał na nas piękny pokój z wielkim łóżkiem
Po rozpakowaniu udaliśmy się na przekąskę i zwiedzanie miasteczka, które jak przypuszczałam zawładnęło moim sercem
Prawdę mówiąc nie ma tam zabytków, nie ma co zwiedzać, ale urok miasteczka, cisza i otoczenie sprawiało, że nie chciało się wracać do pokoju. Włóczyliśmy się uliczkach do późnego wieczora, obmyślając plan na kolejny dzień
Kolejnego ranka, zaraz po śniadaniu wybraliśmy się w wyprawę wgłąb wyspy. Postanowiliśmy zdobyć najwyższą górę Hydry - Eros, 588 m n.p.m. Wyszliśmy z miasteczka krętą drogą wśród lasów
Po drodze minęliśmy nawet jeden traktor, chyba nie do końca sprawny ;)
Idąc na szczyt z trasy rozciągają się bajeczne widoki na miasteczko
Po ok. 45 minutach dotarliśmy do pierwszego punktu naszej wyprawy - klasztoru Profitis Ilias, ukrytego wśród drzew. Klasztor został zbudowany w 1813 r. Jest otwarty od wschodu do zachodu słońca - można zwiedzać.
Po krótkiej przerwie w klasztorze kontynuowaliśmy wyprawę wspinaczkę. Wspinając się na górę mogliśmy podziwiać klasztor z daleka - wyglądał imponująco
Ale widoki z samego szczytu również zapierały dech
Zwłaszcza ten maleńki półwysep, który widać na zdjęciu powyżej wzbudził nasze zainteresowanie. Po krótkim wypoczynku postanowiliśmy nie wracać tą samą drogą tylko udać się na południowy zachód w kierunku osady Episkopi. I tak odbyliśmy 5 godzinną wyprawę, wąskimi ścieżkami po zboczach góry, nie spotykając po drodze ani jednej osoby. Ostatnich kilka osób spotkaliśmy na Erosie, a dalej nawet cienia
I tak szliśmy i szliśmy i końca drogi nie było widać :) W pewnym momencie zobaczyliśmy półwysep, który wcześniej już rzucił nam się w oczy:
jednak zdaliśmy sobie sprawę, że w tym dniu już nie dotrzemy do tego bajkowego zakątka, bo samo zejście zajęło by nam co najmniej godzinę, a było już sporo po południu. Zdecydowaliśmy, że w to miejsce wybierzemy się na kolejną wycieczkę :) Więc szliśmy dalej, i szliśmy i już powłóczyłam nogami, bo wydawało mi się, że nigdy nie wrócimy do hotelu.
A droga wydawała się nie mieć końca, choć widoki rekompensowały nam zmęczenie.
Na szczęście udało nam się wrócić i to o całkiem rozsądnej porze - przed 19.00 ;)
Po 27 km wycieczce po górach marzyliśmy już tylko o prysznicu. Ale po prysznicu siły wróciły i z nową energią ruszyliśmy na podbój miasteczka, czyli na kolację.
cdn...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz