Informacyjnie

Ten blog powstał przede wszystkim po to, żeby spisać swoje wspomnienia z podróży, bo pamięć jest ulotna. Od wielu lat staram się tworzyć notatki z każdego wyjazdu i jestem zdziwiona jak wiele szczegółów się zaciera.
Jeśli przy okazji ktoś może znaleźć coś dla siebie - podpowiedzi, rady, pomysły na podróż - będzie mi bardzo miło.
Wszystkie zdjęcia zamieszczone na blogu są zrobione przeze mnie lub przez mojego Męża, jeśli korzystam ze zdjęć z netu będzie o tym stosowna informacja.
Zapraszam do czytania

środa, 14 listopada 2012

Jedenaście dni na Malcie cz. 5


Dzień piąty:

Na niedzielę planowałam wycieczkę do Marsaxlokk, pół wyspy od nas ;) W jednym przewodniku wyczytałam, że właśnie w Marsaxlokk jest wielki targ rybny, ale tylko w niedzielę. Potem jak robiliśmy zakupy w sklepiku nasz zaznajomiony sklepikarz (ten od Ryanaira) też bardzo polecał nam pojechanie tam właśnie w niedzielę na cyt: "big fish market". I jak w niedzielę koło 9.30 przyszłam do sklepiku po wodę to był bardzo zdziwiony, że jeszcze nie pojechaliśmy, bo trzeba koniecznie. No to pojechaliśmy ! Żeby dojechać do Marsaxlokk musieliśmy najpierw dojechać do Valetty i tam przesiąść się na kolejny autobus. Podróż trwała - bagatela 2 godziny. Generalnie to tylko jakieś 30 km, ale tymi autobusami to chyba pół wyspy zjechaliśmy. Autobus chyba ze 3 razy zatrzymywał się na przystankach przy jednym szpitalu.
Tu dygresyjka: mają tam naprawdę olbrzymi szpital. Jest jeden jedyny na całą Maltę, ale rozmiarami robi wrażenie, wiele widziałam, ale tak wielkiego szpitala to do tej pory nie. Nie wiem jak u nich wygląda służba zdrowia, z opowieści Juliana wiem, że jeden szpital na całą wyspę, czyli ok. 400 tys. mieszkańców w zupełności wystarcza. We wszystkich miastach są przychodnie, a w niektórych lecznice i gdy schorzenie nie jest groźne to pacjenta na obserwacji umieszcza się w lecznicy.

Gdy w końcu po tych 2 godzinach, w okolicach południa, dotarliśmy do celu naszej wyprawy jak zobaczyłam to targowisko to się załamałam. Widziałam kilka targów rybnych we Włoszech i robiły na mnie super wrażenie. Dużo stoisk z rybami i owocami morza, wiele takich, których nigdy wcześniej na oczy nie widziałam, obok targu rybnego zawsze był targ owocowo-warzywny. A tam ? Kto zna Wrocław to podsumuję jednym słowem: "Świebodzki".
Dla pozostałych: wielkie targowisko, na którym możesz kupić "ryż, mydło i powidło", przy czym większość produktów było made in China. Przy stoisku z bielizną stoisko mięsne, zaraz obok proszki do prania, dalej firanki i słodycze ! Na całej długości linii brzegowej rozciągał się ten bazar, a straganów z rybami naliczyłam dosłownie 6 ! I w porównaniu z Włochami były marniutkie. I to był ten ich BIG FISH MARKET !

Rozgoryczona i zdegustowana miałam ochotę wracać do St. Paul's Bay. Doszliśmy jednak do wniosku, że nie po to marnowaliśmy tyle czasu na dojazd tu, żeby teraz wracać. Pamiętaliśmy, jak nasz kolega opowiadał, że niedaleko Marsaxlokk znajduje się jego ulubiona zatoczka Peter's pool. Mapka pokazało, że to faktycznie niedaleko, więc zaopatrzyliśmy się w kilka lokalnych smakołyków (białą fasolę, suszone pomidory z kaparami, świeże pomidory, ich lokalny ser, pomarańcze) i jakieś napoje i ruszyliśmy w stronę zatoki.
Widoki były piękne, pogoda też, a Marsaxlokk z daleka robiło niesamowite wrażenie.
Po godzinie marszu doszliśmy do wielkiej elektrowni, a zaraz za nią był drogowskaz w dół do zatoki. Po zejściu wąską ścieżką naszym oczom ukazała się malownicza zatoczka.
Upatrzyliśmy sobie całkiem przyjemne miejsce, ale patrzę, a po drugiej stronie zatoczki siedzi chyba nasz kolega. Nie byłam pewna, ale wyciągnęłam teleobiektyw i faktycznie. Ale nie zdążyliśmy się zwinąć, a tu znajomi (ci co poszli z nami skrótami na klifach) na naszej stronie spacerują. No to zabrali nas ze sobą. Okazało się, że też byli na targu, a w zatoczce są gdzieś od godziny.

Posiedzieliśmy, popiknikowaliśmy, popływaliśmy, niektórzy też skakali do wody.
Ja skakać do wody nie lubię. Mimo, że dobrze pływam i nie mam lęku przed miejscami, gdzie dno mam 40 m pod sobą, to jednak jak mam do wody wskoczyć to mnie paraliżuje. Dlatego wolę wchodzić do wody w bardziej tradycyjny sposób, a że przyszła w pewnym momencie fala i mną "rzuciła", to rozcięłam sobie brzydko  dłoń i wymagałam opatrzenia, rana była dość głęboka i do tej pory mam ślad.
Na wypoczywaniu miło upłynął nam czas, ale słonko zaczęło się chować za skałki, więc i my postanowiliśmy się zbierać.


Poszliśmy w jeszcze jedno ciekawe miejsce, gdzie w skałach były utworzondziwne niby-studnie.


Porobiliśmy trochę zdjęć i ruszyliśmy w kierunku Marsaxlokk. Zeszliśmy do miasteczka we czwórkę. Zniknęły już wszystkie stragany i wszechobecny tłum, a naszym oczom ukazało się śliczne miasteczko portowe. Bardzo przyjemnie się spacerowało, w zatoce zacumowane były małe kolorowe łódki i rybackie, i takie do wożenia turystów

Te łódeczki to słynne luzzu. Są bardzo charakterystycznie pomalowane w kolorowe pasy i na każdej wymalowane są oczy.
Są to oczy Ozyrysa, który czuwa nad bezpiecznym powrotem rybaków do portu. Na deptaku wzdłuż kei była nawet dość interesująca rzeźba, której pod nawałem straganów nie było widać.

Naprawdę cudnie. I tak polecam Marsaxlokk, ale nie w niedzielę ;) No chyba, że ktoś lubi tłumy :))
Skoro już byliśmy w porcie, a był już wieczór, to postanowiliśmy zjeść na miejscu kolację (w perspektywie mieliśmy 2 godziny w autobusie) i to najlepiej rybną. Wcześniej wyczytałma w przewodniku, że na Malcie trzeba koniecznie zjeść lampukę. Lampuka to ryba migrująca wzdłuż wybrzeży Malty od września do listopada i to okres kiedy można ją tam łowić i smakować. Usadowiliśmy się przy samej wodzie i zamówiliśmy lampuki z grilla
i do tego lokalne wino.
I tak wino "La Valette" było wyśmienite - chyba najlepsze jakie piliśmy na Malcie, a wina mają tam dobre, za to lampuka taka sobie. Ładnie podana, ładnie wyglądająca i pachnąca, smak miała niezbyt. Nie chodzi mi tu o sposób przyrządzania tylko o sam smak mięsa. Nie podchodziła nikomu z nas. No cóż nie wszystko musi wszystkim smakować, żeby nazwać, że to dobre.
Z Marsaxlokk wyjechaliśmy dobrze po 20-stej, potem jeszcze przesiadka na dworcu przy fontannie w Valettcie i ok.22 byliśmy w hotelowym pokoju. Padliśmy ze zmęczenia, a rano musieliśmy wcześnie wstać, bo czekała nas przeprowadzka :)

cdn...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz