Informacyjnie

Ten blog powstał przede wszystkim po to, żeby spisać swoje wspomnienia z podróży, bo pamięć jest ulotna. Od wielu lat staram się tworzyć notatki z każdego wyjazdu i jestem zdziwiona jak wiele szczegółów się zaciera.
Jeśli przy okazji ktoś może znaleźć coś dla siebie - podpowiedzi, rady, pomysły na podróż - będzie mi bardzo miło.
Wszystkie zdjęcia zamieszczone na blogu są zrobione przeze mnie lub przez mojego Męża, jeśli korzystam ze zdjęć z netu będzie o tym stosowna informacja.
Zapraszam do czytania

środa, 26 lutego 2020

Tam, gdzie kwitną wiśnie, czyli wyruszamy do Japonii

Jak ostatnio wspomniałam przed nami kolejna podróż :)

Co prawda od nas do Tokio jest trochę dalej niż ze Sri Lanki, ale już za 3 godziny będa w samolocie do Warszawy, a potem do Tokio.
Jak zwykle niespodziewana podróż, bo w najbliższych planach Japonii nie miałam, ale czasem zamiast realizować plany trzeba po prostu chwytać okazje :)

Mimo, że nie będzie mnie znów prawie 3 tygodnie, na bloga wpadajcie, bo relacje ze Sri Lanki będą pojawiały się regularnie.

sobota, 22 lutego 2020

Sri Lanka - hit czy kit ? cz. 9 - Tam gdzie rośnie herbata i kończy się świat

Z Kandy wyruszyliśmy dalej w góry.
Już wcześniej, w okolicach Kandy mogliśmy spotkać plantacje herbaty i muzeum (było zamknięte),

ale dopiero w drodze do Nuwara Elija pochyliliśmy się głębiej nad tematem herbaty ;)
Najpierw poszliśmy do fabryki i muzeum OAK RAY

W takich miejscach jak to można zobaczyć cały proces powstawania znanej nam herbaty - od przesiewania zebranych liści
przez rozdrabnianie i fermentację,
aż po suszenie, sortowanie,
pakowanie, na degustacji skończywszy.
Czy wiecie, że wszystkie rodzaje herbaty pochodzą z tej samej rośliny?
Czarna herbata to liście zebrane, podsuszone, rolowane, poddane procesowi fermentacji i suszone, a zielona to liście tej samej rośliny tylko parzone i suszone, bez procesu fermentacji. Biała herbata natomiast ma trochę inną ścieżkę produkcji (bez fermentacji), i wykorzystuje się tutaj jedynie stożki wzrostu drzewa herbacianego.
Zresztą samej czarnej herbaty z jednej produkcji powstaje 6 gatunków - od liściastej o sporych liściach OPA, przez coraz bardziej rozdrobnione OP, PEKOE, FBOP aż do zupełnie rozdrobnioej BOP i pyłu herbacianego BOPF, znanego z herbat pakowanych w torebki.
Po wizycie w tej fabryce pojechaliśmy zobaczyć jeszcze jedną firmy DAMRO.
Wszystkie fabryki są bardzo do siebie podobne, a na terenie Sri Lanki jest ich blisko 1.600.
Wstęp, zwiedzanie z przewodnikiem i degustacja są za darmo, ale mile widziane są zakupy w sklepie na terenie fabryki. Jak możecie przypuszczać ceny są znacznie zawyżone. W Damro chcieliśmy kupić opakowanie białej herbaty "złotej", cena wychodziła ok. 180 zł za 50 g, gdzie w internecie, na polskiej stronie, znaleźliśmy dokładnie tę samą herbatę, w tym samym opakowaniu, z tymi samymi oznaczeniami za ... niecałe 66 zł.
Do domu przywieźliśmy jednak trochę cejlońskiej herbaty, ale kupionej w sklepie w mieście w normalnych cenach.
Jeśli chodzi o same plantacje herbaty, to te widoki są niesamowite - zielone pola z przecinającymi je ścieżkami.  Rośliny, z których produkuje się herbatę, to drzewa, których wysokość w naturalnych warunkach może sięgać do 30 m. Jednak na plantacjach są one przycinane co 5-6 lat do takiej wysokości, żeby było łatwo zrywać świeże liście. Liście oczywiście zbierane są ręcznie, głównie przez kobiety. Z każdej roślinki zrywa się 3-4 świeże listki, a każda zbieraczka dostarcza dziennie ok. 17 kg listków, choć najlepsze i najbardziej zawzięte, potrafią zebrać nawet do 45 kg każdego dnia.

  
Będąc na planacji warto wybrać się na krótki spacer między krzewami, ale - z doświadczenia - niekoniecznie w japonkach ;)
Wśród zielonych plantacji kryje się też wiele innych atrakcji - malownicze wzgórza


ukryte jeziorka
czy wodospady (tu akurat wodospad Rambada)
O samym regionie mówi się, że to kraina herbaty i wodospadów.

Nocleg tym razem mieliśmy w przyjemnym pensjonacie Forest View Logde, na przedmieściach Nuwara Elija, z takimi widokami z okna


I właśnie w tym miejscu w pokoju pierwszy raz zamiast klimatyzacji mieliśmy grzejnik ! I korzystaliśmy z niego ! Rano na zewnątrz było ok. 5 ℃. Temperatura w tym rejonie jest niższa niż w reszcie kraju. Nie ma co się dziwić - to są góry, z których najwyższe sięgają ponad 2.000 m n.p.m.

Samo miasto Nuwara Elija liczy sobie ok. 24 tys. mieszkańców i wzbudza mieszane uczucia. Można znaleźć tu budowle - prawdziwe perełki, ale większość to typowe klimaty lankijskie - zaniedbane, brudne i jakby niedokończone

Ciekawą odmianą w architekturze jest budynek poczty zbudowany przez Anglików, gdzie znaleźć można dawne skrzynki pocztowe i inne muzealne eksponaty


Niedaleko stylowej poczty znajduje się targ spożywczy,
a kawałek dalej jest wejście do Victoria Park. Prawdę mówiąc nie mieliśmy go w planach, ale że zostało nam w ostatnim dniu trochę czasu do pociągu, zamiast snuć się bez celu po miasteczku, poszliśmy do parku. Wstęp dla cudzoziemców oczywiście płatny
300 LKR (ok. 6,50 zł) warto jednak było wydać, bo park okazała się bardzo ładnym i zadbanym miejscem.








Niestety nie był to czas, kiedy jest w pełni rozkwitu, ale uważam, że warto tu spędzić trochę czasu.
Do innych atrakcji miasta należy stadnina koni z torem wyścigowym, gdzie ... pasły się krowy, a chłopcy trenowali krykieta oraz jezioro Gregory.

Jezioro jak jezioro, ale oczywiście cudzoziemcy za spacer wokół jeziora muszą zapłacić 200 LKR. My sobie odpuściliśmy.
Będąc w Nuwara Elija zdecydowaliśmy się na jedną atrakcję, dzięki której Sri Lanka zaczęła podbijać moje serce ;)

Park Narodowy Równiny Hortona jest miejscem, które naprawdę warto zobaczyć. Równina położona jest ok 30 km od Nuwara Elija. Na teren parku wjeżdża się samochodem. Bilet dla obcokrajowca kosztuje 2.700 LKR (ok. 55 zł), ale już dla mieszkańców wyspy to jedyne 60 LKR (ok. 1,30 zł) do tego trzeba doliczyć wjazd samochodu, opłaty serwisowe i vat i nam na 4 osoby wyszło 13.700 LKR (ok. 300 zł, czyli 75 zł na osobę). Od bramy głównej samochodem dojeżdża się do parkingu, a po drodze można spotkać np. sambary lankijskie

Z parkingu droga wiedzie obok muzeum do wejścia na teren Parku Narodowego

i tam - niespodzianka. Kontrola nie tylko biletów, ale przede wszystkim bagażu pod kontem posiadania jednorazowych opakowań plastikowych ! I tak wszelkie woreczki, reklamówki i tym podobne rzeczy były zabierane. Butelki z wodą zostawiali, ale ściągane z nich były etykietki. Nie wolno też wnosić papierosów, zapalniczek czy zapałek. Musze powiedzieć, że zaskoczyła mnie ta kontrola, ale bardzo pozytywnie. A w parku było naprawdę czysto !
Droga w parku prowadzi przez malowniczą równinę, gdzie rośnie dużo rododendronów - niestety nie była to pora ich kwitnienia.

Po krótkim spacerze dochodzi się do rozwidlenia, trudno przeoczyć to miejsce, bo jest i mapa i figura jelenia ;) Nie ma co się zastanawiać, bo trasa to pętla, więc bez względu na to w którą stronę się pójdzie zobaczy te same atrakcje.
My poszliśmy w lewo. Ścieżka zaraz skręca w las i prowadzi granicą między dżunglą i stepami.



Po drodze można spotkać różne zwierzęta i fantastycznie wybujałą roślinność. Wśród tak pięknych okoliczności dochodzi się do Małego Końca Świata (Small World's End). Jest to urwisko skąd rozciąga się malowniczy widoku.
Po kolejnych 20 minutach spaceru
znajduje się Koniec Świata
Za tą tabliczką jest prawie kilometrowa przepaść, ale widoki zapierają dech w piersiach
Dalej wśród malowniczej równiny ruszyliśmy na poszukiwanie kolejnej atrakcji Horton Plains

Jest nią wodospad Bakera

Potem już skierowaliśmy się do wyjścia ciesząc się ciszą, spokojem i brakiem turystów, bo na trasie tłumów nie było.

Przewodniki i informacje znalezione w Internecie sugerowały zacząć wycieczkę wcześnie rano, najlepiej żeby o 7.00 wejść na teren parku, bo w okolicach 9.00 - 10.00 pojawiają się mgły, czasami bardzo geste, które nie dość, że zakrywają widoki, to jeszcze ograniczają widoczność na ścieżkach.
Taki też mieliśmy plan, ubraliśmy się ciepło, bo temperatura o tej porze była ok. 5 ℃ i wyszliśmy z hotelu. Okazało się jednak, że był problem z samochodem i nasz kierowca musiał organizować nam inny transport. Wszystko się przesunęło i w sumie do parku dotarliśmy z godzinnym opóźnieniem.
Początkowo nawet było lekkie zamglenie, ale im dalej tym pogoda była piękniejsza i zrobiło się naprawdę ciepło.
Cała trasa ma ok. 9 km, nie jest szczególnie trudna, ale jest urozmaicona, bo i dżungla, i las mglisty, i urwiska i rozlewiska. Trochę pod górkę, trochę z górki. Cały spacer zajął nam ok. 4,5 h, ale jakby się spieszyć można było zrobić w 3 h. Nam się nie spieszyło, często robiliśmy sobie przerwy, choćby po to żeby poleżeć na trawie ;)
Było to pierwsze miejsce na Sri Lance, które mnie zachwyciło i dlatego gorąco je polecam.
Gdy dotarliśmy to tego punktu kontroli, zauważyliśmy, że jest jeszcze jedna trasa, tym razem w góry, na szczyt. Niestety strażnik nie pozwolił nam pójść, bo było ok. 12.30, a trasa tam i z powrotem założona była na 6 godzin, a o 18.00 zamykają park.

Będąc na Końcu Świata podeszliśmy pod taką jedną górkę i znaleźliśmy słupek z kierunkami świata, a na tabliczkach były nazwy miast i ilość kilometrów. I było tam miasto, które jest celem naszej kolejnej podróży
ale o tym już niebawem ;)
cdn...