Informacyjnie

Ten blog powstał przede wszystkim po to, żeby spisać swoje wspomnienia z podróży, bo pamięć jest ulotna. Od wielu lat staram się tworzyć notatki z każdego wyjazdu i jestem zdziwiona jak wiele szczegółów się zaciera.
Jeśli przy okazji ktoś może znaleźć coś dla siebie - podpowiedzi, rady, pomysły na podróż - będzie mi bardzo miło.
Wszystkie zdjęcia zamieszczone na blogu są zrobione przeze mnie lub przez mojego Męża, jeśli korzystam ze zdjęć z netu będzie o tym stosowna informacja.
Zapraszam do czytania

wtorek, 6 listopada 2012

Jedenaście dni na Malcie cz. 2


Z długo na tym dachu nie wysiedzieliśmy, bo postanowiliśmy uatrakcyjnić sobie wieczór - pojechać do bardzo starego miasta - Mdiny. W przewodniku przeczytałam, że cyt.: "Wieczorny spacer po Mdinie to przeżycie, które musi stać się udziałem każdego turysty".
Jest to jedno z najstarszych i najmniejszego miasteczek Malty. Obecnie mieszka tam niewiele ponad 300 osób i tylko te osoby mają możliwość wjazdu do Mdiny samochodem. Mdina (zwana też: Citta Notabile, Melita, Citta Vecchia lub Silent City) była pierwszą stolicą Malty.

Powstała jeszcze w czasach rzymskich, przez lata przechodziła z rąk do rąk, wiele razy były przebudowywana i rozbudowywana, a to co teraz możemy oglądać - zachwyca. Mdina położona jest na wzgórzu, wokół okalają ja grube mury obronne, a do miasta prowadzą tyko trzy bramy.
Zgadzam się z przewodnikiem, będąc na Malcie trzeba koniecznie udać się na spacer po wieczornej Mdinie ! Po pierwsze jest wtedy znacznie mniej turystów, a po drugie tam jest po prostu magicznie.



Wąskie uliczki, stare kamienice i kościoły oświetlone ciepłym, żółtym światłem sprawiają, że czujemy się jak w bajce.
Oczywiście trafiliśmy też w urocze miejsce, gdzie postanowiliśmy się posilić.
To był nasz pierwszy większy posiłek na Malcie, więc postanowiliśmy skosztować lokalnych potraw. Wzięliśmy fritę (taka duża bułka na ciepło) z kaparami, tuńczykiem i pulpą pomidorową
oraz talerz maltański, na którym znajdowały się różne lokalne specjały - ser (gbejniet - ser owczy lub kozi w zalewie z pieprzem, chilli, suszonymi pomidorami lub ziołami), pasztet, kiełbaska, kapary, oliwki i bruschetty z tutejszymi pomidorami.
Oczywiście bez butelki lokalnego wina się nie obyło. Wogóle wina piliśmy na Malcie dużo i to przede wszystkim lokalnego. Mają Marsovin, Delicata, Meridiana, a mi osobiście najbardziej smakowało wino La Valetta. Uwielbiam wino, a to tamtejsze naprawdę godne jest polecenia. Szukaliśmy też wina typu HOME MADE, ale tylko raz widzieliśmy je u obwoźnego sprzedawcy,  niestety nie mieliśmy jak go zabrać, bo gdzieś jechaliśmy, a butelki duże, a potem ten sprzedawca się nie pojawił w naszej okolicy. Jeszcze w ostatni dzień na Gozo widzieliśmy takie wino, ale butelki były 2,5 litrowe, to we dwoje w jeden wieczór byśmy tego nie wypili. Następnym razem spróbujemy !

Dzień drugi
Kolejnego dnia zdecydowaliśmy, że to już ten czas na Valettę - obecną stolicę Malty.
Postanowiliśmy, że żeby nie tracić czasu śniadanie zjemy na miejscu. Autobusem od nas do stolicy jedzie się ok. godziny. Wysiedliśmy na dużym placu, gdzie zjeżdżają autobusy chyba z całej Malty - wielki dworzec autobusowy, a stąd już tylko kilka metrów do bram miasta. Valetta jest chyba jedną z najmniejszych stolic na świecie - liczy sobie raptem ok. 10.000 mieszkańców a całe miasto można obejść w kilka godzin.

Oczywiście, jak większość miejscowości, jest położona na wzgórzu i do/od głównej ulicy, która przecina miasto na połowę prowadzą wąskie i niekiedy bardzo strome uliczki - to w górę to w dół (generalnie odnosiłam wrażenie, że na Malcie zawsze i wszędzie jest pod górkę ;))


W Valetcie jest sporo ciekawych rzeczy do zobaczenia, wszystko zależy co kogo interesuje. Jest piękna kontrkatedra św. Jana,

Pałac Wielkiego Mistrza (jest część, którą się zwiedza, a w części urzędują władze Malty, ale w końcu nie wiem, czy premier czy prezydent),

Opera Królewska, Teatr Maneola, Muzeum Sztuk Pięknych, Muzeum Wojny, wiele kościołów i innych atrakcji, jednak żeby wszystko zwiedzić trzeba mieć dość zasobny portfel, bo za wstępy do każdego z tych miejsc od 5 do 10 euro za osobę, a czasem za tych kilka euro niewiele można zobaczyć. My ograniczyliśmy się kontrkatedry, którą bezwarunkowo trzeba zobaczyć, a tak większość oglądaliśmy z zewnątrz lub z dziedzińców i przyległych ogrodów.


Byliśmy też przy wielkim dzwonie, który został ufundowany przez Królową Elżbietę II i prezydenta Malty ku pamięci ofiar II wojny światowej,
obok Szpitala Rycerzy św. Jana, który był najlepszą jednostką medyczną w średniowiecznej Europie, oraz miał strategiczne znaczenie podczas wojen światowych, a gdzie obecnie znajduje się Śródziemnomorskie Centrum Konferencyjne.

Trafiliśmy tez do cudnego ogrodu Upper Barracca Gardens, skąd rozciąga się piękny widok na Trzy Miasta.

Tu muszę nadmienić, że przy Valettcie i Trzech Miastach znajduje się wejście do międzynarodowego portu.
Po długim spacerze po stolicy postanowiliśmy jeszcze odwiedzić właśnie te Trzy Miasta: Vittoriosa (Birgu), Cospicua (Bormla) i Senglea (L-Isla). Są to typowe miasta obronne.



Były budowane w różnych okresach, jako zupełnie oddzielne miasta, rozbudowa miast i portu połączyła miasta w pewien sposób i teraz stanowią jedną dużą aglomerację i w skrócie są określane właśnie jako Trzy Miasta. Jest tez sporo ciekawych rzeczy do obejrzenia, m.in. Fort św. Anioła, który niestety musimy odłożyć sobie na następny raz ze względu na remont, Pałac Inkwizytora czy Muzeum Morskie.

Jako ciekawostkę dodam, że w forcie Ricasoli leżącym tuż przy Trzech Miastach kręcono Gladiatora oraz Troję, a w okolicach Valetty i Mellieha m. in.: Aleksandra, Midnight Express, U-571 i niektóre sceny z Kodu Leonarda Da Vinci (o innych produkcjach filmowych będzie później ;))
Po raz pierwszy właśnie w stolicy Malty skosztowaliśmy przysmaków, które na zawsze zawładnęły moim podniebieniem ! Pastizzi i qassatat. Pastizzi to małe jakby ciasteczka z ciasta francuskiego na słono z serkiem ricotta lub ze specjalnym nadzieniem z zielonego groszku, podawane na ciepło. Można zamówić sobie takie coś do kawy lub przekąsić w pastizzeriach. Podobnie z qassatatami są to trochę większe przekąski z nadzieniem albo jak pastizzi albo np. z dyni, szpinaku, tuńczyka, kurczaka, pieczarek i innych produktów. Oczywiście wszystko podawane jest lekko ciepłe. Ja tam mogłabym jeść tylko te przekąski, zwłaszcza te z groszkiem. Choć muszę przyznać, że właśnie w Valettcie mój Mąż zakupił sobie qassatat z tuńczykiem i szpinakiem i to było najlepsze qassatat jakie jedliśmy (bo oczywiście próbowałam ;)) Jedno pastizzi kosztowało ok. 30 - 50 centów, a qassatat ok. 80 centów do 1,2 euro. A najeść się można było :)) Praktycznie cały czwartek przeżyliśmy na cappuccino i tych przekąskach. No i Kinnie, ale o tym innym razem ;))

Będąc w Valettcie mieliśmy też okazję skorzystania z poczty, żeby kupić znaczki. I tu muszę powiedzieć, że mechanizm działania poczty jest podobny jak u nas :( Jedna pani przed nami wysyłała list polecony i trwało to dobrych kilka minut, a w okienku obok pani robiła jakieś opłaty i trwało to co najmniej kilkanaście minut. No cóż, szkoda tylko, że znaczki zagranicę można kupić tylko na poczcie.

Do naszego hoteliku wróciliśmy koło 20-stej, ale nie siedzieliśmy długo, bo zadzwonił nasz znajomy, że są już w Buggibie i umówiliśmy się na wieczorny piknik nad brzegiem morza.
cdn...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz