Czasami człowiek tak bardzo musi wyjechać na wakacje, że jest mu wszystko jedno gdzie. Kryteria wyjazdu tym razem były proste i klarowne: ciepło, blisko plaży i baseny do pływania.
Na krótkie wakacje do Turcji pojechaliśmy dosłownie Last Minut. Wyjazd kupowaliśmy w poniedziałek po południu, a wylot był środę o 7 rano i już po kilu godzinach mogłam przebrać się w krótkie spodenki :D
Jako, że to wyjazd z biurem podróży, to wszystko było zorganizowane, czyli na lotnisku czekał autobus, który zawiózł nas pod sam hotel. Naszym miejscem wypoczynku była mała miejscowość na Riverze Tureckiej - Kizilot, ok. 20 km od Side i ok. 45 km od Alanyi. Hotel, w którym się zatrzymaliśmy, był bardzo przestronny, położony na bardzo rozległym terenie z kilkoma basenami, boiskami, kortami i dostępem do plaży. I chociaż dostęp do plaży był, to jakby liczyć od naszego pokoju to mieliśmy dobre 500 metrów :)
Samo Kizilot to mała wioska na trasie przelotowej i w sumie poza hotelami, masą sklepów i kilkoma domami nic tam nie ma. No jest jeszcze bazar w niedzielę ;)
Przed przyjazdem do Turcji czytaliśmy trochę o zwyczajach i tradycjach i postanowiliśmy już pierwszego dnia skorzystać z Hammamu. Co to takiego ? W tłumaczeniu z arabskiego to po prostu łaźnia, czy też sauna turecka, ale Hammam to też cały rytuał kąpieli. Nasz hotel oczywiście oferował tą możliwość za dodatkową opłatą, ale my postanowiliśmy poszukać czego na własną rękę. I trafiliśmy na takie centrum SPA w miejscowości obok. Szybko udało nam się ustalić godzinę i w umówionym czasie podjechał po nas właściciel. Wybraliśmy sobie wariant 120-minutowy. Najpierw zostaliśmy skierowani do sauny suchej, gdzie spędziliśmy ok 5-7 minut, potem udaliśmy się do sauny parowej na kolejnych 10 minut. Następnie zaprowadzono nas do hammamu, gdzie musieliśmy położyć się na marmurowym stole a łazienne najpierw zrobiły peeling rękawicą kessa, a po nim masaż pianą - na całe ciało nakładana jest piana, następuje delikatny masaż, a potem piana jest spłukiwana. Na koniec nałożono nam na twarz maseczkę. Z hammamu udaliśmy się na odpoczynek i obowiązkową herbatę po turecku. Po odpoczynku zmyliśmy maseczki i zostaliśmy zabrani na 60 minutowy masaż relaksacyjny całego ciała ciepłymi olejkami. Po masażu znów odpoczynek z herbatą. Po całym rytuale właściciel odwiózł nas do hotelu. Kosztowało nas to po 35 Euro od osoby, co patrząc na ceny masaży u nas i biorąc pod uwagę, że spędziliśmy tam ponad 2 godziny jest dobrą ceną. Nie wiem jak to wygląda w innych miejscach w Turcji, ale w końcu byliśmy tam pierwszy raz ;)
O hammamie czytaliśmy, że warto go zrobić pierwszego dnia, bo fajnie przygotowuje ciało na kąpiele słoneczne, a opalenizna trzyma się znacznie dłużej.
Jeśli czytacie tego bloga to pewnie wiecie, że nie należymy do osób, które cały dzień leżą na plaży tylko jak tylko jest okazja staramy się jak najwięcej zobaczyć. Nawet zapisaliśmy się na jedną wycieczkę z przewodnikiem, właśnie do Alanyi. Niestety takie imprezy mają swoje plusy i minusy. Plusem jest to, że zawiozą w miejsca, gdzie pewnie by się nie trafiło i często można ominąć jakieś kolejki, zdecydowanym minusem to, że wszędzie i wszystko jest na czas, no i obowiązkowo zatrzymują się w jakichś lokalnych punktach handlowych, a nuż ktoś coś kupi.
Pierwszym miejscem, do którego zostaliśmy zawiezieni było wzgórze z piękną panoramą, widokiem na miasto i napisem.
Następnym punktem był sklep z biżuterią, jednak nie zajęło nam to zbyt dużo czasu, bo nikt nie był zainteresowany zakupami. Ruszyliśmy więc dalej do kolejnego punktu, do kolejki Teleferico, którą wjechaliśmy na wzgórze zamkowe.
Tam w sumie poza krótkim spacerem też nic nie zobaczyliśmy, bo meczet był zamknięty, a z zamku pozostały ruiny i mur. Ale widoki na wszystkie strony były niesamowite, zwłaszcza na plażę Kleopatry.
Tam właśnie się udaliśmy, ale najpierw poszliśmy do jaskini Damlataş. Jaskinia ładna, niestety wielkiego wrażenia nie zrobiła.
Plaża za to było bardzo ładna, zadbana i woda wymarzona do kąpieli. Byliśmy tam jednak krótko, no bo czas naglił i trzeba było jechać na lunch.
I pojechaliśmy do miejsca, gdzie pewnie sami byśmy wcale nie trafili. Fakt, sporo
wycieczek tam zwozili, ale miejsce na prawdę urocze. Restauracja "Dim Çayı Restaurant" położona jest na brzegu rzeki Dimcayı, w lecie jest to kurort ze zjeżdżalniami, miejscem do kąpieli i huśtawkami, ale w październiku woda w rzece była już zimna, więc skorzystaliśmy tylko z huśtawek. Na wodzie ustawione są zadaszone boksy ze stolikami i miejscami do siedzenia, więc posiłek je się dosłownie na wodzie. Jedzenie też było ok.Po obiedzie wróciliśmy do Alanyi i mieliśmy czas wolny. Część grupy wybrała się na bazar, ale my wolimy inne klimaty. Wybraliśmy się do portu, który leży po drugiej stronie wzgórza zamkowego. W porcie na turystów czeka mnóstwo statków wycieczkowych z postaciami głównie z "Piratów z Karaibów".
Doszliśmy do Czerwonej Wieży - słynnej ośmiokątnej wieży z 1226 r., która jest symbolem miasta. Z wieży udaliśmy się jeszcze na spacer do latarni morskiej, mijając po drodze urocze obrazki stworzone z kamieni.
Niestety na więcej nie starczyło nam czasu, bo nasz autobus odjeżdżał o określonej porze.
Alanya to bardzo ładne miasto i na pewno warte poświęcenia mu nieco dłużej chwili, niż na tak krótkiej wycieczki.
Dlatego na następną wypożyczyliśmy samochód i pojechaliśmy sami :)
cdn...