Google Maps |
kilka miejsc, gdzie teoretycznie można było zjeść, bo praktycznie tylko jedna restauracja była czynna,
Ta restauracja akurat była nieczynna |
komisariat policji, gdzie codziennie o 18.00 ściągano z masztu flagę państwową
3 sklepy w tym jeden przemysłowy (wszystkie prowadzone przez Chińczyków), boisko z wybetonowaną nawierzchnią,
interesująca biblioteka
i jakieś 350 metrów utwardzonego chodnika.
I oczywiście domy mieszkalne
i np. taki chlewik:
W centralnym punkcie miasteczka był mały plac, na którym wieczorami zbierali się okoliczni mieszkańcy,a poniżej placu przystanek dla przybijających łodzi. Oczywiście na całej wyspie nie było żadnych samochodów, bo nie ma ku temu warunków, nie ma żadnej drogi.
Samo miejscowość mało ciekawa, zwłaszcza na pobyt powyżej 2 dni.
Ponieważ na południowej stronie wyspy nie ma żadnych plaż, pierwszego dnia pobytu wybraliśmy się na drugą stronę. Na mapie wydawało się niezbyt daleko. I faktycznie daleko nie było, jakieś 30 minut, ale...
Droga wiodła pod górę w kałużach i błocie,
a jak dotarliśmy na plażę, to byliśmy po kolana umazani błotem.
Plaża Wizard Beach była pierwszą plażą, jaką zobaczyliśmy na Morzu Karaibskim i pierwsze wrażenie było umiarkowane, nie powaliło mnie na kolana, nie było wow.
Odpoczęliśmy trochę na plaży, wykąpaliśmy się w morzu i ruszyliśmy dalej. "Niedaleko" znajdowała się kolejna plaża Red Frog Beach (plaża czerwonych żab). Miejsce to słynie z chronionego gatunku małych czerwonych żab, które podobno wydają dziwne dźwięki. Na plażę można było dopłynąć w ramach wycieczki - koszt wyprawy 15$ plus 5$ wstęp na plażę. Ale można ponoć też tam dojść (płącąc tylko za wstęp). Z plaży, na której byliśmy to jedynie 2,5 - 3 km, więc dla nas nie była to żadna przeszkoda. Tak nam się przynajmniej na początku wydawało. Poszliśmy brzegiem morza
i w pewnym momencie możliwość przejścia się skończyła - skały, rozbijające się fale odcięły nas od przejścia. Wybraliśmy się wiec przez las - drogą podobną jak doszliśmy na plażę, ale okazała się jeszcze bardziej stroma i śliska i zdecydowaliśmy się zawrócić.
Za to w drodze powrotnej udało nam się spotkać leniwca, słodko leniuchującego na drzewie
Było to pierwszy ze spotkanych przez nas przedstawicieli tego gatunku.
Innego dnia zdecydowaliśmy się na jedną z wycieczek łódką proponowanych przez hostel, w którym mieszkaliśmy. Co prawda wnikło małe zamieszanie i ostatecznie pojechaliśmy na skróconą wersję wycieczki, a nie na pełen jej zakres, ale to co zobaczyłam podobało mi się, zwłaszcza wyspa, a raczej wysepka Zapatilla.
Pierwszym punktem naszej wycieczki, była wyspa, na której mieszkały leniwce i nie wysiadając z łódki mogliśmy je poobserwować
Odpływając z wyspy leniwców ku dalszym zakątkom Bastimento mijaliśmy znowu lasy namorzynowe - drzewa dosłownie rosnące w słonej wodzie:
Kolejnym punktem naszej wycieczki było Cayo Coral - miejsce, gdzie przypływa dużo łódek z turystami, gdzie można po snurkować z rybkami, a woda jest przejrzysta i czysta
My nie zdecydowaliśmy się na kąpiel, bo zbyt tłoczno było, za to wybraliśmy się na spacer w głąb wysepki, gdzie widoki były zgoła inne
Wyglądało to tak, jakby wysepka była cały czas osuszana i zalewana na przemian, coś zupełnie innego, niż widoczki dla turystów. Ale tez teren, na który weszliśmy dla turystów przeznaczony nie był ;)
Na Cayo Coral nie byliśmy długo
i popłynęliśmy wprost na Cayos Zapatilla.
Dopłynęliśmy na Zapatillę 1, a na brzegu czekały na turystów małe szałasy, gdzie można chwilę schować się przed słońcem.
Centrum wyspy to zielona dżungla, a obrzeża - bajkowe plaże i cudnego koloru woda
Żadnych domów, hoteli, barów, cywilizacji. A i turystów w tym czasie niezbyt dużo, co zresztą widać na zdjęciach. To miejsce ze wszystkich na Bocas del Toro podobało mi się najbardziej.
Razem z Mężem zrobiliśmy sobie wycieczkę naokoło wyspy - z przystankami, pływaniem, kąpaniem się i przedzieraniem się czasem przez chaszcze zajęło nam to jakieś 45 minut.
Po drodze mieliśmy też okazję zobaczyć południową Zapatillę
Wydawała się całkiem niedaleko :)
Miejsce było piękne, ale trzeba było wracać. Po drodze mieliśmy jeszcze jeden przystanek na snurkowanie na maleńkiej rafie i powrót do hostelu
Nasz wycieczka trwała kilka godzin - od 9.00 do 14.00. Miała plus taki, że byliśmy tylko we czwórkę z tubylcem, który nas woził, i tylko od nas zależało, gdzie ile czasu spędzimy. Koszt tej wycieczki to 30$ od osoby. W tym czasie wypłynęła tez inna wycieczka z naszego hostelu, po 35$ od osoby, ale grupa była znacznie większa - 14 osób. Zwiedzili też więcej - byli w 2 miejscach więcej niż my i wrócili też 3 godziny później.
I tyle z Bocas del Toro :)
cdn...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz