Dzień szósty:
W tym dniu żegnaliśmy St. Paul's Bay. Oczywiście porannym bieganiem, no bo jak inaczej skutecznie pożegnać się z promenadą ? ;)
Bo bieganiu basen i prysznic, a potem pakowanie. Generalnie o 9.30 byliśmy gotowi do opuszczenia hotelu, tylko po co, skoro ten hotel mieliśmy opuścić do 12-stej, a doba hotelowa w drugim hotelu w Ćirkewwa przynajmniej teoretycznie zaczynała się o 15.00. Postanowiliśmy więc pochodzić jeszcze po naszym miasteczku - tym razem w drugą stronę - nie w stronę Buggiba i Qawra, tylko przeciwnie.
Nasi znajomi spędzali właśnie ostatni dzień na Malcie i planowali wybrać się na Gozo - my doszliśmy do wniosku, że na Gozo popłyniemy, jak będziemy mieszkać w Ćirkewwa, bo nie będziemy tracić czasu na dojazdy autobusem do promu, a nasz nowy hotel stał przy samym promie :))
Ruszyliśmy więc na ostatni spacer po St. Paul,s Bay. Okazało się, że miasteczko z tej drugiej strony też jest bardzo ładne, ma super promenadę, fajne miejsca do odpoczynku i do kąpieli, no i zastraszająco niskie ceny ! Na promenadzie był mały bar gdzie za 2 cappuccino i 2 spore ciastka zapłaciliśmy... 2,2 euro. W innych miejscach cappuccino jedno kosztowało przeważnie 1,2-1,5 euro ! W sumie żałowałam, że dopiero w ostatnim dniu odkryliśmy te nowe miejsca, bo też można by fajnie tam spędzić czas. No nic, może następnym razem :)
Przed południem wróciliśmy do hotelu, zabraliśmy walizki i poszliśmy na autobus, a koło 13-stej byliśmy już w Ćirkewwa w naszym nowym hotelu Paradise Bay Hotel.
Poszliśmy do recepcji i od razu dostaliśmy klucz - nie musieliśmy czekać do 15-stej. Hotel jak pisałam wcześniej znajduje się bardzo blisko promu, na samym cypelku wyspy. Nie ma tam miasta, czy miasteczka nawet, tylko ten hotel. Jakiś 1 km dalej są dwa kolejne hotele i camping. A jak nie ma miasteczka to nie ma też knajp, sklepów itp. Tzn. są dwie knajpy, bar i jeden sklep - raczej pamiątkowy niż spożywczy - ale to w hotelu. Jadąc tam mieliśmy taką świadomość, dlatego rezerwując pokój zamówiliśmy również śniadania.
Hotel jest wielki, czteropiętrowy, a na każdym piętrze chyba ze 100 pokoi. Do tego 3 baseny zewnętrzne,
jeden kryty, sauny i inne atrakcje - wszystko w cenie. Pokój, który dostaliśmy był bardzo duży - sam pokój ze 25 metrów,
do tego przedpokój z wielką szafą
i łazienka.
No i oczywiście balkon z widokiem na morze i promy.
Niestety przy samym hotelu jest droga, a na promy całą dobą jeżdżą samochody, więc spanie przy otwartym oknie było nieco utrudnione, zwłaszcza nad ranem. Ale nie było tak źle. Jedynym mankamentem tego hotelu jak dla mnie jest woda: w morzu woda była diabelnie słona, w basenach - nie dość, że słona to jeszcze chlorowana, a w hotelu z kranu leciała woda chlorowana ! Może nie tak bardzo jak na basenie, ale biorąc prysznic można było się nawdychać oparów chloru :(
Poza tym było bosko :) Ale co się okazało: zebraliśmy bagaże, poszliśmy do pokoju. Ja wzięłam do ręki kartonikowe etui w którym była karta- klucz, a tam napisane, że mamy nie tylko śniadania, tylko HB. No coś nie tak, patrzymy na fakturę, a tam też HB wypisane, patrzymy na potwierdzenie rezerwacji pokój ze śniadaniem. Cena ta sama, inne warunki też, no nic postanowiliśmy się dopytać, bo nie lubimy niejasnych sytuacji. A pani na recepcji nam mówi, że nie może sprawdzić, ale wg niej jest ok. No to jak ok, to sprawdzimy wieczorem.
No ale co zrobić z tak pięknie rozpoczętym dniem ?
Dopiero 14-sta wiec trzeba coś wymyślić. Postanowiliśmy pojechać do Mosty. Mosta jest jednym z największych miast na Malcie - liczy sobie prawie 19 tys. mieszkańców ! I prawdę mówiąc znajduje się w niej tylko jeden obiekt wart zwiedzenia - kościół Wniebowzięcia NMP, który posiada czwartą co do wielkości kopułę w Europie, o zewnętrznej średnicy 54 m i wysokości ponad 60 m.
Na Malcie ten kościół znany jest bardziej niż z kopuły, ze zdarzenia, które miało miejsce w czasie II wojny światowej, a które uznawane jest przez Maltańczyków za prawdziwy cud. W czasie wojny Malta była non stop bombardowana, w pierwszych miesiącach roku 1942 naloty i bombardowania odbyły się 154 razy, a na port w Valettcie w marcu i kwietniu 1942 spadło 6700 ton bomb, to jest dwukrotnie więcej niż w ciągu całego roku na Londyn ! Zniszczeń było dużo, ale przez całą wojnę na kościół w Moście spadła tylko jedna bomba, która okazała się niewybuchem.
Dojechaliśmy na plac przy kościele i pierwsze nasze kroki właśnie tam skierowaliśmy. Niestety zwiedzanie nie było możliwe, bo odbywały się uroczystości pogrzebowe. Poszliśmy więc najpierw na pastizzie i spacer po uliczkach Mosty,
gdzie trafiliśmy między innymi na salę im. Karola Wojtyły.
Wśród uliczek znaleźliśmy takie ciekawostki jak skrzynka pocztowa na takim budynku ;))
Potem lekko zaczęło się chmurzyć i troszkę kropić, więc usiedliśmy na kawę w knajpce z widokiem na kaplicę. I gdy nabożeństwo się skończyło mogliśmy spokojnie zwiedzić kaplicę. Kopuła jest naprawdę niesamowita robi wrażenie,
choć dla mnie najpiękniejsza kopuła i tak znajduje się w Rzymie w Panteonie.
Spacer i zwiedzanie się skończyło, więc czas był na powrót choć godzina jeszcze młoda. Po drodze wysiedliśmy w Mellieha zrobić małe zakupy i krótki odpoczynek na plaży. Plaża w Mellieha jest chyba największą plażą piaskową jaką tam widziałam - ma ze 350-400 metrów !
O 21 siedzieliśmy już z naszym kolegą i z Julianem w knajpce w Buggiba na lokalnym piwku :) Julian okazał się bardzo sympatycznym człowiekiem. Oprócz tego, że porozmawialiśmy o bieganiu, to dowiedzieliśmy się sporo o Malcie, m.in. na różne tematy społeczno - polityczne: ustrój, polityka, UE, bezrobocie, przemysł, służba, zdrowia i szkolnictwo (np. wiecie, że na Malcie dzieci rozpoczynają szkołę w wieku 4 lat?). No i oczywiście chłopaki umówili się na luty na półmaraton i na Malcie i na wrzesień na maraton we Wrocławiu ;))
A z Julianem nawiązaliśmy bardzo sympatyczną znajomość :)
Dzień siódmy:
Kolejny poranek z wczesną pobudką. Tym razem zaplanowaliśmy sobie długą pieszą wycieczkę po okolicy. Najpierw ruszyliśmy w stronę plaży po drugiej stronie "hotelowej zatoczki"
i dalej mieliśmy iść klifami w stronę czerwonej wieży. Jednak znów usłyszeliśmy jakże znane nam strzały i zdecydowaliśmy iść normalnie drogą.
Po wycieczce szosą raz w górę, raz w dół dotarliśmy do Czerwonej Wieży, zwana też Wieżą św. Agaty. Wieża - jak wieża, jak wszystkie inne, na Malcie są na każdym kroku, w miasteczkach i na wybrzeżu. Wieże pełniły funkcje obronne, a Malta jako wyspa mogła być zagrożona z każdej strony, więc zewsząd musiała wypatrywać ewentualnych ataków. Wszystkie wieże są z kamienia i mają taki pisakowy kolor. Ta jedna jest czerwona, ale nikt nie wie dlaczego. Ba nikt nawet nie wie kiedy została pomalowana (na pewno jakieś 200-300 lat temu, ale kiedy i przez kogo nie wie nikt).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz