Informacyjnie

Ten blog powstał przede wszystkim po to, żeby spisać swoje wspomnienia z podróży, bo pamięć jest ulotna. Od wielu lat staram się tworzyć notatki z każdego wyjazdu i jestem zdziwiona jak wiele szczegółów się zaciera.
Jeśli przy okazji ktoś może znaleźć coś dla siebie - podpowiedzi, rady, pomysły na podróż - będzie mi bardzo miło.
Wszystkie zdjęcia zamieszczone na blogu są zrobione przeze mnie lub przez mojego Męża, jeśli korzystam ze zdjęć z netu będzie o tym stosowna informacja.
Zapraszam do czytania

sobota, 13 kwietnia 2019

Luang Prabang (XI)

Do Luang Prabang dotarliśmy późnym popołudniem i szybko rozlokowaliśmy się w guesthous'ie na rzeką Nam Khan.

Luang Prabang jest położone ok. 350 km na północ od stolicy, choć do 1975 roku same było stolicą Laosu, mimo, że nie jest dużym miastem - mieszka tu ok. 50.000 osób.
Miasto częściowo leży na półwyspie - od strony zachodniej opływa je Mekong, a od strony wschodniej jego dopływ Nam Khan. Przez swoje położenie - w górach, z trudnym dojazdem - miasto przez kilka stuleci dostępne było tylko drogą wodną.
Mimo to było wielokrotnie niszczone i odbudowywane, dotykało je wiele nieszczęść - pożary, najazdy wojsk chińskich czy tajskich. W późniejszym okresie pomysły na rozbudową i upiększanie miasta mieli też Francuzi, w okresie swojego protektoratu. Luang Prabang to taka mieszanka stylów i kultur, które stworzyły w miarę spójny i harmonijny związek azjatyckiej tradycji z zachodnimi nowinkami. Dzięki swojemu stylowi Luang Prabang zostało w 1995 r. wpisane na Listę Światowego Dziedzictwa Kulturalnego i Przyrodniczego UNESCO. Ma to swoje konsekwencje w tabunach turystów przybywających do miasta.

Spotkanie z Luang Prabang rozpoczęliśmy od wieczornego spaceru. Na pierwszy ogień udaliśmy się do najbliższej Świątyni Buddyjskiej - Wat Visounarat.
Było już ciemno i główne wejście do świątyni było nieczynne, ale zobaczyliśmy, że boczne wejście jest otwarte na oścież, więc postanowiliśmy zajrzeć.
W tym miejscu znajduje się największa w mieście figura siedzącego Buddy pogrążonego w medytacjach.
 a wokół ołtarza zgromadzone są setki drewnianych posągów.
W środku natknęliśmy się też na młodego mnicha, który był tak zajęty strzelanką na swoim smartfonie, że nawet nas nie zauważył.
Wejście w ciągu dnia kosztuje 20.000 LAK od osoby.
Kolejną świątynia, do której weszliśmy była Wat Phaphay, a weszliśmy tam dlatego, że było głośno. Okazało się trwa nabożeństwo, więc zostaliśmy zobaczyć:




A potem już udaliśmy się nad Mekong na kolację.



Jak wspominałam wcześniej w Luang Prabang każdego wieczoru odbywa się nocny market, ale nieco inny niż ten w Wientian - ten skierowany jest do turystów. Można na nim kupić różnego rodzaju pamiątki, koszulki z symbolami Laosu, różne ubrania kojarzone z tym regionem, lokalne alkohole, herbaty i masę różnych mniej lub bardziej zbędnych gadżetów.


Ciekawostką w Luang Prabang jest Most Bambusowy. Jest to niewielki mostek dla pieszych łączący brzegi Nam Khan, zbudowany tylko i wyłącznie z bambusa. Mostek jest okresowy, jego żywot trwa od listopada do kwietnia, a potem jest niszczony przez podnoszący się poziom rzeki w porze deszczowej.

Most jest odbudowywany każdego roku w listopadzie i są na to przeznaczane pieniądze ze wstępu. Koszt przejścia to 5.000 LAK, a przejście to traktuje się jedynie turystycznie, ponieważ na drugim brzegu nie ma nic godnego uwagi.
W centrum miasta nad Nam Khan są jeszcze dwa mosty jeden tymczasowy, podobny do bambusowego na północnym skraju, blisko połączenia Nam Khan z Mekongiem

oraz jeden dla skuterów i rowerów z boczną dobudówką dla pieszych

Poza ścisłym centrum miasta jest jeden most na Nam Khan (droga nr 13) biegnący na północ. Na Mekongu w okolicach Luang Prabang nie ma żadnego mostu. Jedyną możliwością przedostania się na drugi brzeg jest przeprawa promowa. Koszt przeprawy 5.000 LAK od osoby, 10.000 LAK od osoby z rowerem bądź skuterem. My się nie przeprawialiśmy, bo z informacji, które posiadaliśmy po drugiej stronie nie było nic do zwiedzania.

Przygotowując się do wyprawy, wyczytałam w przewodniku, że będąc w Luang Prabang nie można przegapić wschodu słońca ze wzgórza Phou Si (Święte Wzgórze). Już pierwszego poranka wstaliśmy wcześnie i wyszliśmy z domu ok. 6.00, żeby zdążyć na to malownicze widowisko.  Najbliższe od nas wejście (od Kingkitsarath Rd.) prowadziło na szczyt najbardziej stromą trasą. Ponad 350 stromych schodów i znaleźliśmy się na szczycie, pod złotą 20- metrową stupą That Chom Si.
Muszę przyznać, że nie tylko my mieliśmy taki plan, można powiedzieć, że było dość tłoczno. I nie tylko my tego wschodu nie doczekaliśmy.
Horyzont był tak zachmurzony, że widać było tylko mgłę lub smog unoszące się tam, gdzie powinno być słońce. Za to  panorama miasta przepiękna.
 
Na wschód słońca wybraliśmy się jeszcze raz, ostatniego naszego poranka w Luang Prabang. Wyszliśmy trochę wcześniej i po drodze mogliśmy zwiedzić wzgórze, gdzie znajduje się klasztor oraz wiele posągów Buddy



I tym razem po dojściu na szczyt zwątpiliśmy czy cokolwiek uda nam się zobaczyć,
ale po kilkunastu minutach wstało słonko:




Zarówno za pierwszym jak i za drugim razem, schodziliśmy ze wzgórza drugą, bardziej łagodną stroną na wprost muzeum.

Samo wzgórze jest najwyższym wzniesieniem w mieście i liczy sobie ok. 100 metrów n.p.m..
Pierwszym razem zdziwiliśmy, gdy schodząc ze wzgórza spotkaliśmy kasę i pana sprawdzającego bilety, ale okazało się, że wstęp na wzgórze jest płatny od 7.00 do 18.00 (my o 7.00 to już schodziliśmy) 20.000 LAK od osoby.
U podnóża Phou Si znajduje się pagoda Wat Pahouak z interesujących choć dość zniszczonymi malowidłami ściennymi.

Oczywiście w Luang Prabank pagód jest tak wiele, że trudno zliczyć, a wymienianie ich wszystkich mija się z celem. Nie do wszystkich wchodziliśmy, bo z pagodami jest podobnie jak z kościołami - wszystkie podobne do siebie, w podobnym stylu, jedynie różnią się zdobieniami, posągami, malowidłami. W pewnym momencie zwiedzanie przestaje być frajdą. Ale z zewnątrz to całkiem oryginalne budowle.





Oczywiście nasze poranne zwiedzanie Luang Prabang nie mogło obyć się bez zwiedzania bazarów owocowo - warzywnych, o których już dużo pisałam wcześniej, zarówno tu, jak i na blogu kulinarnym.
Ciekawostką na tym bazarze były takie klatki z żywymi ptaszkami.

Okazało się, że ptaszki są kupowane na bazarze i wypuszczane  w ramach modlitwy bądź podziękowania na wzgórzu Phou Si.
Spacery po mieście o poranku były bardzo spokojne, na ulicach było prawie pusto





Luang Prabang to bardzo ładne miejsce zarówno za dni, jak i nocą



Będąc w Luang Prabang zdecydowaliśmy się też na masaż i to ... niejeden.
Pierwszy raz wybraliśmy się na masaż laotański
polegający na odpowiednim ułożeniu ciała połączonego z masowaniem. Koszt masażu 50.000 LAK z godzinę (22,50 PLN).
Następnego dnia wybraliśmy masaż stóp
który również trwał godzinę - 40.000 LAK (18,00 PLN) i dotyczył nie tylko stóp ale i łydek.
Na trzeci masaż zdecydowaliśmy się już w ostatni dzień w Wientian. Ostatni był najdroższy - 70.000 LAK za godzinę (31,50 PLN) i był to masaż olejowy całego ciała.
Wszystkie masaże były wykonane profesjonalnie (mam porównanie).
Jedyne czego nie zobaczyliśmy w Luang Prabang to poranne zbieranie jałmużny przez mnichów do metalowych naczyń. Mimo, że dwa razy wychodziliśmy przed 6.00 rano, mnichów nigdzie nie było. 
Jednak mieliśmy okazję spotkać się z tym rytuałem ostatniego naszego poranka w Laosie. Ale o tym jeszcze będzie :)
cdn...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz