Informacyjnie

Ten blog powstał przede wszystkim po to, żeby spisać swoje wspomnienia z podróży, bo pamięć jest ulotna. Od wielu lat staram się tworzyć notatki z każdego wyjazdu i jestem zdziwiona jak wiele szczegółów się zaciera.
Jeśli przy okazji ktoś może znaleźć coś dla siebie - podpowiedzi, rady, pomysły na podróż - będzie mi bardzo miło.
Wszystkie zdjęcia zamieszczone na blogu są zrobione przeze mnie lub przez mojego Męża, jeśli korzystam ze zdjęć z netu będzie o tym stosowna informacja.
Zapraszam do czytania

niedziela, 28 października 2007

Rejs u wybrzeży Sycylii cz. 3

Po wachcie zeszłam jeszcze na drzemkę, tak że nie widziałam wschodu słońca :(
Poranek na jachcie wraz ze śniadankiem przebiegły w miłej atmosferze. Aż nagle ktoś krzyczy: „Delfiny płyną”. Wszyscy jak na komendę chwycili za aparaty, ale zrobić zdjęcie delfinowi cyfrówką wcale nie należy do łatwych rzeczy :) 
Zwolniliśmy, ale im się to nie spodobało i zaczęły odpływać, więc przyśpieszyliśmy, żeby je dogonić. Pływały przy dziobie i nieźle się bawiły. W pewnej chwili T. postanowił spełnić swoje marzenie, rozebrał się do kąpielówek i wraz z jednym kolegą wskoczyli w głębinę. Delfinki nie chciały się jednak bawić. Jedyne co najbardziej zapamiętał i opowiada, to moment kiedy płynie, patrzy w dół a pod nim przepływają cztery.
Super przeżycie, ale to jeszcze nie koniec wrażeń. W dali zobaczyliśmy cel naszej podróży. Cefalu’.

To miasto przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Było to najpiękniejsze miejsce jakie widziałam. Mogłabym tam zamieszkać. Zakochałam się od pierwszego wrażenia. Cudne domki i wielka katedra na tle ogromnej skały robi niesamowite wrażenie. Każda uliczka, każdy budynek, każdy krzew wyrył mi się bardzo głęboko w pamięci. Olbrzymia katedra z pięknie namalowanym obrazem, pralnia arabska i urok małych kamiennych uliczek z balkonami zawieszonymi praniem, wokół palmy, hibiskusy i inne cudeńka. Poszliśmy dalej i zeszliśmy na plażę. Pierwsza piaszczysta plaża, cudna zatoczka do pływania. 






I ten widok. Budynki „wchodzące” w morze. Chciałam być tam cały czas. 

Jednak wróciliśmy na jachcik, przebraliśmy się w stroje i poszliśmy pływać. Dopłynęliśmy do kamiennej zatoczki, trochę nurkowaliśmy, zbieraliśmy muszelki, kilka nawet mi uciekło ;)
Wróciliśmy na jacht na obiad, a pod wieczór znów wyruszyliśmy w te cudowne uliczki, chłonąc wieczorny klimat jakże cudownego miejsca.
Trochę nam zeszło, ale stawiliśmy się na jachcie punktualnie, o 22.00 mieliśmy wypływać. Potem zrobiła się spora awantura na pokładzie, ale nie będę wdawać się w szczegóły. Zarysował się widoczny podział, dobrze, że była to ostatnia noc naszej wyprawy, bo dalej byłoby nieprzyjemnie.
O 3 nad ranem byliśmy znów w Palermo. Samolot do Polski mieliśmy dopiero o 2 w nocy dnia następnego, a raczej następnej nocy.
Spakowaliśmy się, zostawiliśmy rzeczy na jachcie i ruszyliśmy w miasto, opracować sobie trasę powrotną  na lotnisko. Do dworca jechaliśmy dwoma autobusami. Było to ponad dwadzieścia minut (sporo kilometrów). A wracaliśmy już na pieszo. Obejrzeliśmy sobie Palermo w przysłowiowe wzdłuż i wszerz. Ale utwierdziłam się w przekonaniu, że mi się tam nie podoba ! 









Metropolia, prawie milion mieszkańców, zabytki odnowione, a skręca się w bok od głównej ulicy i slumsy. Rozwalające się budynki, których czasy świetności dawno już minęły, brud i niesympatyczne klimaty. Wchodząc do dzielnicy blisko portu przeżyłam szok. Moje pierwsze skojarzenie – kurcze jakiś koncert ? impreza? tu była. Środek miasta, a śmieci, papierów, plastiku, butelek niewyobrażalne ilości. Ale byłam świadkiem sceny jak dzieci wychodząc ze sklepu odpakowywały batoniki i, mimo że stały koło kosza na śmieci, papierki wylądowały na ziemi, nawet nie w jego pobliżu.
Na ulicach ruch niesamowity, każdy jedzie jak chce, wszyscy trąbią, z dwóch pasów robi się nagle cztery. Ale im z tym chyba dobrze;)
Był miły akcent w postaci przepięknego parku z fontannami, gdzie udaliśmy się na sjestę i popołudniową drzemkę. Taki mały azyl – raj w środku metropolii.



Na jacht dotarliśmy późnym popołudniem, przebraliśmy się i poszliśmy przed wyjazdem na ostatni obiad, a właściwie obiadokolację, gdzie każdy z nas zamówił specjały sycylijskie – różnego rodzaju owoce morza i tym podobne smakołyki. 
Potem już tylko podróż na lotnisko i samolot do Polski.
Najgorszy był szok termiczny po powrocie: jak wylatywaliśmy z Palermo na dworze było 24 stopnie, a jak wylądowaliśmy w Warszawie było raptem 7. To nie było przyjemne.
Ale całe wakacje były cudowne. Polecam wszystkim gorąco wakacje na Sycylii, ceny są umiarkowane, no i ciepło nawet w październiku:)
Po powrocie do domu miałam trochę problemów z przystosowaniem się do lądu. Zanim mój błędnik się przyzwyczaił, że już nie buja, to kilka zawrotów głowy mi się zdarzyło.
Reasumując – wakacje mi się bardzo udały. Szkoda, że do następnych tak daleko :(

sobota, 20 października 2007

Rejs u wybrzeży Sycylii cz. 2

No więc wypłynęliśmy z Milazzo. Mieliśmy przed sobą perspektywę dłuuugiego rejsu. Pogoda była piękna towarzystwo też, więc płynęliśmy, gadaliśmy, podziwialiśmy wybrzeża Sycylii i robiliśmy mnóstwo zdjęć. Niektórzy drzemali, inni próbowali się opalać. W końcu na horyzoncie pojawiły się brzegi Kalabrii, co wskazywało na nieuchronne zbliżanie się do Cieśniny Messyńskiej. Według posiadanych informacji miało być bardzo trudno, okropne prądy, wielki ruch. Nawet jak wypożyczaliśmy jacht to w porcie nas straszyli, że przejście przez cieśninę to nie lada wyczyn. Dodatkowo ktoś z załogi wyczytał, że prądy w messyńskiej są zależne od prądów w Cieśninie Gibraltarskiej, ale nie wiedzieliśmy, jaki jest ten wpływ. 

Dopływamy do cieśniny, na jachcie pełna mobilizacja, wszyscy w gotowości. A tu nic… Cisza, spokój, dodatkowo prądy pomyślne dodające nam dwa węzły prędkości. Promy i owszem pływają, ale nie jest ich znowu tak dużo. Udało się i na dodatek wcale nie było strasznie. 
Daliśmy radę. Skupiliśmy się dalej na sesjach fotograficznych i podziwianiu krajobrazów tym razem wieczorno-nocnych. Wtedy też na naszej łajbie zaczęło się okazywać, ze nie wszyscy mamy takie same oczekiwania co do rejsu. Większość chciała spędzić miło wakacje, trochę żeglując, trochę zwiedzając, a trochę kapiąc się w morzu i nurkując, a część znalazła się na rejsie z chęcią ciągłego żeglowania i, niestety, picia. Wtedy nastąpiło pierwsze spięcie w załodze. Ta druga grupa chciała koniecznie „zaliczyć” Katanię i Syrakuzy, ale reszta, która stanowiła większość i do której my się zaliczaliśmy, wolała przepłynąć mniej, ale zobaczyć więcej. Ostatecznie zapadła decyzja, że dopłyniemy do Riposto, następnego dnia pójdziemy na Etnę, a potem zobaczymy.
Przed nami zamajaczyły brzegi Riposto. Dobiliśmy do portu koło 21.00, czyli ponad 11 godzin byliśmy na wodzie. Po zacumowaniu część grupy poszła zwiedzać Riposto nocą, a część została na jachcie. Riposto zrobiło na mnie większe wrażenie niż Milazzo. Mniejsze, bardziej zaniedbane, ale miało niesamowity klimat. Wieczorny spacer nie był zbyt długi, ale wiedzieliśmy już gdzie pójść rankiem. 

Rano jak tylko wstaliśmy naszym oczom ukazał się przecudny widok – na tle błękitnego nieba górowała wielka dymiąca góra – Etna. 
Niesamowite wrażenie. Razem z Mężem zostaliśmy wytypowani do zorganizowania wycieczki na szczyt. W marinie było biuro, gdzie załatwiliśmy wszystkie formalności. Dojazd z Riposto wszelkie przejazdy i przewodnik. Wszystko za jedyny 80 euro od osoby ;). Grupa zaakceptowała i na 14 byliśmy umówieni z kierowcą.
A tymczasem poszliśmy zwiedzać miasto. Naprawdę było ślicznie. Mimo, że budynki były zaniedbane, to jednak klimat tego miejsca był niesamowity. 




Niedaleko portu znajdowała się zabytkowa hala, w której odbywał się targ rybny. Można się było napatrzeć na różne niesamowite stwory i stworki, ryby, owoce morza itp. 


Ludzie serdeczni, mili, jak słyszeli, ze jesteśmy z Polski, zaraz wspominali polskiego papieża.
Na 14 byliśmy gotowi. Czekał na nas busik wraz z kierowcą, który mówił i po angielsku i po niemiecku   
Mój mąż został posadzony obok kierowcy. Ciarki biegały nam po plecach kiedy Antonio – nasz kierowca – na wąskich i krętych drogach odpowiadał na pytania mojego męża. Dlaczego ? Ano dlatego że oprócz narządu mowy do mówienia używał także rąk i to obu !!!
No bo pytania były bardzo trudne, np. czy mają problemy z mafią, albo dlaczego ciągle wieszają pranie na balkonach itp.
Ale na szczęście dotarliśmy bezpiecznie do schroniska Rifugio Sapineza (1880 m n.p.m.) miejsca, z którego kolejką linową dojechaliśmy do kolejnego etapu naszej wyprawy (ok. 2500 m n.p.m.). Stąd do wys. 2919 m n.p.m. do miejsca zwanego Torre del Filosofo zawiózł nas terenowy minibus. Na miejscu czekał na nas przewodnik, który oprowadził nas trasą do zwiedzania, wokół dymiącego krateru. Na sam szczyt Etny niestety nie wolno wchodzić, jest dostępny tylko dla naukowców. 4 września tego roku Etna się przebudziła, na szczęście były to tylko niegroźne pomruki.



Wycieczka była bardzo fajna, takiego krajobrazu jak tam nigdy nie wiedziałam. Dosłownie księżycowy. Szary pył, żadnej roślinności, teren miejscami wyraźnie żółty od siarki i czerwony od żelaza. Ziemia, po której chodziliśmy była bardzo ciepła, Aż jednej koleżance wtopił się fragment podeszwy buta.



W drodze powrotnej Antonio zabrał nas do „fabryki miodu”. Jakież smakołyki tam jedliśmy: miód limonkowy, eukaliptusowy, kasztanowy a nawet … truskawkowy ! Rewelacja. Kupiłam słoiczek do domu :) Pychota.

Do Riposto dotarliśmy przed zmierzchem. Antonio polecił nam najlepszą pizzerię w mieście, i po doprowadzeniu się do porządku wybraliśmy się na pizzę. Szczerze mówiąc jadałam lepsze :)
Doszliśmy do porozumienia w sprawie dalszej wyprawy. Wracamy w stronę Palermo i po drodze zwiedzamy i pływamy.
Rano zrobiliśmy jeszcze drobne zakupy (świeżą rybkę – doradę) na obiad i wypłynęliśmy dalej. Po półtoragodzinnej podróży dopłynęliśmy do uroczej zatoczki u stóp Taorminy. 


Każdy kto oglądał „Wielki błękit” wie o czym mówię. Tam właśnie kręcony ten przepiękny film. „Zaparkowaliśmy” na kotwicowisku i podzieliliśmy się na grupy, do zwiedzania, do nurkowania i do pilnowania jachtu. Byłam w tej, która najpierw poszła zwiedzać :) Oczywiście do samej Taorminy dotarliśmy kolejką linową. 
Naszym oczom ukazało się cudne miasteczko, śliczne, zadbane z widokami zapierającymi dech w piersiach i … całą masą turystów. To był październik, po sezonie, a niektórymi uliczkami trzeba było się dosłownie przeciskać. Zwiedzaliśmy Teatr Greco-Romano oraz weszliśmy do miejsca, gdzie znajdował się punkt informacji turystycznej. Były wystawione tam piękne marionetki oraz stare powozy ręcznie zdobione i pięknie malowane. Tego co widzieliśmy nie da się opisać słowami, najlepiej obrazują to zdjęcia.



Po powrocie na jacht, przebraliśmy się w stroje kąpielowe, płetwy, maski do snurkowania i siup do wody ! Ponurkowaliśmy, pooglądaliśmy podwodny świat, takie śliczne rybki, rozgwiazdy i piękne podwodne życie. Coś niesamowitego, głazy, szczeliny, jaskinie podwodne.

Potem popłynęliśmy na piękną, ale kamienną plażę przy Isola Bella.
Isola Bella jest półwyspem, a w zasadzie można powiedzieć, że wyspą, albo raczej wysepką :)
Jest tam skała, na której wybudowany jest dom, ale dom i skała łączą się. W skale są nawet wykute okna. Efekt jest niesamowity. Coś pięknego. Ale co dobre szybko się kończy i trzeba było odpłynąć.
Z zatoczki przy Taorminie wypłynęliśmy w porze obiadowej, a na obiadek oczywiście świeża rybka mniam.
A potem się zaczęło. Najpierw delikatne bujanie, potem coraz mocniejsze. Na pokładzie było fajnie, może trochę fale nas zalewały, ale pod pokład nie dało się zejść, bo cały obiad podchodził do gardła. Pogoda była ładna, ale wiatr coraz silniejszy. Do tego stopnia, że po zmroku kapitan nakazał wszystkim znajdującym się na pokładzie założenie szelek i przypięcie się do jachtu. I w tych warunkach mieliśmy przechodzić Cieśninę Messyńską ! I to po ciemku !
Moja wachta wypadała w nocy – od północy do 4 rano. Więc, jak przestało bujać, koło 21,  poszłam się przespać. Jak obudzili mnie na wachtę, to już było po cieśninie … Bez stresu, bez bólu i bez problemu …
cdn.