Nie muszę Wam chyba mówić, że Rzym kocham miłością absolutną i bezwarunkową. Zaczęło się w 2009 kiedy to pierwszy raz zagościłam w Wiecznym Mieście. I tak trwa. Mogłabym tam wracać ciągle, ciągle i znów. W sumie poza dzielnicą EUR, o której już pisałam, nie zwiedzaliśmy nic nowego, ale po co ? Rzym ma w sobie to coś, że można chodzić non stop po tych samych uliczkach i nigdy się nie znudzi.
W sobotę rano wysiedliśmy na stacji metra Ottaviano "rzut beretem" od Placu św. Piotra.
Stamtąd w stronę Zamku Anioła,
kawałek przed nim przez most na Tybrze,
potem Piazza Navona,
Pantheon,
Fontannę di Trevi,
Przy schodach hiszpańskich wsiedliśmy do metra i pojechaliśmy na EUR. Wracając z EUR wysiedliśmy na Piazza del Popolo
i gubiąc się w uliczkach znaleźliśmy przyjemne miejsce na małe co-nieco.
Niedzielny wieczór to znów włóczenie się po Rzymie, tym razem Koloseum,
Ołtarz Ojczyzny,
Kapitol
z widokiem na Forum Romanum,
Bocca della verita,
potem spacer na Tybrem,
Stary Senat
i znów klimatyczne uliczki, knajpa z najlepszym winem pod słońcem, i znów Pantheon,
Fotanna di Trevi
Potem jeszcze Piazza del Popolo - w końcu to tak blisko.
Poniedziałek był dniem naszego wyjazdu, ale autobus na lotnisko z Termini mieliśmy o 17-stej, więc powód do chodzenia znów się znalazł. Z plecakami, zmęczeni, ale Rzym daje taką radość, takie wytchnienie i takie wyciszenie, że nikomu to nie przeszkadzało ;)
Wyjazd choć krótki dał mi sporo wytchnienia. Chodząc po rzymskich uliczkach, nawet w największym tłoku, człowiek wypoczywa, wycisza się i napełnia spokojem i radością.