Informacyjnie

Ten blog powstał przede wszystkim po to, żeby spisać swoje wspomnienia z podróży, bo pamięć jest ulotna. Od wielu lat staram się tworzyć notatki z każdego wyjazdu i jestem zdziwiona jak wiele szczegółów się zaciera.
Jeśli przy okazji ktoś może znaleźć coś dla siebie - podpowiedzi, rady, pomysły na podróż - będzie mi bardzo miło.
Wszystkie zdjęcia zamieszczone na blogu są zrobione przeze mnie lub przez mojego Męża, jeśli korzystam ze zdjęć z netu będzie o tym stosowna informacja.
Zapraszam do czytania

czwartek, 25 sierpnia 2011

Hiszpania 2011 cz.4


Rano wyjeżdżaliśmy. Pojechaliśmy we czwórkę - kolega nie chciał jechać. Tym razem wyjazd był zaplanowany inaczej - nasze pierwsze kroki, a raczej pierwszy kurs obraliśmy na Camp Nou. Tak, tak, na stadion FC Barcelona ! Wchodząc na stadion na pierwszym planie ukazuje się tablica upamiętniająca otwarcie stadionu po remoncie i Mistrzostwa Świata w 1982 r. I tu właśnie, na tablicy, jest polski akcent, na pamiątkowej tablicy z wynikami meczów:

Pierwszym puntem zwiedzania jest muzeum multimedialne.
Na ekranach każdy może zobaczyć wybrane informacje na temat klubu od początku jego powstania. Każdy dotykając odpowiednich pól może przeczytać interesujący go artykuł, obejrzeć zdjęcia, czy fragmenty meczów, albo filmy o drużynie.

Do tego jest cała bogata kolekcja różnego rodzaju pucharów i innych trofeów.

Bo Barca to nie tylko piłka nożna - to wiele innych dyscyplin: ręczna, siatkówka, koszykówka, hokej halowy, koszykówka na wózkach i wiele, wiele innych. W muzeum jest gablota z trofeami za sezon 2010/2011 i znajduje się tam 16 pucharów ! 
Po przejściu przez muzeum wychodzi się na stadion i co by nie powiedzieć robi wrażenie:
Camp Nou jest największym stadionem w Europie, jest w stanie pomieścić prawie 100.000 kibiców ! A jako ciekawostkę dodam, że klub kibica liczy sobie - bagatela - ponad 150.000osób ;)
Trybuny są na kilku piętrach:

Napis na trybunach "Mes que un club" co znaczy "więcej niż klub" w pełni oddaje to co tam się dzieje. Wiadomo, że południowcy szaleją za piłką, ale Barca, to już nie klub, to po prostu przedsiębiorstwo !

Moja siostra na początku nie chciała w ogóle zwiedzać stadionu, ale po krótkich namowach jednak się zgodziła. Na początku miała minę, jakby była tam za karę, ale jak weszła na trybuny, to już jej się podobało, a jak poszliśmy zwiedzać dalej, to już była taka zadowolona, aż przyznała, że nie żałuje. Z trybun ruszyliśmy na dalsze zwiedzanie: szatnie, sala konferencyjna, wyjście na boisko, skąd mogliśmy podziwiać trawę z bliska.
Myśleliśmy, że to już koniec zwiedzania, ale nie ! Z poziomu szatni pojechaliśmy windą 4 piętra do góry, gdzie prawie pod dachem znajdują się stanowiska komentatorów. I to dopiero była zabawa
Same stanowiska to nic ! Przy większości z nich znajdowały się monitory, gdzie emitowano fragmenty, jak rozemocjonowani komentatorzy przeżywają mecze.
I tu kolejny polski akcent - jednym z przeżywających komentatorów był Mateusz Borek :)
Z części dla komentatorów wyszliśmy na galerię skąd można podziwiać inne obiekty  Camp Nou - Palau Blaugrana - hale, w których odbywają się rozgrywki innych dyscyplin.
Kolejnym punktem zwiedzania było muzeum multimedialne. W jednej sali długiej na jakieś 30 metrów, ściana podzielona jest na kilka ekranów, na których w kółko wyświetlane są najlepsze akcje z meczów. W kolejnej sali podobnie długiej na ekranie pojawiają się twarze kibiców, którzy śpiewają hymn Barcy
Jeszcze dalej jest sala, gdzie nakłada się słuchawki i można wczuć się w atmosferę na stadionie.
Tak mijając sala po sali dochodzimy z powrotem do muzeum i dalej do wyjścia. Ale to nie koniec, bo wyjście jest przez sklep firmowy Barcy. A tam jest wszystko klubowe, nawet chipsy w barwach klubowych ;) Niestety koszulka kosztuje jedynie 99 Euro, więc sobie odpuściliśmy ;)
Przygoda z Camp Nou zajęła nam jakieś 3 godziny, ale było warto. Ja tam kibicem piłkarskim nie jestem, choć obiekty sportowe interesują mnie z racji zawodowej (i nie tylko), ale ten stadion robi naprawdę ogromne wrażenie. Nawet na mojej siostrze, która jest anty sportowa :)

Poza stadionem mieliśmy jeszcze trochę rzeczy do zwiedzania w planach, więc ruszyliśmy w znanym nam już kierunku. Znów chcieliśmy zaparkować na parkingu IKEI, ale tym razem, może ze względu, że był to piątek, parking był płatny. Zaparkowaliśmy niedaleko.
Znów ruszyliśmy w kierunku metra, choć trasę wybraliśmy inną, niż na początku. Jadąc samochodem na parking spodobało nam się jedno miejsce, gdzie postanowiliśmy dotrzeć. Dojechaliśmy metrem do Palaca d'Espanya
a  stamtąd ruszyliśmy z w stronę Montjuic. W okolicach tego wzgórza znajdują się wielkie pałace i pawilony wystawowe, które zostały zbudowane na Wystawę Światową w 1929 r.

Na szczycie wzgórza znajduje się Muzeum Narodowe, a z góry rozciąga się piękny widok na Barcelonę
Idąc w stronę muzeum mija się słynną fontannę barcelońską, której pokazy zaczynają się niestety dopiero o 21.00.
W Hiszpanii, a przynajmniej w Barcelonie, (zresztą we Włoszech tez tak jest) góry i wzgórza łatwo pokonywać, bo wszędzie są ruchome schody i ruchome chodniki.
Po przejściu przez park doszliśmy znów do obiektów sportowych. Tym razem zbudowanych specjalnie na Olimpiadę z 1992 roku.
Po dłuższym spacerze po wzgórzu doszliśmy do kolejki, takiej jak w Pradze, albo na Gubałówkę, i wróciliśmy do centrum.
Z metra wysiedliśmy na stacji  Les Ramblas - najsłynniejszej promenady miasta. W jednej z uliczek dochodzących do Rambla znajduje się wielki targ owocowy-warzywno-spożywczy.


Wszystko wyglądało niesamowicie apetycznie, aż się człowiek głodny zrobił i oczywiście skusiliśmy się na mieszankę owoców i do tego koktajle ;)
Z Rambli ruszyliśmy w gąszcz uliczek i przez zupełny przypadek trafiliśmy za Plaza Real - placyk, z fontanną i niesamowitymi latarniami, gdzie pod arkadami  przycupnęliśmy na kawę. 
 
 Po uzupełnieniu kofeiny ruszyliśmy ku morzu, czyli do portu w Barcelonie,
a naszym oczom ukazał się sam Krzysztof Kolumb na postumencie, który pokazał nam kierunek, w którym podążać :)
 W porcie można przejechać się kolejka wagonikową i pooglądać wszystko z góry
Oprócz tego jest tam wielka galeria handlowa, kompleks kin i oceanarium. Można usiąść na brzegu, coś przekąsić, popatrzeć na morze, statki i mewy.
Wychodząc z Port Vell można natknąć się na jedną z najsłynniejszych rzeźb "Cabeza de Barcelona", czyli Głowa Barcelony:
Dalej ruszyliśmy uliczkami urokliwej dzielnicy La Ribera, gdzie w średniowieczu znajdowało się centrum handlu, cechów i żeglugi. 

Jednym z najsłynniejszych zabytków La Ribera jest gotycka Bazylika Santa Maria del Mar (Świętej Marii od morza). Kościół ma dosyć surowe wnętrze, a atmosfera panująca w środku jest zasługą wielu witraży - specyficznego oświetlenia. Podobno pierwsze wzmianki o tej świątyni pochodzą już z 998 r., ale budowa samej katedry rozpoczęła się dopiero w pierwszej połowie XIV w. Katedrę budowali mieszkańcy Barcelony, członkowie różnych cechów - była to katedra dla ludu i przez lud budowana.


Katedra podobała mi się, ale pewnie nie zapadła by mi w pamięci tak bardzo gdyby nie książka Ildefonsa Falcones pod tytułem "Katedra w Barcelonie". Książkę podrzuciła mi siostra i  mimo, że liczyła ponad 700 stron i nie była porywająca, bardzo szybko się ją czytało. Książka opowiada o średniowiecznej Barcelonie, a losy głównego bohatera ściśle splatają się z budową tej katedry.
Po wyjściu z katedry jeszcze trochę pospacerowaliśmy po uliczkach La Ribera i Barrio Gotico, zjedliśmy gazpacho i ruszyliśmy na parking. Jak wyjeżdżaliśmy z Barcelony było już ciemno.

poniedziałek, 22 sierpnia 2011

Hiszpania 2011 cz.3


Z Barcelony wróciliśmy późno, więc kolejny dzień spędziliśmy bardzo leniwie, głównie na plaży. Słońce, woda, lekkie fale, piasek:

Na plaży można było nawet spotkać - kto wie - może następce Gaudiego:
Jak już wcześniej pisałam Riumar znajduje się przy ujściu rzeki Ebra i jest tam rezerwat ptaków. Tego dnia po postanowiliśmy wyjść na wycieczkę właśnie tam. Ścieżka zaczynała się przy wejściu na plażę, po drodze znajdowały się opisy  trasy i gatunków ptaków tam występujących, były takie specjalne budki, gdzie można było obserwować całe stada ptaków, a główną atrakcją były flamingi. Ścieżka, którą szliśmy wiodła 4 kilometry do latarni i do punktu widokowego, ale niestety na spacer wybraliśmy się pod wieczór i komary sobie nas upodobały jako cel - wiadomo, teren podmokły, ciepło, sporo roślinności, no to po prostu raj dla tych owadów ;) Wracając w pośpiechu nagle usłyszeliśmy szmer i naszym oczom okazał się niesamowity widok - sznur odlatujących famingów na tle wieczornego nieba. Aż stanęliśmy z zachwytu - niestety zdjęcie nie oddaje tego w pełni:
Kolejne przedpołudnie też spędziliśmy na słodkim leniuchowaniu na plaży, ale już po południu wybraliśmy się na kolejną wycieczkę, tym razem do odległej o godzinę jazdy Tarragony.

Tarragona jest miastem, które kiedyś należało do Imperium Rzymskiego i ma klimat bardziej swojski - włoski ;)



Miasto naprawdę jest bardzo piękne i zrobiło na mnie spore wrażenie, są tu ruiny amfiteatru,



a nawet symbol rzymski - wilczyca z Romulusem i Remusem
i ruiny:
W mieście jest też bardzo ładna katedra, niestety nie mogliśmy jej zwiedzić, bo była w remoncie:


A Tarragona słynie z tego, że odbywają się tam festiwale piramid - piramid zbudowanych z ludzi. Nie widzieliśmy tego na żywo, ale jest tam jeden pomnik piramidy, a także na niektóry budynkach ilustrują to takie tabliczki:

W Tarragonie spędziliśmy ze 3- 4 godziny, a potem pojechaliśmy na półwysep do ścisłego rezerwatu ptaków do Deltebre. Tam jest niesamowicie dziko i pięknie. Jedzie się wąską piaskowa drogą "w morzu" bo z jednej i drugiej strony widać morze. Dojeżdża się do bramy i  koniec - dalej nie ma przejazdu. Można poobserwować ptaki z daleka, bo wejść też nie można. Po drodze było jednak kilka punktów widokowych i można było podziwiać ptaki:
Jako ciekawostkę podam jeszcze, że w rejonie Deltebre uprawia się ryż. Co więcej ryż jest tam produktem regionalnym. Nigdy nie przypuszczałam, że nie jadąc do Chin, na własne oczy zobaczę podmokłe pola ryżowe :)

A wieczorem wybraliśmy do restauracji, która bardzo nam się spodobała. Wszyscy chcieliśmy spróbować oczywiście hiszpańską Paellę. Wzięliśmy Paellę regionalną porcja na 4 osoby. Było w niej wszystko: owoce morza, krewetki, kurczak, wołowina, masa warzyw, no i oczywiście regionalny ryż.
Ja wzięłam jeszcze przepyszną zupę rybną, rewelacyjna była ! W ogóle jak weszliśmy do tej restauracji i zobaczyliśmy wystrój i obsługę, to myślałam, że rachunek wyjdzie bardzo wysoki, ale na koniec była bardzo miła niespodzianka - tak niskiego rachunku nikt z nas się nie spodziewał. A co do obsługi to nawet nie mogliśmy sobie dokładki nałożyć sami, bo tylko człowiek pomyślał, że chce jeszcze, a tu już zjawiał się kelner (w sumie obsługiwało nas 3 kelnerów na zmiany ;)). 
Ale szybko trzeba było wracać do domu i iść spać, bo na następny dzień znów czekała nas wyprawa do Barcelony ! 
cdn...