A tak całkiem serio - już wspominałam, że mamy w Łodzi dobrych znajomych. Historia naszej znajomości jest długa. Z moją koleżanką poznałyśmy się w 2000 roku, kiedy to razem pracowałyśmy w jednej firmie - ja prowadziłam Biuro Obsługi Klienta we Wrocławiu, a ona w Łodzi i tak się zakumplowałyśmy. Długie godziny spędzone na gg i telefonie i poznałyśmy się bardzo dobrze. Po mniej więcej roku naszą firmę zlikwidowali i zostałyśmy bez pracy. Nasze kontakty się rozluźniły, wysyłałyśmy sobie tylko kartki na święta i od czasu do czasu gadałyśmy na gg, ale raczej rzadko. Wymieniałyśmy się tylko krótkimi informacjami co u nas słychać. Gdzieś od 2010 znów bardziej się rozgadałyśmy, w 2012 wyjechaliśmy razem do Maso Corto, potem na Słowację, potem do Livigno. Nasi Mężowie też się zakolegowali - co jakiś czas robili jakieś zakłady sportowe i potem sobie wysyłali przegrane alkohole ;))
No ale nigdy ani my nie byliśmy u nich, ani oni u nas. No i w ubiegły weekend nadeszła ta wiekopomna chwila ;)) Spakowaliśmy się i zaraz po pracy ruszyliśmy do Łodzi. Po ok. 3 godzinach byliśmy na miejscu. S8 robi się coraz bardziej fantastyczna i coraz dłuższa, jeszcze trochę i w 3 godziny się do stolicy dojedzie !!! Oby tak dalej i ... czemu tak późno ?!
Przed 20-stą byliśmy u znajomych. zjedliśmy kolację, wypiliśmy duuuużo wina i gadaliśmy prawie do 2 w nocy ! Więc w sobotę poranek nam trochę przeciągnął, zanim wstaliśmy, zanim śniadanie, zanim kawa i tak południe minęło. Ale nasi znajomi zorganizowali nam dużo atrakcji w mieście. Na pierwszy rzut poszła Willa Herbsta, obok są lofty w budynkach po starej fabryce Scheiblera, a po drugiej stronie familoki.
Pochodziliśmy to i zgłodnieliśmy - na obiad poszliśmy do Anatewki na ul. 6 Sierpnia. Oj jakże pysznie było!
Potem ruszyliśmy do Manufaktury
celem zwiedzania Muzeum ms2 (w dawnej fabryce Izraela Poznańskiego), bo bilety z willi Herbsta obowiązywały też na to muzeum. Z muzeum poszliśmy na drinka w barze, gdzie był telewizor, żeby nasi panowie mogli obejrzeć choć końcówkę jednego z ćwierćfinałów. Weszliśmy jeszcze na taras widokowy w Hotelu Andel's
i pomału ruszyliśmy
na Plac Wolności, gdzie swój początek ma ponoć najdłuższy deptak Europy, czyli na sławetną Piotrkowską.
Zeszliśmy całą tą część, która jest deptakiem, a w drodze powrotnej weszliśmy na Piotrkowska Off i tam musieliśmy zabukować się w knajpie na pierwszą połowę meczu,
bo akurat lunął deszcz. Wyszliśmy po połowie, a że akurat napatoczył się lokal z burgerami łódzkimi, to grzech było nie spróbować ;)) Wróciliśmy do domu koło północy, chłopcy jeszcze pobalowali, a my padłyśmy.
Niedzielę zaczęliśmy nieco wcześniej niż sobotę, ale niewiele. Na pierwszy rzut poszliśmy pod pomnik "Pęknięte Serce" , który zresztą widać z balkonu od naszych gospodarzy. Potem ruszyliśmy zobaczyć Cmentarz Żydowski, i dalej na na peron Radogoszcz.
I jak na tym Radogoszczu byliśmy w mojej głowie otworzyła się mała klapka i przypomniałam sobie co opowiadał mi dziadek. A mianowicie mój dziadek w czasie II wojny światowej był przez krótki czas (dokładnie nie wiem 2-3 miesiące) w obozie w Radogoszczu. Nie wiedziałam tylko czy w obozie czy w areszcie. Dziadek został aresztowany w 1940, gdy oddział jego wojska został rozbity i trafił właśnie do Łodzi do Radogoszcza. Po jakimś czasie, jak mieli ich gdzieś transportować, uciekli do partyzantów. A dokumentacja zaginęła podczas pożaru, jak Niemcy uciekali z Łodzi. Gdzieś mi się ten Radogoszcz w głowie kołatał i dopiero tam do mnie wszystko dotarło. A że ostatnio trochę w historie rodzinne się bawię..
Jak poinformowałam o moim dziadku moich kompanów, to zaraz po powrocie do domu wsiedliśmy w samochód i pojechaliśmy do Muzeum na Radogoszczu.
Kolejnym punktem programu był cmentarz przy ul. Ogrodowej, a właściwie jeden grobowiec - choć nie wiem czy to odpowiednie słowo - to raczej Kaplica Scheiblera - istny pałac !!!
A potem kolejny raz do Manufaktury, tym razem do Muzeum Fabryki Poznańskiego. Potem czasu wystarczyło nam już tylko na obiad w jednej z knajpek na terenie Manufaktury.
Do domu dotarliśmy koło 19.00 i po kawce, krótko po 20-stej ruszyliśmy w drogę powrotną. Ruch nie był zbyt duży droga jak już pisałam idealna, więc w 2,5 godziny byliśmy w domu. Muszę przyznać, że podobało mi się w Łodzi. Trzeba przyznać, że w porównaniu do Wrocławia to miasto nowe, ale dzięki temu lepiej przemyślane ! Drogi zorganizowane rozsądnie, szersze niż u nas, dużo parków i choć dużo zaniedbanych i brzydkich budynków to jakoś tak przyjemnie ! Bardzo dobre wrażenie zrobiło na mnie to miasto !