Informacyjnie

Ten blog powstał przede wszystkim po to, żeby spisać swoje wspomnienia z podróży, bo pamięć jest ulotna. Od wielu lat staram się tworzyć notatki z każdego wyjazdu i jestem zdziwiona jak wiele szczegółów się zaciera.
Jeśli przy okazji ktoś może znaleźć coś dla siebie - podpowiedzi, rady, pomysły na podróż - będzie mi bardzo miło.
Wszystkie zdjęcia zamieszczone na blogu są zrobione przeze mnie lub przez mojego Męża, jeśli korzystam ze zdjęć z netu będzie o tym stosowna informacja.
Zapraszam do czytania

wtorek, 15 listopada 2011

Weekend na Słowacji


Propozycję wyjazdu dostaliśmy już we wrześniu. Skład osobowy i liczba uczestników wyjazdu zmieniała się co chwilę, ale ostatecznie pojechało nas 9-cioro dorosłych i troje dzieci (1,5, 6, 10). Wyjechaliśmy z domu w czwartek ok. 19.00 i zarówno panowie zgodnie stwierdzili, że choć przez Bielsko jest krótsza droga, to przez Kraków szybsza (wszystkie GPS i mapy internetowe tak sugerowały), bo autostrada, itd. Pierwszy przymusowy postój w korku mieliśmy przed Gliwicami. No, ale tam robią bramki i jest zwężenie - tylko 30 min. stania. Ale jak tuż przed końcem Katowic stanęliśmy na prawie 1,5 godzimy w 7 km korku, to nas trochę wkurzyło. Potem podróż odbywała się już płynnie, ale na miejsce dotarliśmy ok 1.30. Rano, po śniadaniu zebraliśmy się wszyscy, a główna organizatorka przedstawiła plany na cały weekend i zebraliśmy się i pojechaliśmy do Tatralandii. Pojechaliśmy strasznie daleko - niecałe 2 km od naszego pensjonatu.
Tatralandia jest fajna, ale o tej porze roku, to żadna sensacja. Na pewno w lecie jest dużo więcej atrakcji, ale teraz większość była zamknięta. Wewnątrz był tylko jeden basen z różnymi atrakcjami, typu grzybek czy bąbelki i brodzik za atrakcjami dla maluchów, a na zewnątrz 5 basenów - dwa z wodą po 30 stopni, dwa po 37 i ostatni 38 stopni. Do tego 9 zjeżdżalni. Ludzi było sporo, ale nie uciążliwie. Wymoczyliśmy się, wypluskaliśmy, że hej. Najlepsze było bieganie miedzy basenami w samym stroju po mrozie ;) Niby tylko -3 było, ale fajnie. Na takich basenach zewnętrznych z ciepłą wodą byłam już wcześniej, w Livigno (przy -11), czy we Wrocławiu, ale wtedy byłam po prostu w wodzie, a teraz wychodziłam z tych basenów :)
Wracaliśmy do pensjonatu w grupach o różnych porach: najpierw znajomi z 1,5 rocznym synkiem, bo mały nie mógł zasnąć w tym zgiełku, potem, koło 17-stej większość, a w Aquaparku został tylko mój maż i 10-letni synek jednych znajomych - obaj chcieli się jeszcze wyszaleć na zjeżdżalniach, więc ich zostawiliśmy i wrócili dopiero przed 20-stą. Wieczór upłynął na grzanym winie, rozmowach, bilardzie i ping-pongu.
Kolejnego dnia po śniadaniu wyruszyliśmy w góry, w okolice Chopoka.



Niestety żaden z wyciągów nie chodził, a mieliśmy ograniczony czas, więc tylko pospacerowaliśmy po okolicy, porzucaliśmy się śniegiem,


wypiliśmy kawę i pojechaliśmy do Demianowskiej Jaskini Wolności. Wejście było o 12.30, ledwie zdążyliśmy, bo od parkingu do wejścia trzeba było podejść trochę pod górę i to stromo - trasę przewidzianą na 15 minut zrobiliśmy w 5 ! Ale zdążyliśmy. Jaskinia jest cudowna, takie cuda przyroda potrafi stworzyć, że aż się wierzyć nie chce. A najlepsze było to, że oglądając te stalaktyty i stalagmity przed oczami stanęła mi Sagrada Familia - Katedra w Barcelonie - ot, takie jakieś znajome kształty ;) (zastanawiałam się jaką jaskinią sugerował się Gaudi przy tworzeniu tej budowli ;))




Na prawdę warto zwiedzić tą jaskinię, a podobno obok jest jeszcze jedna równie piękna - lodowa, niestety o tej porze roku nieczynna :(
Po lokalnym obiedzie (ja jadłam haluszki z bryndzą, skwarkami i zsiadłym mlekiem) znów pojechaliśmy do Tatralandii (kupiliśmy bilety dwudniowe) i znów pluskaliśmy się do wieczora. A na wieczór tym razem mieliśmy inną rozrywkę, a mianowicie grę "Człowieku nie irytuj się", czyli popularnego "chińczyka". Przy grzanym winie i piwie gra była bardzo zacięta, nie było litości i tak nas wszystkich wciągnęła, że skończyliśmy ok. 2.30 !!!
I tak nadeszła niedziela. Plany były inne - mieliśmy jechać do Liptovskyego Mikulasa, żeby zobaczyć hak, na którym powiesili Janosika, ale plan się zmienił i postanowiliśmy wyjechać wcześniej. Ponieważ my i nasi znajomi - sąsiedzi nie mieliśmy dużo bagaży, to szybko się uwinęliśmy z pakowaniem i poszliśmy jeszcze na spacer po okolicy. Kilkanaście metrów od naszego pensjonatu było przepiękne jezioro.

Wokół góry, przed nami woda, do tego piękne słońce i cisza i spokój - czego chcieć więcej ?! Musieliśmy jednak opuścić to sielankowe miejsce i ruszyliśmy w podróż powrotną. Na trasie mieliśmy zaplanowaną kolejną atrakcję - muzeum Żywca w Żywcu. Jedni znajomi mieszkają w Bielsku-Białej i okolice dobrze znają, więc zaproponowali nam to miejsce. Cała reszta - nie byliśmy tam, więc ruszyliśmy zwiedzać. Kolejne muzeum multimedialne, które bardzo mi się podobało. Zwiedza się je z przewodnikiem, można wszystkiego dotknąć, można pograć w kręgle, można przenieść się w czasie i właśnie wehikuł czasu jest niezły ;) Nie opowiem  Wam, bo to trzeba przeżyć na własnej skórze ;) Kolejne miejsce, które mogę z czystym sumieniem polecić. Zwiedzanie trwa godzinę, a na koniec dostaje się jeszcze upominek i można napić piwa lub soczku w cenie biletu.


Z Żywca pojechaliśmy do Bielska, gdzie poszliśmy najpierw do karczmy na obiad, a potem do znajomych na kawę, a stamtąd już prosto do domku :)
Wyjazd bardzo udany, oderwanie się od rzeczywistości i reset totalny ! Pensjonat, w którym mieszkaliśmy czysty, schludny i przyjemny, gospodarze bardzo mili.

Kuchnia słowacka - podobna do czeskiej, można zjeść smacznie i do syta, choć z bardzo umiarkowaną ilością warzyw (Czesi i Słowacy już tak widać mają ;)). Miejsce urocze zarówno na wyjazd letni, jak i zimowy.
Niestety z wyjazdu mamy tylko kilka zdjęć i to wykonanych komórkami, bo mimo, że tyle nas było nikt (!) nie wziął aparatu.