Z Panama City wyruszyliśmy wypożyczonym samochodem i ruszyliśmy na Most Obu Ameryk łączący Amerykę Północną z Ameryką Południową nad Kanałem Panamskim.
Obie Ameryki łączy jeszcze jeden most, na północ od Panama City i Śluzy Milaflores, Most Stulecia, tym mostem wracaliśmy na stolicy:
foto:Internet |
Droga nie była długa tylko 123 km, wiodła głównie Panamericaną, z której zjeżdża się na drogę 71, skąd już do celu tylko 28 km. Za to cały większość trasy pod dość stromą górkę na 600 m n.p.m., a potem wprost do ... krateru wulkanu !
Tak, El Valley to wygasły wulkan, co do którego są dowody, że wybuchł całkiem niedawno "zaledwie "300.000 lat temu ;) Jest to drugi co do wielkości zamieszkały krater wulkanu, a jego średnica wynosi ponad 6 km.
Zobaczyliśmy jak pięknie to wygląda, gdy właściciel hostelu, w którym mieszkaliśmy zabrał nas na wycieczkę i pierwszym miejscem, w które nas zawiózł było Mirador - punkt widokowy:
Valle de Anton zachęca wieloma atrakcjami - przede wszystkim przyrodą. Ziemia tu jest żyzna, a więc i zieleń jest soczysta i wyrazista. Skoro jest dużo zieleni to na pewno kryje się wśród nich dużo ptaków i zwierząt. Miejsce ma do zaoferowania wiele atrakcji, jednak nie daliśmy rady zobaczyć wszystkiego, ponieważ byliśmy tam jeden pełny dzień, jedno popołudnie i jedno przedpołudnie.
Większość atrakcji jest czynna do 16.00 lub 16.30 więc nie mieliśmy okazji zbyt wiele zobaczyć.
Odwiedziliśmy:
- miejscowe Zoo El Nispero. Duży zielony park, który powstał po to, żeby chronić zagrożony gatunek żaby żółtej występującej na tych trenach.
Przy okazji można zobaczyć kilka zwierzaków, m. in. jaguary, czy tukany i - co było sporym zaskoczeniem - polską kurę:
Wstęp do Zoo - 5$ od osoby dorosłej.
- Dolinę Kwadratowych Drzew, znajdujący się przy prywatnym hotelu fragment lasów mglistych, gdzie rosną drzewa bawełniane o nietypowych pniach:
Wstęp - 2$ od osoby. Szczerze mówiąc drzew jest tylko kilka, są całkiem ok, ale nie ma wielkiego "wow". Później widzieliśmy bardziej interesujące okazy.
- wodospad El Chirro, największy, 70-metrowy, wodospad w regionie. Na terenie można pospacerować kilkoma wiszącymi mostkami:
Wstęp 5$ od osoby i szczerze mówiąc jest to przesadzona. Nasze wodospady w Sudetach, choćby Kamieńczyk w Szklarskiej Porębie czy Wilczki w Międzygórzu są o wiele większe, ciekawsze, zadbane i godne uwagi.
- Serpentario, czyli dom węży. W Panamie na wolności żyje bardzo dużo gatunków węży i żmij, wiele z nich jest jadowite, a na ukąszenia kilku nie ma antydotum. Miejsce, które odwiedziliśmy,to swego rodzaju szpital lub dom opieki nad wężami, krokodylami, kajmakami, żółwiami, iguanami, itp gadami. Część zwierząt po wyleczeniu wraca na wolność, część dożywa tam starości.
Wstęp - 4$ od osoby
- El Mariposario, czyli Butterfly Haven, czyli Motylarnia. Miejsce, które bardzo mnie zaskoczyło, bo okazało się że mają przewodniki po polsku
W motylarni żyje ponad 250 gatunków motyli i można spotkać się z nimi dosłownie oko w oko:
Wstęp - 5$ od osoby dorosłej, ale akurat uważam, że ze wszystkich wymienionych wyżej miejsc to akurat najbardziej zasługuje na wydanie tych pieniędzy.
Tyle zobaczyliśmy. Z innych miejsc ponoć wartych zobaczenia znajdują się tam:
- Park Linowy Canopying, obok wodospadu El Chirro (wstęp 60$ od osoby)
- Wodospady Chorro Las Mosas
- Muzeum El Valley
- Centrum Orchidei z 147 gatunkami storczykowatych
- Petroglify: La Piedra Pintada
- Pozos Termals - źródła termalne.
Oprócz tych atrakcji istnieje wiele tras pieszych i rowerowych oraz tras do jazdy konnej.
My wybraliśmy się na wycieczkę w stronę góry India Dormida - Śpiącej Indianki. Droga była dość trudna, śliska, błotnista i stroma, a że było już dość późne popołudnie, a w Panamie o 18.00 robi się ciemno, ja z mężem nie zdecydowaliśmy się na wycieczkę. Bałam się o kolano, po zabiegu nie chciałam ryzykować powrotu po ciemku po śliskich kamieniach. Nasi znajomi poszli i wrócili zadowoleni, choć musieli narzuć duże tempo i tak wracali po zmroku.
Najbardziej zaintrygowało mnie jak tak sobie szliśmy patrząc pod nogi, że co jakiś czas mijają nas Panamczycy w klapkach lub w crocsach, z reklamówkami albo kartonami, którzy praktycznie biegali po tym błocie i kamieniach. Okazało się, że w górach mieszkają Indianie i dla nich ta droga jest codzienną droga do miasteczka !
Samo miasteczko jak miasteczko jest targ,
jest kościół,
szkoła, bar
sklepy
widoki
kaplica
lokalne kioski
i jeżdżą Diablo Rojo
Ciekawe też było miejsce, gdzie się zatrzymaliśmy - Hostal La Casa de Juan. Duży teren - ogród, fajne klimaty, jadalnia i kuchnia wspólne, hamaki, fotele, bilard:
ale pokoje:
i nie chodzi o wystrój, bo pomysł z łóżkiem na paletach jest bardzo fajny, ale o wilgoć. Była tak wielka, że w pokojach śmierdziało, wietrzenie i non stop włączony wiatrak nie pomagało, a na ścianach w najlepsze królował grzyb. Na szczęście były to tylko dwie noce - przetrwaliśmy, a w nagrodę jednego wieczora była gorąca woda ! Do tego świetna atmosfera i bardzo sympatyczny właściciel - Juan Carlos, który - w ramach tego, że u niego mieszkaliśmy - zabrał nas na wycieczkę po okolicy swoim samochodem i był naszym przewodnikiem.
cdn...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz