Informacyjnie

Ten blog powstał przede wszystkim po to, żeby spisać swoje wspomnienia z podróży, bo pamięć jest ulotna. Od wielu lat staram się tworzyć notatki z każdego wyjazdu i jestem zdziwiona jak wiele szczegółów się zaciera.
Jeśli przy okazji ktoś może znaleźć coś dla siebie - podpowiedzi, rady, pomysły na podróż - będzie mi bardzo miło.
Wszystkie zdjęcia zamieszczone na blogu są zrobione przeze mnie lub przez mojego Męża, jeśli korzystam ze zdjęć z netu będzie o tym stosowna informacja.
Zapraszam do czytania

środa, 10 kwietnia 2019

Równina Dzbanów i okolice (X)

Kolejnym miejscem, w stronę którego się skierowaliśmy w drodze do Luang Prabang, było Phonsavan.
W między czasie mieliśmy okazję z bliska przyjrzeć się polom uprawnym i sposobom ich nawadniania.






W okolicach Phosavan leży kilkaset megalitycznych dzbanów o wysokości od 1 do 3 metrów. Stąd wzięła się nazwa Równina Dzbanów.
Wyodrębnionych jest 60 stanowisk, z których zwiedzać można tylko kilka i to tylko w ramach zorganizowanych wycieczek. Poza wyznaczonymi miejscami przebywanie, chodzenie, zwiedzanie, oglądanie jest skrajnie niebezpieczne !  Na terenie znajdują się liczne niewybuchy z czasów sekretnej wojny. Okolica Równiny Dzbanów była najbardziej bombardowanym terenem i do dziś w tej okolicy ziemia ukrywa wiele "niespodzianek". Przy przygotowywaniu stanowisk dla zwiedzających wydobyto i rozminowano wiele pocisków, ale nie wykluczone, że jeszcze więcej spoczywa w ziemi.
Podjechaliśmy do największego stanowiska - gdzie na 25 ha znajduje się ponad 330 dzbanów (w czasie rozminowywania tego terenu w 2004 roku znaleziono 32 tys. fragmentów bomb i amunicji kasetowej z czego ponad 130 było wciąż aktywnych !). Niestety była 15.30, a stanowiska czynne są do 16.00. Nie zdążylibyśmy nawet dojść od kasy do stanowiska, a gdzie tu mówić o obejściu 25 ha.
Bilet wstępu kosztuje 15.000 LAK i do tego parking 5.000 LAK.
Widzieliśmy za to dzbany porozsiewane po polach

W okolicy Phosavan wjechaliśmy na wzgórze, gdzie budowany jest jeden z największych posągów Buddy i świątynia buddyjska.

Posąg będzie miał dobre kilkanaście metrów - sama głowa jest większa od bramy wjazdowej na teren świątyni.
Pojechaliśmy dalej, bo znając już tutejsze drogi i tempo poruszania się, chcieliśmy zrobić jak najwięcej kilometrów, bo kolejnego dnia mieliśmy dotrzeć do Luang Prabang. 
Gdy słońce miało się ku zachodowi zatrzymaliśmy się nad malowniczym jeziorem,
gdzie, mimo, że okolica śliczna, trafiliśmy na najgorszy z naszych noclegów.
Tam też mieliśmy przygodę - poznaliśmy Australijkę, której padła komórka i nie mogła skomunikować się z mężem (Włochem) i z synem, z którymi od dwóch lat podróżuje po Azji na rowerach ! Pomogliśmy jej i posłuchaliśmy o ich długotrwałej przygodzie. Fajnie się słucha opowieści ludzi, którzy rzucili wszystko i zmienili swoje życie w jedną wielką przygodę :)
Kolejnego ranka Australijka pojechała w swoją stronę, a my przed wyruszeniem w dalszą podróż wybraliśmy się na spacer do Jaskini Buddy, która ponoć była największa i najsłynniejsza w tej okolicy. Spacer w jedną stronę to tylko 3 km wśród wiosek i przyrody

Wstęp do jaskini oczywiści był płatny - 10.000 LAK, a sama jaskinia, no cóż, jak jaskinia

jedynie kwarce się wyróżniały
A po powrocie do samochodu wyruszyliśmy prościutko do Luang Prabang.



cdn...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz