Z Luang Prabang kierowaliśmy się już na południe w stronę Wientian. Kilka dni mieliśmy jeszcze w zanadrzu i postanowiliśmy spędzić je w okolicach Vang Vieng i nad jeziorem Nam Ngum Reservoir.
Mimo, że do przejechania mieliśmy tylko 200 km, to zdążyliście już się zorientować jak wygląda podróż po Laosie, więc taki kawałek to pewne 5 godzin podróży.
A przecież nie jest się w drodze cały czas - trzeba się gdzieś zatrzymać, odpocząć, coś zobaczyć. Akurat tego dnia widoki dopisywały.
Jakieś 15 km przed Vang Vieng zjechaliśmy z drogi i dotarliśmy to wiszącego mostu, tylko dla pieszych
Żeby przejść na drugą stronę trzeba było oczywiście zapłacić 5.000 LAK od osoby. Przeszliśmy nie mając pojęcia co czeka nas na drugiej stronie. A tam niespodzianka
Okazało się, że są tu jaskinie - jedna dość popularna Tham Nam, czyli Jaskinia Wody. Choć jak na "popularne" miejsce to ruch był niewielki, zaledwie kilka osób.
Na miejscu jest całkiem spory park linowy, a w jaskini podobno jest podziemne jezioro, gdzie można uprawiać tubing.
Jak tam doszliśmy to nie dość, że nie było turystów, to jeszcze nie było kogo się dopytać, jak można kupić bilety na te atrakcje.
Obejrzeliśmy wszystko i poszliśmy dalej ścieżką, którą widzieliśmy na mapie.
Kawałek dalej doszliśmy do dwóch jaskiń - Tham Loup i Tham Hoy. Przy tej drugiej spotkaliśmy tubylca, który trochę mówił po angielsku i za drobną opłatą oprowadził nas po jaskini
i doszliśmy do miejsca, gdzie było już zupełnie cicho, a wokoło panowała totalna ciemność. Jaskinia ponoć ciągnie się kilka kilometrów (my przeszliśmy ok. kilometra), a w czasie pory deszczowej poziom wody uniemożliwia jej zwiedzanie - woda podnosi się o kilka metrów. Przewodnik odradził nam też drugą jaskinię, twierdząc, że jest niewielka i mniej interesująca.
Dalej spacerem doszliśmy jeszcze do laguny, która miała być malownicza, ale szczerze mówiąc nie zrobiła na nas zbyt dużego wrażenia - jak zwykle niezbyt czysto i znów jakby w remoncie.
Przy wejściu była tabliczka o wstępie płatnym 5.000 LAK od osoby, ale wszystkie pomieszczenia były zamknięte i nie było komu zapłacić. Poza tym poza nami nie było nikogo.
Kolejnym naszym przystankiem było Vang Vieng.
Jak na standardy Laosu Vang Vieng jest sporym miastem liczy ok. 25 tys.mieszkańców. Miasteczko żyje wyłącznie z turystyki i, jak w całym Laosie, przeważają turyści z Azji. Za Vang Vieng długo ciągnęła się zła sława - głośne bary, sztuczne raje, alkohol i wszelkiego rodzaju narkotyki ściągały do miasta tłumy spragnionych taniej rozrywki. Jednak władze Laosu ukróciły proceder - zamknęły najgłośniejsze bary, wprowadzono sporo różnych ograniczeń i teraz Vang Vieng odwiedzają głównie turyści, którzy pragną poznać okoliczne liczne jaskinie i laguny, spłynąć rzeką Nam Song, bądź poszaleć na kładach. Vang Vieng jest świetna bazą wypadową i noclegową. Choć samo miasto ładne nie jest, rzeka i malownicze okolice sprawia, że jest chętnie odwiedzane.
Po krótkim przystanku w Vang Vieng wyruszyliśmy jeszcze 25 km na południe do Tha Heua, gdzie na jeziorem Nam Ngum Reservoir mieliśmy zarezerwowane bungalow na kolejne 3 noce.
cdn...
Informacyjnie
Ten blog powstał przede wszystkim po to, żeby spisać swoje wspomnienia z podróży, bo pamięć jest ulotna. Od wielu lat staram się tworzyć notatki z każdego wyjazdu i jestem zdziwiona jak wiele szczegółów się zaciera.
Jeśli przy okazji ktoś może znaleźć coś dla siebie - podpowiedzi, rady, pomysły na podróż - będzie mi bardzo miło.
Wszystkie zdjęcia zamieszczone na blogu są zrobione przeze mnie lub przez mojego Męża, jeśli korzystam ze zdjęć z netu będzie o tym stosowna informacja.
Zapraszam do czytania
Jeśli przy okazji ktoś może znaleźć coś dla siebie - podpowiedzi, rady, pomysły na podróż - będzie mi bardzo miło.
Wszystkie zdjęcia zamieszczone na blogu są zrobione przeze mnie lub przez mojego Męża, jeśli korzystam ze zdjęć z netu będzie o tym stosowna informacja.
Zapraszam do czytania
wtorek, 23 kwietnia 2019
W drodze do Vang Vieng i dalej nad jezioro (XIII)
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz