Informacyjnie

Ten blog powstał przede wszystkim po to, żeby spisać swoje wspomnienia z podróży, bo pamięć jest ulotna. Od wielu lat staram się tworzyć notatki z każdego wyjazdu i jestem zdziwiona jak wiele szczegółów się zaciera.
Jeśli przy okazji ktoś może znaleźć coś dla siebie - podpowiedzi, rady, pomysły na podróż - będzie mi bardzo miło.
Wszystkie zdjęcia zamieszczone na blogu są zrobione przeze mnie lub przez mojego Męża, jeśli korzystam ze zdjęć z netu będzie o tym stosowna informacja.
Zapraszam do czytania

sobota, 24 listopada 2012

Jedenaście dni na Malcie cz. 8

Dzień dziewiąty:
W nocy rozpętała się burza. Z samego rana było pochmurno i mimo, że na Gozo mieliśmy płynąć jak najwcześniej nie chciało nam się wstawać ;) Na prom wsiedliśmy dopiero o 10.00 i po pół godzinie byliśmy na miejscu - w miejscowości Mgarr
Na miejscu chcieliśmy wypożyczyć skuter, ale ceny były szalone - 40 euro za dzień, pod warunkiem, że wypożyczymy na 2 dni !
Ale może najpierw słów kilka o samym Gozo. To wysepka wchodząca w skład Malty, ale zdecydowanie od niej mniejsza - jej powierzchnia to 67 km kw. Nazwa wyspy wywodzi się od arabskiego Ghawdex, co oznacza "radość". Jest to wyspa bardzo malownicza, a krajobraz wyjątkowo jak na Maltę - rolniczy.
 

Gozo jest położone na trzech wzgórzach, na których położone są miasta. Całe Gozo zamieszkuje ok. 30 tys. mieszkańców.

Tyle tytułem wstępu. W Mgarrze wsiedliśmy w autobus i pierwszym miejscem, do którego w tym dniu się udaliśmy była Victoria (zwana przez miejscowych Rabat) największe miasto na Gozo uważane za stolicę wyspy. Miasto bardzo klimatyczne, sporo wąskich i krętych uliczek z małymi sklepikami sprzedającymi lokalne specjały, jak likiery, dżemy czy miody, oraz kafejek i pastizzerii


Krętymi uliczkami dotarliśmy do głównej ulicy miasta Triq ir-Repubblika
i kawałek podeszliśmy do cytadeli.
 
 
 
 
Pozwiedzaliśmy troszkę mury obronne i wróciliśmy na główną ulicę, żeby złapać autobus do Marsalforn - czytałam, że to bardzo fajne i przyjemne miasteczko i można miło spędzić czas. Okazało się jednak, że to nie tak prosto, bo autobusy do Marsalforn jeżdżą raz na godzinę - zresztą na Gozo to standard - wszystkie autobusy jeżdżą najczęściej raz na 45 minut, a najrzadziej raz na 2 godziny. Biorąc pod uwagę, że np. ze stolicy do każdego miasta jeździ tylko jedna linia autobusowa.... ;) No nic, żeby nie stać na przystanku poszliśmy na spacer i w centrum Victorii znaleźliśmy bardzo przyjemny i klimatyczny ogród,
 


no ale mieliśmy tylko pół godziny z spacer, bo trzeba było śpieszyć się na autobus. Podróż autobusem trwała nie dłużej niż 10 minut. Po drodze mijaliśmy statuę Chrystusa wznoszącą się nad wzgórzu w Tas-Salvatur (zdjęcie zrobione z autobusu).

W Marsalforn nie wiedzieliśmy gdzie wysiąść, zrobiliśmy to na tzw. czuja, a naszym oczom ukazał się kurort nadmorski z ciekawą promenadą nad małymi klifami,

 


porobiliśmy kilka zdjęć, wypiliśmy cappuccino  i wróciliśmy do Victorii. Niestety nie zobaczyliśmy największych panwi solnych, bo się okazało, że jakieś 3 przystanki za wcześnie wysiedliśmy ;)) Będzie co zobaczyć następnym razem :) Po wycieczce do Marsalforn mieliśmy udać się na Ramlę, ale najpierw trzeba było dotrzeć do Xaghary. Autobus z Marsalforn do Xaghra był dopiero za 1,5 godziny, więc postanowiliśmy wrócić do Victorii i tam się przesiąść. Ale zapomnieliśmy, że autobusy jeżdżą rzadko i na dworcu autobusowym okazało się, że najbliższy do Xaghra odjeżdża za godzinę, a na Ramlę za 1,5 godziny. Szkoda było czasu, bo w Victorii nie było już co zwiedzać, a wyczytałam w przewodniku, że to "tylko" 4 km. Nie napisali jednak, że całe 4 km będzie pod górkę. Tym razem szliśmy drogą asfaltową, która wyglądała mniej więcej tak:
Nasze drogi przy tym czymś są rewelacyjne ! Mimo, że pokonaliśmy dość stromą trasę to i tak dotarliśmy do Xaghra sporo przed przyjazdem autobusu. Xaghra to bardzo ładne i bardzo zadbane miasteczko, choć ludzi to my tam niewielu widzieliśmy ;) W centrum jest tylko jedna rzecz warta zobaczenia - kościół.

A tu ciekawostka - stacja benzynowa w Xaghra (wszystkie na całej Malcie podobnie wyglądały)
W Xaghra znajdują się też jedne z najstarszych wolnostojących budowli na świecie - Świątynie Ggantija wpisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO, jako pierwsze budowle mealityczne na Malcie. Niestety, w związku z tym, że nie spotkaliśmy w miasteczku żadnych ludzi, nie trafiliśmy do nich :(
Ruszyliśmy więc w stronę Ramli. Jest to zatoczka z piaszczystą plażą, a cały jej urok polega na kolorze piasku - jest ceglasto-czerwony, a pod wieczór, gdy słońce zachodzi robi się całkiem czerwony.
Na Ramli odpoczęliśmy, pokąpaliśmy się i po tych naszych wędrówkach poczuliśmy zmęczenie i postanowiliśmy wracać. Prom mieliśmy o 18-stej, wyliczyliśmy sobie ile czasu zajmie nam dojazd do Mgarru i o której możemy spodziewać się autobusu. Tym razem więc nie czekaliśmy na autobus długo i spokojnie zdążyliśmy na prom. A że akurat po 18-stej zachodziło słońce, to cóż może być bardziej romantycznego niż zachód słońca na promie ;))
Po kolacji szybko poszliśmy spać, bo w piątek postanowiliśmy wstać bardzo wcześnie i znów wrócić na Gozo.

Dzień dziesiąty:
Tylko co to znaczy wstać bardzo wcześnie, jak słońce wschodziło dopiero po siódmej ! No więc zanim wstaliśmy, zanim się zebraliśmy i zjedliśmy śniadanie to zdążyliśmy na prom na 8.30. Promy na Gozo pływają całą dobę: w nocy co 1,5 godziny, a tak to co 30 minut. My mieliśmy widok z okna na promy, więc jak zobaczyliśmy, że dobija to zaczęliśmy się zbierać do wyjścia.
W tym dniu naszą podróż zaczęliśmy od Azzure Window. No, ale żeby tam dojechać najpierw musieliśmy dotrzeć do Victorii, gdzie znów czekaliśmy na autobus 40 minut !!! No ale w końcu po 10-tej dotarliśmy do miejsca, gdzie skały tworzą coś na kształt okna, pod którym przepływa woda.


Jest to miejsce bardzo malownicze i oblegane przez turystów. Tu opowiem anegdotkę. Japońscy turyści znani są w świecie z tego, że wszędzie gdzie się pojawią pstrykają zdjęcia. W pewnym momencie przy Azzure Window Mąż mówi do mnie: "Tu na Malcie Japończycy chyba mają zakaz robienia zdjęć", ja zdziwiona pytam się dlaczego, a On na to, żebym się odwróciła. Patrzę, a tam grupa chyba 30 Japończyków, stoją na wprost okna, każdy ze szkicownikiem i szkicują :)) Wyglądał to przezabawnie ;))
Azzure Window jest też znane jako świetne miejsce do nurkowania. Są tam podobno piękne podwodne jaskinie i można spokojnie podziwiać cały podwodny świat. My mieliśmy tylko maski, więc na snurkowaniu się skończyło, ale i tak było pięknie ! Małe rafy, kwitnące roślinki i wielokolorowe rybki. Super !
Z Azzurre Window planowaliśmy klifami dotrzeć do malowniczej miejscowości Xlendi. Ruszyliśmy w drogę mijając po drodze Fungus Rock - najbardziej rozpoznawalna skałę na Gozo. Wyrasta ona z morza na mniej-więcej 50 m i kiedyś znana była z tego, że występował tam cynamorium szkarłatny - grzyb bardzo cenny, stosowany w ziołolecznictwie. Ale było to dawno, gdy wyspa była zamieszkiwana przez Joannitów.
Znaleźliśmy wąską ścieżkę miedzy polami i ruszyliśmy na klify. Uszliśmy może 500 metrów, gdy na horyzoncie pojawił się wielki pies, który biegł w naszą stronę. W tle słychać znów było wystrzały polujących na ptaki, więc postanowiliśmy zawrócić i dotrzeć do Xlendi inną drogą. Gdy wracaliśmy na przystanek, zobaczyłam autobus, który jechał na Azzure Window, przyspieszyliśmy i myśleliśmy, że chwile tam postoi, niestety wysadził turystów, zabrał nowych i ruszył. Byliśmy jakieś 50 m od przystanku jak ruszał, kierowca widział, że biegniemy, machaliśmy i ani nie zaczekał, ani się nie zatrzymał. Cóż było robić, ruszyliśmy piechotą i po pokonaniu kolejnego stromego podejścia dotarliśmy do San Lawrenz,

a stamtąd ruszyliśmy wąską drogą wśród malowniczych krajobrazów w stronę klifów
 
Po drodze minęliśmy też kamieniołomy piaskowca. Bardzo nas  zaciekawił sposób pracy w tych kamieniołomach. Wycinano już gotowe bloczki, które wywozi się na ciężarówkach i z których buduje się domy.
Po blisko półtoragodzinnej wędrówce wśród pól i kamieniołomów dotarliśmy w końcu na klify:

Wreszcie normalna droga, ale nie cieszyliśmy się nią długo. Po jakimś czasie okazało się, że zakręca i w żaden sposób nie ma szans dotrzeć do Xlendi. Znów więc zboczyliśmy w wąską ścieżkę. Tym razem na szczęście nie były to tereny łowieckie, tylko pola uprawne i sady pomarańczowe.
Pola też się skończyły, a my stanęliśmy na klifie, gdzie w dole był cel naszej podróży Xlendi


Tylko jak tam zejść ?

 
Mimo braku drogi, ba nawet ścieżki, udało znam się zejść do miasteczka. Byliśmy padnięci  i głodni. Najpierw krótki spacer po zatoce, a potem restauracja nad brzegiem morza.
 

Trochę zaszaleliśmy, ale to była ostatnia okazja, żeby najeść się ryb, więc zamówiliśmy zupę rybną 
a potem jeszcze doradę z pieca :))
Ależ była pyszna. Mnniam !!! Tak dobrej ryby dawno nie jadłam :)
Ale czas biegnie nieubłaganie i nasze ostatnie popołudnie na Malcie dobiegało końca. Ruszyliśmy niespiesznym krokiem w stronę przystanku (tym razem przed wejściem do restauracji sprawdziliśmy rozkład jazdy ;)) i dotarliśmy do Victorii, ale tam znów czekanie na autobus do Mgarr. To czekanie na autobusy na Gozo może doprowadzić do pasji, ale byliśmy tak zmęczeni, że nie mieliśmy siły iść kolejne 5 km. Tym bardziej, że chcieliśmy jeszcze zwiedzić Mgarr. Korzystając z wolnego czasu w Victorii zakupiliśmy kilka lokalnych likierków w wersji miniaturowej dla rodziny, a dla nas większą butelkę, i miodzik cytrusowy i jeszcze dżem z opuncji. Ciekawostką dla nas była wystawa w sklepiku przy głównej ulicy, wokół słońce i kwitnące roślinki,
a na wystawie święta :))  i to w październiku :))

Do Mgarr dotarliśmy jak już się ściemniało, mieliśmy 1,5 godziny do promu, więc pooglądaliśmy tyle ile się dało
 

 
i żałowałam, że mieliśmy tak mało czasu, i że widzieliśmy je tylko wieczorową porą.
Następnym razem nadrobimy ;)) 
Tym razem na promie nie oglądaliśmy już zachodu słońca, bo było ciemno.
Po powrocie szybka kolacje i spać.
cdn...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz