To były nasze ostatnie chwile podróży z naszymi towarzyszami podróży, bo właśnie w Hanoi się rozdzielaliśmy. Będąc w Hanoi na początku naszej wyprawy razem z Mężem zdecydowaliśmy, że na koniec naszego pobytu chcemy odwiedzić Hạ Long i już wtedy, w hotelu, w którym mieszkaliśmy wykupiliśmy sobie dwudniową wycieczkę na Hạ Long 31/12-01/01-02/01. Nasi znajomi do końca nie byli zdecydowani, a potem podjęli decyzję, żeby ten czas spędzić w Sa Pa. W naszym hotelu byliśmy umówieni o 8.00, do centrum jednak pojechaliśmy taksówką, bo wyjazd do Sa Pa był ok. 7.00.
Wysiedliśmy z taksówki, pożegnaliśmy i ruszyliśmy w stronę hotelu przez zupełnie inne Hanoi - prawie bezludne:
Wszystko zamknięte cisza, spokój. Po zostawieniu bagaży w hotelu mieliśmy jeszcze trochę czasu na spacer.
Krótko po powrocie do hotelu przyszedł po nas nasz przewodnik i zabrał nas do autokar. Uliczki Hanoi są tak wąskie, że nie nie wjedzie tam autobus, wiec trzeba było podejść do głównej arterii.
Autokar jeździł po ulicach i zbierał turystów spragnionych wyjazdu do Hạ Long. Pod jednym hotelem wsiadła duża i hałaśliwa grupa turystów, w różnym wieku - po zachowaniu można było się domyśleć, że znają się dobrze i razem spędzają czas. Okazało się, że to Australijczycy. W autobusie byli jeszcze Włosi, Holendrzy i nie pamiętam kto jeszcze. Mniej więcej w połowie trasy autobus tradycyjnie zjechał do miejsca, gdzie można było nabyć różne rzeczy, m .in. marmurowe rzeźby i inne rękodzieło, w cenach komercyjnych. Był nawet sklep spożywczy, gdzie ceny były już takie jak np.w Europie.
Postój trwał ok. pół godziny i potem bez przeszkód dotarliśmy do Hạ Long
Na nabrzeżu stało dużo różnych łodzi - mniejsze i większe, ruch niesamowity pełno turystów, wyglądało nas chaos, ale tak prawdę mówiąc wszystko było uporządkowane i szło zgodnie z planem.
Wysiedliśmy z autobusu i czekaliśmy w miejscu wskazanym
przez przewodnika. Nagle wywołali nas po nazwisku, więc poszliśmy za jakimś
człowiekiem, który wskazał nam łódź do której mieliśmy wsiąść. Z naszego
autobusu tylko my poszliśmy właśnie na tę łódź, dlaczego okazało się znacznie
później. Statek, którym mieliśmy zwiedzać Hạ Long był nieduży w porównaniu do
innych jednostek. Mogło na nim przebywać jedynie 18 turystów, nas było 17.
Dostaliśmy kajutę dwuosobową z własną łazienką
i po szybkim zakwaterowaniu
zostaliśmy zawołani na pokład na lunch i omówienie szczegółów naszego pobytu.
Oprócz nas na łódce były jeszcze dwie pary hinduskie, Hiszpan, Portugalczyk,
dwie Singapurki (matka i córka), 4 Francuzki (matka z dwiema nastoletnimi
córkami i koleżanką jednej z córek) i 3 trzech Francuzów, przy czym jeden był
Libańczykiem z obywatelstwem francuskim. Po omówieniu najważniejszych rzeczy
popłynęliśmy na Hạ Long.
Hạ Long to
chyba najbardziej znane miejsce Wietnamu – symbol tego kraju. Wpisując w
dowolnej wyszukiwarce Wietnam od razu pokażą nam się zdjęcia Hạ Long. A cóż to
takiego ? Hạ Long to zatoka na Morzu Południowochińskim przy ujściu rzeki Bạch Đằng. Na powierzchni ok. 1500 m2 rozsianych jest blisko 2000 wysepek
różnej wielkości. Wietnamczycy twierdzą,
że jest ich 1969 (jest to rok śmierci Ho Chi Minha), ale ile ich jest naprawdę
tego nie wie nikt, ich liczba jest różna w zależności od poziomu wody w zatoce.
Niektóre wysepki są zamieszkałe, niektóre to po prostu skały, często w
interesujących kształtach, wystające z wody. Miejsce jest przecudowne,
malownicze i bajkowe. W roku 1962 zatokę uznano za Pomnik Krajobrazowy, a w
1994 umieszczoną ja na Liście Światowego Dziedzictwa Kulturalnego i
Przyrodniczego UNESCO.
Zatoka Hạ Long oznacza dosłownie Zatokę Lądującego Smoka. Zgodnie z legendą Nefrytowy
Cesarz wspomógł lud wietnamski w walce z najeźdźcą atakującym od strony morza
zsyłając na ziemię matkę smoków i jej dzieci. Smoki zionęły ogniem, a w
połączeniu ognia z woda morską na wodzie powstawały wyspy, które stworzyły
barierę nie do pokonania przez wrogów.
Szczerze
powiem, że było to najpiękniejsze miejsce jakie widziałam w Wietnamie. Nie
żałuję, ze zdecydowaliśmy się na wyprawę w to miejsce, szkoda tylko, że niebo
było przez te dni zachmurzone, bo nie można było zachłysnąć się ferią barw,
które są przy słonecznej pogodzie. Przez w sumie trzy dni naszej wyprawy
codziennie zachwycałam się coraz to nowymi skałkami i wysepkami. W niektórych
nawet można było się doszukać podobieństwa do żółwia, smoka, czy kurczaka 😊
Po lunchu
i zapoznaniu się ze współtowarzyszami podróży dobiliśmy do pierwszej wyspy Dao
Bo Hon.
W tym miejscu zwiedzaliśmy imponującą jaskinię Sung Sot (Jaskinię
Niespodzianek). Jest bardzo duża, w niektórych miejscach ma ponad 30 m
wysokości. Wśród stalaktytów i stalagmitów wiedzie ponad 500 metrowa ścieżka
dla zwiedzających. Jaskinia jest podświetlana przez to sprawia jeszcze bardziej
magiczne wrażenie.
Kolejną
wyspą, do której przypłynęliśmy, była wyspa Ti Top, gdzie znajdowała się wieża
widokowa i piaszczysta plaża. Widoki z wieży podziwialiśmy,
ale na kąpiel się nie
zdecydowałam.
Nazwa wyspy pochodzi od nazwiska rosyjskiego astronauty
Germana Titowa, którego pomnik znajduje się na wyspie. Nazwę nadał sam Ho Chi
Minh w 1962 r w związku z wizytą astronauty w Wietnamie.
W tym dniu
skończyło się zwiedzanie, ale nie skończyły się atrakcje. Najpierw zostaliśmy poproszeni
na kolację, podczas której nasz przewodnik przedstawił nam plan nocy
sylwestrowej.
Po kolacji mieliśmy czas wolny i o 21 mieliśmy się stawić na pokładzie
głównym w jadalni. Pierwszą atrakcją było karaoke. Wcześniej zapomniałam
wspomnieć, że karaoke jest bardzo popularną rozrywką wśród Wietnamczyków. Kluby
karaoke są dosłownie wszędzie i wszyscy śpiewają. W przeciwieństwie do tańca,
bo prawie nikt tam nie tańczy. Na szczęście karaoke było po angielsku, a nie po
wietnamsku, więc dało się pośpiewać. A potem były tańce. Jakieś 15 minut przed
północą nasz przewodnik wyłączył muzykę i kazał nam złączyć stoły w jeden duży,
który bardzo szybko zapełnił się smakołykami.
O północy strzeliły szampany,
zapłonął tort i tak na statku, w środku Zatoki Hạ Long, w międzynarodowym
towarzystwie przywitaliśmy Nowy Rok. Nie było żadnych fajerwerków, bo to jednak
Park Krajobrazowy, ale zabawa była wyśmienita.
Mimo, że krótka. Ok. 1.00
poszliśmy spać, bo na 6.30 była przewidziana pobudka.
I tak w
Nowy Rok przed godziną 7.00 zrobiłam zdjęcie pierwszego w tym roku wschodu
słońca 😊
Po
śniadaniu pierwszym punktem z listy naszej wycieczki było zwiedzanie muzeum
hodowli pereł. Przedstawiony został cały proces produkcji pereł – od wyławiania
małży, przez zaszczepianie w nich masy perłowej, do wyhodowania gotowych. I
oczywiście na końcu był sklep, w którym perły można było nabyć.
Kolejnym
punktem wyprawy były kajaki. Wysadzono nas na pomoście, dostaliśmy dwuosobowe
kajaki i mieliśmy godzinę na zwiedzanie Hạ Long w kajaku 😊
Oczywiście
wszystko wśród niesamowitych okoliczności przyrody, które chłonęłam ile się
dało.
A potem
nagle rumor, przewodnik kilku osobom kazał się spakować i po jakimś czasie
spotkaliśmy się z inną łodzią, na którą zostaliśmy przesadzeni, mniej więcej
połowa z nas. Poza zdziwieniem, wszystko poszło niesamowicie sprawnie i bez
żadnych problemów. Okazało się, że nasza grupa miała wykupione dwa noclegi, z
czego jeden na statku, a drugi w hotelu na wyspie, a ci co
pozostali mieli wykupioną tylko jedną noc – na statku – i potem wracali do Hạ Long Bay. Była jeszcze opcja dwóch nocy na statku, albo jednej nocy na statku, a
jeden na małych bezludnych wysepkach w bungalowach.
W
częściowo nowym, częściowo starym towarzystwie zjedliśmy lunch, a zaraz po tym
dopłynęliśmy do miasta na wodzie. Są to miejsca, gdzie żyją i pracują ludzie –
całe rodziny.
Takie miasta – wioski są cztery i mieszka w nich blisko 1000
osób. Ich domy są całkowicie położone na wodzie. Ludzie żyją mniej więcej tak
Choć w
niektórych są panele słoneczne i anteny satelitarne.
Dzieci w poniedziałki są odbierane od rodziców i wiezione do szkoły do
pobliskiego miasta na lądzie i w czwartek po południu wracają do domów. Naprawdę niewiarygodne, że w XXI wieku ludzie
tak żyją ! Mimo, że z daleka, z wody wygląda to pięknie.
Po
zwiedzaniu popłynęliśmy dalej, znów dokonując rotacji i wymiany pasażerów, choć
nasze sylwestrowe grono już się nie pomniejszało.
Kolejnym
przystankiem była Monky Islnad. Dobiliśmy do małej wysepki z piękną piaszczystą
plażą i górami do wspinania, skąd rozchodził się kolejny piękny widok na Hạ Long. Na dole przy plaży był bar, gdzie hasały na wolności małpki.
Na koniec
naszej wycieczki dobiliśmy do wyspy Cat Ba. To największa wyspa w zatoce. Nazwa
Cat Ba oznacza Wyspę Kobiet – legenda pochodzenia nazwy jest smutna, wyspie
nadano te nazwę na cześć kobiet z
dynastii Tran, które zginęły w tutejszych wodach, a ich ciała wyrzucone zostały
właśnie na plaże Cat Ba.
Na wyspie trafiliśmy do miasta o tej samej nazwie i
tam porozdzielano nas po różnych hotelach. My trafiliśmy do jednego hotelu z
parą Hindusów, a w hotelu obok mieszkał Hiszpan. Nie było jeszcze późno, choć było
już popołudnie, więc umówiliśmy się w piątkę na skutery. Zostawiliśmy nasze bagaże
w pokojach i poszliśmy poszukać wypożyczalni. No i pojeździliśmy trochę po
wyspie. Wyspa jest bardzo malownicza i jest tam sporo rzeczy do zobaczenia, m.
in. Park Narodowy, Fort Cannon czy Jaskinia Quan Y, ale niestety wszystko już było
zamknięte. Dotarliśmy nawet na parking przy jaskini, udało nam się wejść przez
bramę, ale tam zostaliśmy poinformowani, że bardzo im przykro, ale zamknięte –
na zwiedzanie potrzeba dużo czasu, a niedługo zrobi się ciemno. Pojeździliśmy
więc po wyspie. Dla Hindusów to nie było nic niezwykłego, ale dla nas to była
przygoda, mimo, iż na wyspie ruch był stosunkowo niewielki.
Kolejnego
poranka o 7.00 przyjechał autobus i zabrał nas na łódkę. Tym razem długo nie
popływaliśmy, bo zostaliśmy przesadzeni na inną, tym razem wielką łódź. I tam
ku naszemu zaskoczeniu spotkaliśmy Australijczyków i Włochów z autobusu. Okazało
się, że oni spędzali 2 noce na łodzi i z
tego co mówili, byli już tym zmęczeni.
Przy okazji wyjaśniła się jedna ciekawostka – wszyscy Australijczycy to była
rodzina. Była 84 letnia pani, jej dzieci, wnuki i prawnuki (łącznie ok. 15 osób,
ale nie wszyscy mogli jechać) i opowiadała nam, że ona co roku taki wyjazd
rodzinny urządza w różne miejsca na świecie, żeby spędzić czas całą rodziną.
Na dużym statku
mieliśmy jeszcze jedną niespodziankę, a mianowicie kurs robienia sajgonek, ale
o tym pisałam już na moim blogu kulinarnym.
Po lunchu,
statek zaczął zbliżać się do Hạ Long Bay
i tak skończyła się nasza przygoda w Zatoce
Lądującego Smoka.
Cdn…
o kurcze zatkały mnie te pływające domy ... nie sądziłam, że coś takiego ma miejsce. Chyba to jest niewygodne bardzo.
OdpowiedzUsuńAle ogólnie to bardzo sympatyczny i oryginalny Sylwester mieliście :))
To był szok. A Ha Long było najpiękniejsze 😀 A Sylwester jeden z najlepszych w moim życiu, a znajomości zostają 😁
Usuń