Informacyjnie

Ten blog powstał przede wszystkim po to, żeby spisać swoje wspomnienia z podróży, bo pamięć jest ulotna. Od wielu lat staram się tworzyć notatki z każdego wyjazdu i jestem zdziwiona jak wiele szczegółów się zaciera.
Jeśli przy okazji ktoś może znaleźć coś dla siebie - podpowiedzi, rady, pomysły na podróż - będzie mi bardzo miło.
Wszystkie zdjęcia zamieszczone na blogu są zrobione przeze mnie lub przez mojego Męża, jeśli korzystam ze zdjęć z netu będzie o tym stosowna informacja.
Zapraszam do czytania

niedziela, 31 marca 2019

Wientian, czyli stolica Laosu (VII)


W Wientian wylądowaliśmy wczesnym popołudniem. Lotnisko jest tam nieduże i dość skromne. Zakupiliśmy kartę SIM i podeszliśmy do stanowiska, gdzie zamawia się i płaci za taksówki. Kurs do centrum kosztuje 60.000 LAK (ok. 27 PLN). Po 15 minutach byliśmy w naszym pierwszym lokum. Byliśmy trochę głodni, więc żeby nie szukać pierwszą naszą laotańską zupkę zjedliśmy w naszym Guesthousie w restauracji. Było smacznie i niedrogo.

Wientian jest stolicą Laosu. Jest położony nad brzegiem Mekongu, po którego drugim brzegu rozciąga się już Tajlandia. W Wientian mieszka blisko 12% wszystkich mieszkańców Laosu - blisko 780.000 osób. Jest to najnowocześniejsze miasto Laosu mimo, że do Panama City czy Ho Chi Minh nie da się go porównać. Na próżno szukać kilkudziesięciopiętrowych wieżowców - nie ma. Można zauważyć kilkunastopiętrowe budynki, ale nie jest ich aż tak wiele, żeby przesłaniały charakter Wientian.


Mieszkaliśmy w samym centrum starej części miasta. Pierwszego dnia po zupce poszliśmy się przejść i trochę zobaczyć. Idąc w stronę Mekongu już na początku natknęliśmy się na chińską świątynię Ho Kang
Kawałek dalej rozłożył się już nocny bazar, a którym pisałam wcześniej

Laotańczycy traktują to jako spędzanie wolnego czasu, siedzą, jedzą rozmawiają, od czasu do czasu coś kupią.
Wyszliśmy na promenadę nad Mekongiem, skąd widać było  jeszcze zamknięte budki poniżej promenady:
A sama promenada tętniła już życiem i co jakiś czas mijaliśmy grupy ćwiczące zumbę

Ruszyliśmy piaszczystą drogą i po kilku minutach staliśmy nad brzegiem Mekongu
w który nawet zamoczyłam stopy ;)
Wróciliśmy na deptak i wszystko wyglądało już nieco inaczej:



Zapomniałam dodać, że deptak za dnia był normalną ruchliwą ulicą, dopiero gdy rozstawia się market po południu, ulica zostaje zamknięta.
Spacerem doszliśmy do największego w okolicy pomnika - pomnika Chao Anouvonga ostatniego monarchy Królestwa Wientianu

skąd rozciągał się widok na Pałac Prezydencki

Do Pałacu udało nam się podejść dość blisko, bo była otwarta brama i dopiero jak weszliśmy, to nas zauważono ;)
Z pod pałacu poszliśmy jeszcze pochodzić po centrum, odwiedziliśmy kilka pagód, choć tylko z zewnątrz.

Kolejnego dnia postanowiliśmy zwiedzać Wientian na rowerach. Obok naszego Guesthousu była pralnia z wypożyczalnią i tam wzięliśmy rower na cały dzień za 8.000 LAK (ok. 3,69 PLN). Stan rowerów określam jako poniżej średniej, ale nie rozpadały się, a spokojnie mogliśmy zwiedzić okolicę.
W Wientian nie ma zbyt dużo do zwiedzania, jest kilka pagód, stup, Muzeum Narodowe i to chyba wszystko. Na początek postanowiliśmy zobaczyć dwie najbliżej położone i dość znane pagody. Pierwsza z nich to Wat Sisaket, znajdująca się na przeciw Pałacu Prezydenckiego, ale nie od strony parku (gdzie weszliśmy dzień wcześniej), tylko od głównego wejścia.
Sama świątynia Wat Sisaket jest bardzo ładna i z zewnątrz
i w środku, ale wewnątrz obowiązuje zakaz robienia zdjęć. Cały teren jest duży i zadbany


a świątynia słynie ze swoich krużganków
w których umieszczonych jest 6 tysięcy posągów Buddy !!! Różnych rozmiarów, z różnych surowców (brązu, srebra, drewna, piaskowca, terakoty), z różnych okresów, przedstawiające Buddę w różnych pozach.
Wstęp do świątyni kosztuje 5.000 LAK, i kobiety, jak w większości pagód, muszą mieć zakryte nogi i ramiona.
Kawałek dalej, przy tej samej ulicy znajdowała się druga pagoda polecana w przewodnikach - Wat Phra Keo - Ołtarz Szmaragdowego Buddy.
Co prawda na ma w niej Szmaragdowego Buddy - ulokowany jest w świątyni w Bangkoku, ale kilka wieków temu spoczywał właśnie w tej świątyni. Oczywiście wewnątrz obowiązuje zakaz wykonywania zdjęć.
Wstęp na teren pagody kosztuje też 5.000 LAK.


Obok pagody znajduje się muzeum sztuki sakralnej, ale tam już nie szliśmy.

Kolejnym punktem naszej wyprawy była promenada, która spacerowaliśmy wieczorem. Mekong za dnia wygląda zupełnie inaczej.

Nad rzeką są nawet trochę małych upraw rolnych.
Przejażdżka po Wientian była całkiem przyjemna, jak pisałam już wcześniej ruch jest bardzo płynny, dla każdego znajdzie się miejsce na drodze, czy to ciężarówka, czy rower i naprawdę można czuć się na drodze bezpiecznie. Po drodze mijaliśmy inne pagody


stupy
a nawet weszliśmy do centrum handlowego

Centrum było całe w serduszkach, bo akurat były Walentynki i muszę powiedzieć, że to święto było bardzo widoczne na ulicach - nie tylko serduszka i kolory czerwone i różowe, ale i dużo par spędzało razem wieczór w knajpkach. W centrum handlowym pół pietra zajmowało kino - kilka sal z repertuarem bieżącym - obok filmów azjatyckich, kino amerykańskie i europejskie. Ceny za bilety mniej więcej dwa razy takie jak w Polsce.
Trafiliśmy też do centrum fitness z basenem. Dzienny pobyt na basenie kosztował 15.000 LAK (niecałe 7 zł)
Po południu pojechaliśmy do chińskiej wypożyczalni, o której pisałam przy okazji posta o wypożyczeniu samochodu. A wracając trafiliśmy do Pha That Luang czyli Przenajświętszej Stupy Królewskiej, otoczonym największą czcią zabytku religijnego, którego wizerunek widnieje w godle kraju.
Ta widoczna na zdjęciach złota stupa kryje podobno relikwie Buddy.

Z pod pagody dotarliśmy do Parku Patuxay, gdzie na początku trafiliśmy na gong pokoju

a potem na budowlę/instalację/rzeźbę, dzięki której powiedzenie "słoń w składzie porcelany" nabrało nowego znaczenia :)


Cała instalacja była zrobiona z porcelany - z talerzy, miseczek, kubków, kieliszków na jajka i nie wiem czego jeszcze. Niesamowite :)
Ostatnim miejscem w tym parku - miejscem od którego wzięła się nazwa parku jest Patuxay, czyli Łuk Triumfalny powstały w latach 60-tych XX wieku, jako pomnik żołnierzy poległych w walce o niepodległość.

Stąd już główną aleją Lan Xang dojechaliśmy wprost do Pałacu Prezydenckiego, skąd do nas było dosłownie kilkaset metrów.
Oddaliśmy rowery, przebraliśmy się i poszliśmy na basen na dachu, do hotelu Aaro znajdującego się na sąsiedniej ulicy. Dla ludzi z zewnątrz pobyt na basenie kosztował 30.000 LAK (13,50 zł), ale nie było limitu czasowego. Jak wspomniałam basen był na dachu, na ostatnim - 9 piętrze. Byliśmy tam całkiem sami.

Sam basen jakiś spektakularny nie był, po prostu można się było ochłodzić po gorącym dniu, popływać, ale widoki z tego dachu były naprawdę niesamowite.


Kolejnego dnia próbowaliśmy o 8.30 znaleźć miejsce, gdzie można zjeść śniadanie i muszę przyznać, że było trudno. Tylko kilka miejsc było tak wcześnie otwarte.
Po śniadaniu wzięliśmy samochód i ruszyliśmy dalej.
Sama stolica, to jak pisałam na początku nic spektakularnego, tylko kilka miejsce wartych zobaczenia, a reszta to tylko miasto.
cdn...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz