Z Czerwonej Wieży było już niedaleko do Mellieha - jakieś 2 km, ale nie był to cel naszej wyprawy.
Miasteczko zostało zachowane w niezmienionej formie, do dziś można je zwiedzać, a nawet korzystać z tamtejszej restauracji. Nam to nie było jednak dane, bo akurat w miasteczku kręcony był jakiś film i przez kilka dni było zamknięte dla zwiedzających. Nie wiem ile tych atrakcji tam jest dla zwiedzających, ale wstęp dla osoby dorosłej to koszt 15 euro. My pooglądaliśmy je tylko z daleka, wygląda bardzo sympatycznie i malowniczo :)
W obie strony - z i do - Melliehy podróżowaliśmy oczywiście pieszo a dzięki temu mogliśmy przyjrzeć się z bliska maltańskiemu rolnictwu.
Wokół były pola uprawne, uprawia się tam różne rzeczy: truskawki, ziemniaki, kapustę, marchew i wiele innych, ale co jest bardzo charakterystyczne pola są bardzo małe.
My nie bylibyśmy oczywiście sobą gdybyśmy sobie pogawędki z jednym rolnikiem nie ucięli ;)) I tak dowiedzieliśmy się z pierwszej ręki, że pola są tak małe za dwóch powodów - kiedyś ojciec rodu dzielił ziemię, którą miał, pomiędzy synów ilu miał, a po drugie jest to bardzo praktyczne, bo ze względu na ukształtowanie terenu, wszędobylskie skały i pola wciąż rodzące kamienie pola muszą być uprawiane ręcznie, bez użycia zmechanizowanych pojazdów rolniczych. A prace ręczne na dużych polach są trudne.
Dowiedzieliśmy się też, że gdyby nie te kamienie, to gleba jest bardzo urodzajna i plony mogłyby być jeszcze lepsze. No i gdyby częściej padał deszcz (od kwietnia do września deszcz padał aż dwa razy!) A tak to muszą nawadniać swoje pola. Poza tym jest dobrze, plony zbierają przeważnie dwa razy do roku - w czerwcu i w grudniu.
Wróciliśmy do Melliehy, ładnego i bardzo ciekawie zlokalizowanego miasteczka. Miasto jest położone na wzgórzu i wszystko jedno, z której strony chcielibyśmy się do niego dostać - zawsze będzie pod górkę ;)) Jednak nie Mellieha tego dnia, a Golden Bay było celem naszej podróży, żeby jednak tam dotrzeć postanowiliśmy skorzystać z autobusu, mimo wszystko dobre 12 km mieliśmy już "w nogach". Najpierw musieliśmy dojechać prawie do centrum, przejść w inne miejsce i przesiąść się do innego autobusu. A że trochę czasu mieliśmy to pospacerowaliśmy trochę po placu przy kościele (co się okazało jedyną atrakcją/zabytkiem w Mellieha).
Tam też znaleźliśmy kolejny akcent poświęcony polskiemu Papieżowi:
Wsiedliśmy do autobusu, ruszyliśmy i ... myślałam, że ta podróż będzie ostatnią podróżą w moim życiu. Droga był stroma i kręta, najdelikatniej tak:
ale kierowcy to nie przeszkadzało. STOP - kto by się tym przejmował, wielki napis na drodze SLOW 30, nie ważne, co najmniej 60 km/h jechaliśmy, a że z naprzeciwka samochody jechały - no cóż, to ich problem ! Najważniejsze, że po jakichś 15 minutach stresu dotarliśmy na Golden Bay. A to skwituję jednym zdaniem: NIC SZCZEGÓLNEGO. Mała zatoczka, piaskowa (można by rzec złota) plaża i obok 3 wielkie hotele.
Ruszyliśmy stromo pod górkę na wycieczkę klifami. Droga - początkowo wydawała nam się nieprzyjazna zmieniła się na bardzo przyjemną, a po jakimś czasie naszym oczom ukazał się kolejna zatoczka z piaszczysta plażą Ghajn Tuffieha:
Ta
plaża, mimo, że wąska, to była znacznie dłuższa od Golden Bay. Jednak
kąpieli w planach już nie mieliśmy, więc w dalszą drogę ruszyliśmy nie
plażą, tylko ścieżka nad plażą w stronę tej ciekawie wyglądającej skałki
Nagle
krajobraz się zmienił, naszym oczom ukazała się kolejna zatoczka, ale w
jakże odmiennym otoczeniu, skały zmienił się w coś co przypominało
zaschnięte błoto, ale było twarde jak skałaNa cel naszej wędrówki chcieliśmy się wdrapać, ale wejście wyglądało tak:
a my byliśmy w sandałach.
Pooglądaliśmy więc okolicę, porobiliśmy zdjęcia, a że miało się ku zachodowi postanowiliśmy wracać do hotelu.
Zdecydowanie minusem wakacji w październiku jest krótki dzień: słońce wstawało sporo po 7-mej, a już po 18-stej zachodziło, a tyle jeszcze można było zobaczyć. W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się w Mellieha, żeby zrobić jakieś małe zakupy i obowiązkowo zakupić coś, od czego się na Malcie uzależniłam ! A mianowicie Kinnie. Jest to lokalny napój gazowany o smaku ziół i gorzkiej pomarańczy. W smaku jest gorzkawy i pierwsze wrażenie może nasuwać myśl: "co to za paskudztwo", ale im dłużej piłam Kinnie tym bardziej nie wyobrażałam sobie dnia bez niego ;)) Jeśli Kinnie jest schłodzone to w upalne dni stanowi najlepszy środek do gaszenia pragnienia. Jak będziecie mieli okazję spróbować - POLECAM !!!
Dzień ósmy:
Rano przywitał nas drobny deszczyk, ale po śniadaniu ustąpił i pojechaliśmy do Mediterraneo Bio Park. Już w pierwszym dniu naszego pobytu na Malcie dostałam ulotkę i Mąż obiecał, że na pewno tam dotrzemy. To był ostatni dzień działania naszych autobusowych biletów siedmiodniowych. Podróż z Ćirkewwy do tej atrakcji trwała ok. godziny, ale zdążyliśmy na czas. Na wstępie powitały nas żółwie:
wśród miniaturowych opuncji - pierwszy raz te miniatury widziałam:
A o 10.00 rozpoczął się show z udziałem papug. Było ich 8 i wykonywały różne sztuczki:
Z najciekawszych - jazda na wrotkach:
jazda motorem:
albo samochodem.
Pokaz trwał prawie 30 minut.
Kolejnym puntem programu były lwy morskie:
a puntem kulminacyjnym w samo południe był pokaz, na który specjalnie przyjechaliśmy:
Delfinki :))
Byłam kiedyś już na podobnym pokazie, jak byliśmy w Holandii, potem delfinki widziałam jeszcze w ich naturalnym środowisku, podczas reju na Sycylii. Pokaz był super, nie mogłam się oderwać. Żałowałam tylko, że nie wzięliśmy strojów, bo była możliwość interaktywnych zabaw w wodzie z delfinami. Mimo wszystko sama możliwość zobaczenia delfinków sprawiła mi wielką radość :)
Z parku wróciliśmy wprost do Mellieha, żeby trochę pospacerować, pooglądać widoki, napić się kawy i rozkoszować się pastizzi.
Dodatkowo przekąski można kupić w każdym miejscu, gdzie serwują kawę :))
Co prawda zdjęć pasttizzi nie mam, ale qassatat wygląda tak:
Po południu byliśmy już w naszym hotelu, ale co zrobić z tak pięknie rozpoczętym dniem - przecież nie będziemy siedzieć w hotelu. O co to to nie ! Przebraliśmy się w stroje, zabraliśmy maski i płetwy i poszliśmy sobie snurkować przy hotelu. Pływaliśmy dobre 2 godziny, przy hotelu były fajne skałki, gdzie kwitło życie, roślinki, rybki, fajne widoczki. Zdjęć z takiego pływania jednak nie mamy, bo nasz aparat nie nadaje się pod wodę, a też nie chcieliśmy go zostawiać przy basenie. Ale było cudnie :))
Tym razem również na kolacji mieliśmy niespodziankę. Zastanawialiśmy się, jak przy takich obfitych posiłkach skosztować jeszcze zachwalanego fenka, czyli królika w winie i czosnku. No a schodzimy na kolację, a tam w menu co ? Królik w winie i czosnku :) Smak wyśmienity, takiego połączenia jeszcze nigdy nie jadłam, i jak będziecie na Malcie, to fenka koniecznie polecam !!! :))
A wieczorem na lepsze trawienie kolejna maltańska specjalność: likier z opuncji. Wszystkie przewodniki informują o tym, że na Malcie właśnie likierów trzeba koniecznie spróbować. Smaki są przeróżne, próbowaliśmy ;) zdecydowaliśmy się jednak na zakup opuncjowego - bo ma inny, taki niespotykany smak :)
Dość szybko poszliśmy spać, bo rano czekało na nas to miejsce:
cdn...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz