Informacyjnie

Ten blog powstał przede wszystkim po to, żeby spisać swoje wspomnienia z podróży, bo pamięć jest ulotna. Od wielu lat staram się tworzyć notatki z każdego wyjazdu i jestem zdziwiona jak wiele szczegółów się zaciera.
Jeśli przy okazji ktoś może znaleźć coś dla siebie - podpowiedzi, rady, pomysły na podróż - będzie mi bardzo miło.
Wszystkie zdjęcia zamieszczone na blogu są zrobione przeze mnie lub przez mojego Męża, jeśli korzystam ze zdjęć z netu będzie o tym stosowna informacja.
Zapraszam do czytania

środa, 8 grudnia 2010

Livigno po raz 3


Dziś słów kilka o naszym wypadzie do Livigno. Tylko co tu napisać, skoro było jak zwykle - czyli super.
Podróż do Livigno zaczęła się niezbyt fajnie, bo tej nocy zaczął prószyć śnieg. Oczywiście ja zaczęłam podróż jako kierowca, bo o 4 rano najlepiej się czuję za kierownicą. Sama droga nie jest zła, jakiś kilometr (albo i mniej) mamy od domu od zjazdu na autostradę, a tam już się jedzie ładnie :) Niestety warunki atmosferyczne jak zwykle dały nam w kość, co prawda droga była czarna, ale przyjemnie nie było :( Za to jak po jakichś 400 km, już za Dreznem za kierownicę usiadł mój Mąż i nagle (?!) wyszło słońce i zrobiło się ładnie ! Powtórka z rozrywki (skąd to znacie ? - notka o naszym pobycie w Livigno w marcu). Nie będę się rozpisywać jak tam było i co porabialiśmy każdego dni, zajmę się jedynie porównaniem pobytu przed i po sezonie.


I tak pierwszy raz widziałam jezioro w Livigno, bo poprzednimi razy były jeszcze zamarznięte, a tym razem było jeszcze  niezamarznięte. No, ale nie to jest najistotniejsze. Pierwszym mankamentem był fakt, że nie wszystkie wyciągi i nie wszystkie trasy  były czynne. Po jednej stronie - na Motolinio był nieczynny jeden wyciąg - w poprzek stoku i chyba 3 albo 4 trasy nie były przygotowane do jazdy. Za to po drugiej stronie było nieczynnych większość wyciągów i w sumie tylko 3 trasy były czynne. Nie był jednak to aż tak dużym problemem, bo i tak się wyjeździliśmy. Plusem jazdy przed sezonem jest to, że ludzi jest jeszcze mniej niż po sezonie.

Na jednej z tras, w połowie dnia na całej długiej i szerokiej trasie oprócz nas były jeszcze 4 osoby (obserwowaliśmy jadąc wyciągiem), tak, że na tłok narzekać nie mogliśmy :) Drugim minusem jest pogoda. Jak jeździmy w marcu jest więcej słonecznych dni. Teraz taki pięknie słoneczny był tylko jeden, a dwa w ogóle nie nadawały się do jazdy, bo mgła była i śnieg mocno sypał.  Co prawda troszkę wtedy też jeździliśmy, ale było ciężko. No i przed 16-stą robiło się ciemno. Kolejnym minusem były zamknięte restauracje i bary. Oczywiście nie wszystkie, ale dużo takich co znamy, albo wiemy, że są fajne było zamknięte i otwierali np. 6 grudnia. Na szczęście naszą ulubioną knajpkę otworzyli 3 grudnia i na koniec poszliśmy tam sobie na uroczysta kolację. Dodatkowo ten sławetny kiermasz świąteczny, który zgodnie z informacjami ze strony internetowej powinien być otwarty, był dopiero w fazie organizacji.
Za to apartament mieliśmy super, dokładnie taki jak na zdjęciach ze strony internetowej, a nawet zmywarka była :)


Towarzystwo też było super ! Byliśmy z naszymi dobrymi znajomymi, z którymi wcześniej byliśmy na Openerze i na takie wyjazdy sprawdzają się ekstra. Nadajemy na podobnych falach, wszyscy akceptujemy wzajemnie swoje humory i nikt nikomu nie robi problemu.
Reasumując było super - świetnie, ale jednak wolę wyjazdy w terminie marcowym :)
No i na koniec o naszej przygodzie, która spotkała nas w drodze powrotnej ;) Jak wszystkim wiadomo Livigno to strefa wolnocłowa i nie które produkty można dostać znacznie taniej, zwłaszcza alkohole ;) Że podam tylko kilka przykładów np. Martini 1 litr - 4,50 euro, litrowa Tequila 9,00 euro, nawet litrowa polska Wyborowa za 4 euro ! Jadąc do Livigno zawsze robimy sobie jakieś zapasy ;) No i tym razem zakupiliśmy troszkę win, bombardinio itp. (w  sumie z mocnych alkoholi mieliśmy jedną Tequlię, a tak to alkohole lekkie), ale nasz kolega jest fanem Jack'a Daniels'a (po 14 euro za litr) ;) No i wszystko byłoby dobrze, gdyby na granicy szwajcarsko-austriackiej celni nie wpadł na pomysł, żeby nas "przetrzepać ". Przewalili nam wszystkie torby, plecaki - wszystko, cały samochód. Straciliśmy 1,5 godziny i 100 euro na cło, ale i tak wyszliśmy do przodu. Mieliśmy do wyboru, albo zostawić nadmiar i zapłacić karę 60 euro i za tym idzie wpis do ewidencji, albo zapłać 100 euro cła (łącznie na cały przewożony alkohol), bez żadnych wpisów. No to zapłaciliśmy ;) W sumie to bardzo wesoło było, bo austriacki celnik słabo mówił po angielsku, a nikt z nas nie znał niemieckiego, no i nasza koleżanka zadzwoniła do swojej bratowej, która biegle włada tym językiem (bo mieszka na stałe w Niemczech) i robiła za tłumacza ;) Dobrze, że nie nakładają cła za kawę i słodycze, bo chyba byśmy się nie wypłacili. Tak więc nasza kontrabanda nie zakończyła się sukcesem, ale zawsze to jakieś nowe doświadczenie.