We wtorek 16.10 chwilę po 17.30 oderwał się od ziemi samolot lecący z Wrocławia na Maltę. Oczywiście na pokładzie tego samolotu znalazłam się ja i mój Mąż i tak zaczęły się nasze wytęsknione wakacje. Lot na Maltę trwał 2,5 godziny i po raz pierwszy w życiu miałam okazję zobaczyć zachód słońca z okienka samolotu :)
Chwilę po 20-stej wylądowaliśmy w jakże innych warunkach :) Mając świadomość, że jak wrócimy do Polski, to będzie koniec października, odpowiednio się ubraliśmy, zresztą w dniu wylotu było jedynie 12 stopni, więc ciepłe rzeczy mieliśmy na sobie, i już na lotnisku się rozbieraliśmy. Na Malcie jest jedno lotnisko, ale więcej nie byłoby nie potrzebne ;) Na lotnisku kupiliśmy bilety komunikacji miejskiej i wyszliśmy przed terminal na przystanek. I tu dygresja - jedynym środkiem transportu publicznego na Malcie są autobusy. Cała Malta jest świetnie skomunikowana. Nie wypożyczaliśmy samochodu, bo to się po prostu nie opłacało. Autobusy dojeżdżają wszędzie, a wypożyczenie samochodu jest stosunkowo drogie, a do tego dochodzą wszędzie koszty parkingów. Raz chcieliśmy wypożyczyć skuter na jeden dzień to najtaniej znaleźliśmy za 35 euro za dzień ! A sieć autobusowa jest bardzo fajnie rozwinięta. Podobno do kwietnia 2011 z komunikacją miejską bywało różnie, jeździły stare autobusy, jak ten:
do tego jeździły jak chciały i kiedy chciały. Od kwietnia 2011 na Macie transportem publicznym zajęła się firma Arriva i tylko ona odpowiedzialna jest za transport publiczny. Bilety autobusowe kosztują odpowiednio: za bilet 2-godzinny 2,20 euro, za bilet całodzienny 2,60 euro, a 7-dniowy 12 euro. Dla mieszkańców Malty ceny biletów są trochę niższe, co też było dla nas nie lada zdziwieniem. My postanowiliśmy, że od środy kupimy bilety 7-dniowe, a w dniu przylotu kupiliśmy dwugodzinne. Celem początku naszej podróży była miejscowość St. Paul's Bay - tam był nasz pierwszy hotel. Po wyjściu z lotniska udaliśmy się na przystanek skąd autobus X3 miał nas zawieźć do celu. I tak odległość ok. 35 km autobus pokonał w zawrotnym tempie 1h 40min. !!! Jadąc przy okazji zwiedziliśmy pół wyspy, bo nie można zwalić tego czasu podróży na opieszałego kierowcę ;) Co to to nie. Kierowcy autobusów na Malcie jeżdżą super-punktualnie, tzn. odjeżdżają przeważnie jakieś 3-5 minut przed czasem z rozkładu. Z to na kolejny autobus czas oczekiwania ok. 1 h. Kierowcy jeżdżą tam generalnie bardzo szybko, nie zwracają zbyt dużej uwagi na znaki, ale są w stosunku do siebie bardzo uprzejmi, wpuszczają się, robią miejsce, puszczają pieszych. Trąbią tylko wtedy, gdy dojeżdżają do skrzyżowania ze słabą widocznością i to tylko po to, żeby dać znać samochodowi z drugiej strony, że jadą. Tak długa podróż z lotniska doprowadziła mnie do pasji, bo autobus (jak się potem okazało prawie wszystkie autobusy), mimo, że ma raptem 1,5 roku sprawiał wrażenie, że za chwilę się rozleci. Przegub skrzypiał tak straszliwie, że aż ciarki przechodziły, a do tego wszystko stukało i pukało. Oczywiście przystanki są tak oznakowane, że jak jesteś tam pierwszy nie masz szans trafić, gdzie wysiąść. My oczywiście też nie trafiliśmy na dobry przystanek i musieliśmy drałować z walizkami (dobrze, że na kółkach) dobry kilometr. W końcu wykończeni dotarliśmy na naszą ulicę, a tam nie ma takiego hotelu ! W końcu weszliśmy do budynku, który był najbardziej zbliżony numerowo (nie wszystkie budynki miały numery, a raczej większość nie miała) do naszego. Weszliśmy i bingo ! Nasz hotel Mediterranea,
tylko szyld miał od głównej ulicy i to dość wysoko, wtedy było już ciemno i nie zauważyliśmy. Pokój okazał się całkiem przyjemny duże podwójne łóżko, aneks kuchenny łazienka.
Okna wychodziły na tą małą uliczkę, na której szukaliśmy hotelu, i dlatego większość czasu mieliśmy zasłonięte zasłony - nie lubię jak ktoś mi w okna zagląda ;) No ale mieliśmy też "boczny widok na morze" z naszego balkonu.
Weszliśmy do pokoju, rzuciliśmy walizki i mimo, że było grubo po 22 poszliśmy zwiedzić okolicę. Udało nam się zlokalizować niewielki plac, gdzie jeszcze można było się czegoś napić i tak skosztowaliśmy pierwszego produktu lokalnego - czyli maltańskiego piwa CISK. A potem już tylko prysznic i łóżko :)
Dzień pierwszy
Następnego dnia obudziliśmy się dość wcześnie, bo spaliśmy przy otwartym balkonie, a za oknem był spory ruch. Plan był taki, że jedziemy do Valetty - stolicy Malty, ale plan się zweryfikował ;) W tym hotelu nie zarezerwowaliśmy sobie śniadań, bo mieliśmy aneks kuchenny i stwierdziliśmy, że sami coś upichcimy, ale że teren nieznany, to pierwsze śniadanie na Malcie postanowiliśmy jeść w hotelu, potem pozwiedzaliśmy hotel. Okazało się, że na dachu mamy do korzystania dwa baseny, które okazały się bardzo praktyczne ;) Ale kąpiel zostawiliśmy sobie na popołudniu, bo w końcu szkoda dnia.
Ruszyliśmy promenadą w stronę przystanku. Morze, słońce, czego potrzeba więcej do szczęścia ?
Trudno to nazwać, bo teoretycznie są to 3 miasta, które nawzajem się przenikają w taki sposób, że czasami nie sposób określić gdzie się znajdujesz. Nasz hotel był w St. Paul's Bay, a już kilka metrów dalej przystanek był w Buggibie, a w połowie promenady zaczynała się Qawra. Albo dworzec autobusowy były w Buggibia, a ulica przy dworcu w Qawrze. Miasteczka są typowo wczasowe, pełno tu hoteli i apartamentów na wynajem, knajpek, barów, a także łowców turystów, że może rejsik, albo wycieczka otwartym autobusem, albo jeszcze inne atrakcje (jednak pisząc w poprzednim poście o polowaniu, nie takie łowy miałam na myśli).
Zabytków, albo miejsc które warto zobaczyć raczej nie ma, co więcej im dalej od promenady tym większy bałagan, niedoróbki, fuszerka i brud.
I tak przemierzając wszystkie trzy miasteczka dotarliśmy do "końca zatoki", gdzie znajdowały się panwy solne. Są to takie miejsca, gdzie przelewa się woda morska i jak odparowuje, to zbierają sól łopatami i w ten sposób powstaje sól morska :)
Przy zatoczce zobaczyliśmy też coś co nas bardzo zaciekawiło. Otóż rozciągały się tam, nad brzegiem morza garaże. Niby nic ciekawego, ale mnie zaskoczyło to, że tych garaży jest tyle, a dojazd taki prosty nie jest. Wszystkie były zamknięte, a przed niektórymi stały stoliki, krzesełka, sznury na pranie. Tak sobie idziemy i dywagujemy, o co chodzi z tymi garażami, aż podjechał jeden samochód i wysiadło z niego dwoje starszych ludzi. Otworzyli garaż, a tam normalnie małe mieszkanko ! Kuchnia, tapczany regały (tak, byłam bardzo wścibska i zajrzałam, choć nie byłam na tyle bezczelna, żeby zdjęcia zrobić). Okazało się, zresztą potem Julian nam potwierdził, że to są ich takie wypoczynkowe dacze. U nas ludzie maja ogródki działkowe, tam budują sobie dacze i tam sobie przebywają, a na Malcie mają takie właśnie garaże nad brzegiem morza i tam jeżdżą popołudniami albo w weekendy, odpoczywają, spotykają się ze znajomymi, łowią ryby. Tych garaży naprawdę była masa, a nawet nad garażami były takie małe chatynki jednoizbowe z balkonikami z widokiem na morze. Maltańczycy mają jeszcze inne sposoby spędzania czasu, ale o tym będzie później.
Gdy skończyła się zatoka weszliśmy w "głąb" lądu kontynuując zwiedzanie miasteczek, nagle naszym oczom ukazała się zielona wyspa "Salina National Park". Park jest spory, jeszcze w trakcie robienia, poprawiania, ale bardzo ładny.
Okazało się, że w tym parku znajduje się miejsce pamięci J.F. Kenedy'ego. Tam jest już wszystko bardzo zadbane.
Gdy udało nam się opuścić park postanowiliśmy pomału wracać do hotelu, po drodze robiąc małe zakupy. W jednym ze sklepików spotkaliśmy się z bardzo miłym przyjęciem bardzo sympatycznego sklepikarza. Rozmawialiśmy z nim sporo i najzabawniejsze co nam powiedział to, że dziękuje Bogu z Ryanaira, bo dzięki temu kupił za 100 euro bilet w dwie strony do Szwecji i dzięki Ryanair'owi po raz pierwszy w życiu zobaczy śnieg ! A pan był pod pięćdziesiątkę :))
Po powrocie do hotelu postanowiliśmy skorzystać z dachowych basenów.
cdn.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz