Kolejnego dnia zobaczyliśmy jak wygląda nasza miejscówka. Nie ukrywam, że po wyjściu z domu powiedziałam "wow!"
Batur Green Hill
to kilka domków, różnej wielkości, położone na zboczu wulkanu Batur w
miejscowości Kintamani. Domki są przestronne, mają ogromne łóżka i jest czysto. Na terenie ośrodka jest basen
z widokiem na jezioro i wulkan Agung.
Mają tu też kuchnię – śniadania były w cenie, ale można było zamówić jedzenie w bardzo fajnych cenach. Jedliśmy dwa razy i do tego piwo i za całkowity rachunek za jedzenie z podatkiem i serwisem wyniósł 448.000 IDR poniżej 115 zł, a porcje były naprawdę spore.
Jedyną wadą tego miejsca był niesamowite ilości much. Na zewnątrz nie dało się zjeść, bo zaraz dopadała cię zgraja.
Oczywiście
pomiędzy domkami można było ujrzeć szczyt wulkanu Batur i to on był celem tego
dnia.
Już wieczorem po
przyjeździe zapytaliśmy w naszej miejscówce o drogę na szczyt wulkanu. Okazało
się, że w góry też trzeba iść z przewodnikiem! Tak, po całym Bali trzeba się
poruszać z przewodnikami, taki sobie biznes robią. I wcale nie jest to prawdą –
nie ma przepisów, które mówią, że turysta nie może sam korzystać z atrakcji
Bali, to miejscowi narzucają przybyszom swoje zasady.
Duże zaskoczenie
naszych gospodarzy wzbudziła informacja, że owszem, chcemy wejść na wulkan, ale
nie na wschód słońca. Wszyscy wchodzą na wschód słońca! Ostateczne umówiliśmy
się z naszym przewodnikiem, zresztą pracownikiem tego przybytku na godzinę 10.00.
Wycieczka kosztowała nas 700.000 IDR za naszą dwójkę (prawie 180 zł), w cenę
przewodnika wliczony jest wstęp na teren wulkanu.
Dlaczego nie
chcieliśmy iść na wschód słońca? Przede wszystkim dlatego, że naczytałam się,
że na wschód słońca na Batur wchodzą tłumy turystów. Jest tłoczno i trzeba iść
w kolejce, oczywiście z latarkami. Potem zresztą potwierdził to nasz
przewodnik, że na wschodzie słońca bywa nawet po 1.000 osób. Do tego mieliśmy
niezłe wyczucie, bo tego niebo było zachmurzone (jeszcze o 2.00 w nocy padał
deszcz) i nie było ładnego widoku, więc wszystko dobrze się złożyło.
Na wycieczkę
wybraliśmy się po śniadaniu. Droga nie była trudna – początek wiódł przez las i
śmieci, im wyżej było mniej drzew, ale i mniej śmieci (na samym szczycie prawie
żadnych 😉).