Będąc na spotkaniu z rezydentką w pierwszym dniu pobytu,
postanowiliśmy skorzystać z ich oferty i wykupiliśmy dwie całodniowe
wycieczki.
Pierwsza z nich to była objazdówka po wyspie. Jak
wcześniej wspominałam wyspa duża nie jest, więc można ją szybko
zwiedzić. Wiadomo w jeden dzień, autobusem nie da się wszystkiego
zobaczyć, ale przynajmniej trochę.
Już o 9-tej przyjechał po nas
autobus i ruszyliśmy na wyprawę. Cała wycieczka jest tak zorganizowana,
że autobus "zbiera" turystów z kilku miejscowości. Nasza była na końcu,
podjechaliśmy jeszcze tylko pod dwa hotele i w drogę. Najpierw nasz
autobus zawiózł nas do miejsca zwanego Los Hervideros, czyli w wolnym
tłumaczeniu Wrzące Wybrzeże. W tym właśnie miejscu gorąca lawa z
wybuchających wulkanów zatknęła się z zimnym morzem i powstały cudne
klify z pięknymi jaskiniami:
Mieliśmy
krótki postój na kilka fotek i dalej w drogę. Kilka kilometrów dalej
znów się zatrzymaliśmy - tym razem w małej miejscowości El Golfino,
gdzie znajduje się znane ze wszystkich przewodników tzw. zielone
jeziorko. Od miasteczka jest podejście na taki taras widokowy, skąd
widać zarówno zieloną lagunę, jak i błękitne morze, a wszystko
oddzielone czarną plażą !
Oczywiście nie bylibyśmy sobą, gdybyśmy tam nie zeszli (chyba jako jedyni z naszej wycieczki).
Laguna
swój kolor zawdzięcza jakiejś specjalnej odmianie glonów. Niestety z roku na rok wody w Lagunie ubywa i nie wiadomo jak będzie za kilkanaście
lat :(
Kolejnym punktem naszej wycieczki był Park Narodowy Wulkanów Timanfaya.
Jest
to rezerwat wygasłych wulkanów, choć słowo wygasłe nie jest pewnie do
końca prawdziwe. Zwiedzanie zaczyna się od miejsca zwanego Wyspą
Hipolita, gdzie wszyscy zwiedzający mają okazję wziąć udział w 3
doświadczeniach, które udowadniają, że te wulkany tak do końca nie
wygasły. Podczas pierwszego pan robi dwa ruchy łopatą, a potem każdemu
na rękę sypie trochę żwirku. Nie da się go jednak utrzymać w ręce - taki
jest gorący.
Na drugim stanowisku jest dziura - tak mniej - więcej na 2 metry głęboka, w środku nie ma nic:
Potem pan wrzucał suchą kępę do dziury i następował samozapłon:
Czyli w środku jest gorąco.
Największą atrakcją było jednak trzecie stanowisko. W ziemi był dziury, pan wlewał do jednej wodę, liczyliśmy do 3 i:
naszym oczom ukazał się gejzer !
To
jednak nie wszystkie atrakcje na Wyspie Hipolita, na samym szczycie
znajduje się restauracja, gdzie można zjeść porcję kurczaka
pieczonego/smażonego na jednym z największych w świecie NATURALNYM
grillu:
Normalnie jest obudowana dziura w ziemi, a na niej ruszt. I kurczaczki rumienią się super !
Niestety nie mieliśmy czasu ich spróbować, bo trzeba było ruszać dalej na zwiedzanie parku.
Parku
nie można zwiedzać w inny sposób jak autobusem. Nawet jeśli ktoś
przyjedzie samochodem, to i tak musi samochód zostawić na parkingu i
przesiąść się do autobusu. Objazd trwa około 30 minut, a krajobraz,
który widać za oknami sprawia, że czasem człowiek się zastanawia, czy
jest jeszcze na Ziemi czy już na Marsie.
Przez
całą wyprawę autobus zatrzymuje się kilka razy, ale nie można z niego
wysiąść. W sumie takie zwiedzanie jest uzasadnione, bo w końcu to Park
Narodowy, a jakby turyści zaczęli łazić to tu to tam, to zniszczeń
pewnie byłoby co niemiara. To samo jakby puścić prywatne samochody, to
każdy pewnie parkowałby jakby chciał i też nie miało by to sensu. A tak
są zasady, pilnują wszystkiego, nie ma śmieci. Są co prawda jeszcze dwie
możliwości zwiedzania Parku: jeden na wielbłądach, ale do zobaczenia
jest tylko niewielki wycinek tego co zobaczyć można:
Albo
pieszo, ale tylko z przewodnikiem. Grupy są max. 20 osobowe i wycieczki
trzeba rezerwować z ponad 2 miesięcznym wyprzedzeniem !!!
A tak wygląda Wyspa Hipolita z oddali:
Następnym
miejscem, do którego się wybraliśmy była aloesowa farma, ale było to
dokładnie takie samo miejsce, jak byliśmy w zeszłym roku na Fuercie.
Tyle, że w zeszłym roku byliśmy tylko w szóstkę, więc wszystkiego można
był praktycznie dotknąć, zadać wszystkie nasuwające się pytania,
wypróbować na własnej skórze niektóre specyfiki. A w takim tłoku nie
można byłego tego doświadczyć. Siadłam sobie więc grzecznie z tyłu,
Tomek dokonał stosownych zakupów i wróciliśmy do autobusu.
Autobus
zawiózł nas do kolejnego punktu programu. Było to zresztą w tej samej
miejscowości - Yaiza - co aloesy, ale na drugim jej krańcu. Pojechaliśmy
po prostu na obiad. Było to niesamowite przeżycie. Przewodniczka
zaprowadziła nas do knajpki - na oko malutka, w środku okazało się, że
nie tak do końca malutka. W jednej z sal stało kilka rzędów stołów po
kilkanaście miejsc przy każdym. Jak przyszliśmy siedziała już jedna
wycieczka, dosiedliśmy się my, a po nas jeszcze jedna wycieczka. Sam
obiad - nic szczególnego, ot - masówka.
Z Yaiza
ruszyliśmy w kierunku regionu zwanego Le Geria - miejsca, gdzie uprawia
się winorośle i robi wina. Byliśmy oczywiście też na degustacji dano nam
do spróbowania wino białe wytrawne i białe słodkie, ale takie
nietypowe. Bardzo smaczne i jedno i drugie. Oczywiście można było kupić
na miejscu w winnicy, ale nie kupowaliśmy. I dobrze, bo się okazało, że w
sklepach to samo wino kosztuje nieco taniej. Dokładnie to samo wino, w
tych samych butelkach, z tymi samymi naklejkami ;)
O uprawie winogron już pisałam, więc nie będę się powtarzać :)
Po
krótkiej wizycie w winnicy i skosztowaniu rozkosznych dla podniebienia
win ruszyliśmy. Tym razem naszym celem był Jamoes del Aqua. Po drodze
jednak zatrzymaliśmy się w punkt widokowym, na jednej z najwyższych gór
Lanzarote (ok. 600 m. npm.). Na najwyższe wzniesienie nie da się wejść,
ponieważ znajduje się tam baza wojskowa. A widok był m. in. taki:
Dalej, krętymi dróżkami dotarliśmy w końcu do Jameos del Aqua. Jest to niewielki
fragment długiego łańcucha korytarzy lawowych powstałych na skutek
wybuchu jednego z wulkanów Podczas gdy lawa wulkaniczna na
powierzchni ziemi zastygała, poniżej jeszcze ciekła płynęła w kierunku
morza. Kiedy ustala aktywność wulkanu, powstała swego rodzaju "rura",
której górna warstwa miejscami pękała i zapadała się.
Cześć
Jameos del Agua stanowi jaskinia, o długości ok. 60 metrów, szerokości
20 metrów i wysokość ok. 20 metrów. Po wejściu przez bramę i zejściu
kilku schodków w dół ukazuje się ... restauracja:
Ciekawostkę Jameos del Aga jest zbiornik wodny,
który uformował się na dnie jaskini. Leży on poniżej lustra morza i
wypełniony jest wodą morską. Pochodzenie wody w zbiorniku do dziś
nie zostało wyjaśnione. W zwieńczeniu jaskini znajduje się prawie
okrągła dziura, przez która wpada do jej wnętrza światło słoneczne.
A w tej słonej wodzie żyją maleńkie,
ślepe kraby albinosy, które w normalnych warunkach zamieszkują
oceany na głębokości 3000 metrów.
Powyżej zamkniętej jaskini, znajduje się otwarta dolina Jameo Grande,
gdzie został zagospodarowany niewielki basen. Pomiędzy dziko rosnącymi
roślinami porozstawiane ławki zachęcają do chwili odpoczynku, palmy,
drzewa figowe, krzaki hibiskusa zapewniają niezbędny tutaj cień.
Ostatnim
punktem naszej wycieczki był ogród kaktusów. Jest to niesamowite
miejsce i z ulicy praktycznie nie widać nic, cały ogród jest poniżej
linii ulicy i zbudowano go w formie amfiteatru. Ale zamiast siedzeń na
każdym poziomie rosną najróżniejsze odmiany kaktusów :) Jest ich w sumie
1420 gatunków !!! Pochodzą nie tylko z Lanzarote, ale z różnych
zakątków świata :) Ogród został otwarty w 1990 roku, i jest to duży
ostatni projekt Césara Manrique, który doczekał się realizacji.
Do hotelu wróciliśmy ok. 20-stej.
Koszt wycieczki z wszystkim wstępami i obiadem - 65 euro od osoby.
O kolejnej wycieczce już w następnym poście ;)
cdn.