Mapa: Google Maps |
Po drodze mijaliśmy wioski indiańskie i wierzyć się nie chce, że w XXI tak mieszkają ludzie:
W jednej miejscowości nawet się zatrzymaliśmy i rozmawialiśmy z ludźmi i oni są zadowoleni ze swojego życia.
Gdy dojechaliśmy do Almiranete nie zdążyliśmy nawet zobaczyć miasteczka, a o zwiedzaniu nawet mowy nie było. Na pierwszym skrzyżowaniu "dopadł" nas jeden tubylec na rowerze i kazał, żebyśmy jechali za nim. Po kilku minutach byliśmy na strzeżonym parkingu. Dopełniliśmy formalności, zapłaciliśmy 3$ z dobę i wzięliśmy bagaże, a miejscowy na rowerze zaprowadził nas jakieś 200 metrów dalej do miejsca skąd odpływał łódki na Isla Colon.
W drodze powrotnej też nie zwiedziliśmy ani nie zobaczyliśmy Almirante, ponieważ po pierwsze mieliśmy 1,5 godziny opóźnienia co do naszego planu i ponad 600 km drogi przed sobą do Panama City, a po drugie nasz dzień powrotu był jedynym dniem kiedy na Bocas del Toro lał deszcz, nie padał, dosłownie lało,
i gdy dotarliśmy na parking przemoczeni do suchej nitki, krótką przerwę w ulewie wykorzystaliśmy na przebranie się i schowanie do auta, bo dosłownie po 10 minutach rozpadało na nowo.
Jak już pisałam wcześniej bilet na łódkę do Colon kosztuje 6$ od osoby, jeśli jednak kupi się bilet od razu w dwie strony wtedy płaci się 10$.
Z Almirante łódki pływają tylko do Colon, a stamtąd trzeba się przesiadać do środków transportu na inne wyspy. Podróż łódką trwało ok. 30 minut. Dla nas to jednak nie był koniec podróży, bo hostel, w którym mieszkaliśmy znajdował się na wyspie Bastimento, czyli przesiadka na kolejną łódkę i kolejna opłata, tym razem 10$ za 4 osoby.
Po 15 minutach podróży wysiedliśmy na pomoście naszego hostelu El Jaguar
hostelu na wodzie:
To ten żółty budynek |
z takim widokiem
i jednym kurkiem pod prysznicem.
W części wspólnej był bar,
część kuchenna
i jadalno-wypoczynkowa
W hostelu, ponieważ był bar z licencją, był zakaz spożywania własnego alkoholu. Na miejscu można było kupić zarówno panamskie piwo, jak i wszelkiego rodzaju drinki, z których mi osobiście najlepiej smakowała pinacolada, robiona ze świeżych, blendowanych ananasów :)
Jednak jeśli do butelki coli wleje się rumu, to inni pomyślą, że pijemy colę, a nie namiastkę cuba libre ;))
Ogólnie nocleg był ok, ale trochę byliśmy rozczarowanie, że na przykład o poranku, albo wieczorem nie można wskoczyć sobie do wody i popływać. Owszem, pomost był, ale co to za radość z kąpieli, jak co kilka chwil przepływa obok dymiąca motorówka :(
W hostelu oprócz turystów byli też inni mieszkańcy:
kolibry miały wystawione poidełka, z których chętnie korzystały:
a wieczorami towarzyszyły nam jaszczurki.
cdn...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz