Informacyjnie

Ten blog powstał przede wszystkim po to, żeby spisać swoje wspomnienia z podróży, bo pamięć jest ulotna. Od wielu lat staram się tworzyć notatki z każdego wyjazdu i jestem zdziwiona jak wiele szczegółów się zaciera.
Jeśli przy okazji ktoś może znaleźć coś dla siebie - podpowiedzi, rady, pomysły na podróż - będzie mi bardzo miło.
Wszystkie zdjęcia zamieszczone na blogu są zrobione przeze mnie lub przez mojego Męża, jeśli korzystam ze zdjęć z netu będzie o tym stosowna informacja.
Zapraszam do czytania

sobota, 29 marca 2014

Biegiem po Rzymie


Tym razem nasza wizyta w Rzymie miała inny cel. Mój Mąż i jego kolega biegli w Maratonie, a ja w biegu towarzyszącym na 5 km. Oprócz nas pojechali jeszcze żona kolegi, 3,5-letni syn i dwie koleżanki. Już nie wspomnę, że ok. 2/3 samolotu to byli właśnie biegacze i ich rodziny/znajomi lecący na maraton ;))
W Rzymie wynajęliśmy mieszkanie całkiem spore, niedaleko jednej ze stacji metra,


a metrem jak wiadomo to już wszędzie blisko :)
W sobotę rano za to wyruszyliśmy zaraz po śniadaniu do centrum, pokazać znajomym to i owo, a potem ruszyliśmy do dzielnicy EUR do Pałacu Kongresowego - chłopaki po odbiór numerów i pakietów startowych, ja zapisać się na swój bieg. Wcześniej nigdy na EUR nie dotarliśmy, a muszę przyznać, że to bardzo interesujące miejsce.



Co prawda nie byliśmy tam długo, ale warto chyba się tam jeszcze wybrać, co już mamy wpisane w nasze plany przy okazji kolejnego wypadu do Rzymu. Przed Pałacem Kongresowym oczywiście była już kolejka biegaczy odbierających pakiety startowe.

Dość szybko szło. Najpierw chłopaki odebrali numery,

a potem pakiety startowe i ruszyliśmy na EXPO.
Przeważnie wszystkim większym biegom towarzyszą targi. Reklamują się tam firmy sportowe, organizatorzy innych biegów, organizatorzy wyjazdów na inne biegi, itd. Na końcu tej długie trasy, wśród tłumu dotarliśmy do miejsca, gdzie były zapisy na Roma Fun, czyli bieg na 5 km.

Zapisy polegały na tym, że zapłaciłam 8 euro dostałam koszulkę, numerek i 2 wody mineralne i koniec. Nikt się nie pytał ani o imię, ani nazwisko, ani o żadne inne dane.
Z naszymi nowymi bagażami wróciliśmy do centrum, poszliśmy coś przekąsić i wróciliśmy do mieszkania, bo rano trzeba było wcześnie wstać.
W niedzielę wstaliśmy już o 6.30, bo o 7.00 musieliśmy wyjść.

W informacjach dotyczących maratonu było napisane, że stacja metra Colloseo będzie zamknięta i żeby wysiadać na Circo Massimo. Stamtąd do Koloseum, w okolicach którego zbierali się biegacze jest ok. 1,5 km więc na dzień dobry szybki spacer był.


Dotarliśmy na miejsce, a tam chaos. Żeby wejść w strefę maratończyków trzeba było się już przebrać, bo tłum był taki że ledwo przechodzili. A że nie było żadnych przebieralni to ludzie przebierali się na ulicy !
Pod chmurką i to w dosłownym tego słowa znaczeniu, bo od raza niesamowicie zaciągnęło się nad Rzymem ! Jak się już do tej "klatki" weszło to wyjścia nie było - od razu dyskwalifikacja.
W tym miejscu więc rozstałam się z chłopakami. Potem tam jeszcze błądzili, szukali swoich depozytów.

A potem udali się w swoje strefy startu. Ja w tym czasie próbowałam najpierw zlokalizować miejsce, gdzie mam iść na swój bieg, ale trudno się było cokolwiek dowiedzieć. Start mojego biegu miał się odbywać w miejscu startu maratonu, jakieś 30 minut po starcie biegu głównego, ale przez "klatkę" nie wpuszczali, więc trzeba był zlokalizować miejsce zbiórki. Wymyśliłam sobie, że pójdę na start, zobaczę jak startują i potem znajdę gdzieś ten mój bieg. Niestety nie było to łatwe - żeby dojść na start to gdzieś na około musiałabym chodzić. Trafiłam na jedną ścieżkę, gdzie byłam pewna, że dojdę, ale okazało się zamknięte. I kiedy już wracałam to wtedy lunął deszcz. W okolicy żadnego drzewa, ani daszku i w kilka minut byłam przemoczona do suchej nitki, nawet skarpetki miałam mokre. Deszcz padał krótko - z 5 minut, a mi już było wszystko jedno, a biegać mi się odechciało. Doszłam do Koloseum i podłączyłam się pod tłum z numerkami i za tłumem doszłam do miejsca zbiórki. A tłum był naprawdę solidny, jak pisałam biegło prawie 101 tys. osób. Z miejsca zbiórki ruszyliśmy na linię startu.
Biegło się fajnie, akurat wyszło słonko, więc wyschłam i było bardzo przyjemnie. Na mecie
dawali wodę mineralną i mleko w kartonikach. Wypiłam butelkę wody, mleko i jeszcze jedną wodę wzięłam ze sobą. Już dobiegając do mety widziałam, że niedaleko jest trasa maratonu, więc szybko się zebrałam i poszłam pokibicować. Akurat był to 13 kilometr maratonu. Bieg tłum, a kibice wchodzili na trasę biegu, mimo, że było wydzielone taśmami, gdzie można stać.
Niby byli wolontariusze, niby policja, ale nikt nie reagował. Postałam trochę na murku, ale doszłam do wniosku, że chłopaków chyba już nie wypatrzę, bo chyba już ten odcinek przebiegli. Spacerując dalej po mieście trafiłam na 40 km maratonu i właśnie pojawiał się pierwszy z biegaczy zmierzający do mety.
Znowu zaczęło lać, trzeci raz zresztą, więc weszłam do baru, kupiłam sobie wielką kanapkę i pół litrowe okolicznościowe cappuccino.
Za chwilę dojechały dziewczyny i ruszyłyśmy w stronę mety, bo zbliżał się czas kiedy powinien dobiegać nasi. Tzn. czas w jakim planowali przybiec. Szłyśmy tą trasą co wcześniej próbowałam i teraz było otwarte, ale na "klatce" wisiały banery i zupełnie nic nie było widać. W końcu doszłyśmy do wniosku, że bez sensu dalej iść, i delikatnie zerwałyśmy baner i mogłyśmy zobaczyć kto idzie i czekałyśmy. A tłum był nieustający. Fakt wystartowało ok. 19 tys. biegaczy, ale żeby wszyscy jednocześnie przybiegali na metę ;)
Nagle jakoś się wydarzyło, że ktoś otworzył ogrodzenie i udało nam się wejść do tej klatki i już wewnątrz czekać na naszych panów (równie szybko znalazła się ochrona i je zamknęła, ale na szczęście nas nie wyrzucili).
Chłopaki nie byli zbyt zadowoleni ze swoich wyników. Bieg był naprawdę ciężki, dużo biegli po kostce - prawie 1/5 trasy, kilka razy lało, łatwo nie było. Ale dobiegli cali i zdrowi. Organizacja maratonu pozostawiała jednak trochę do życzenia. Na mecie nie było żadnych łazienek, tzn. pryszniców, ani przebieralni. Ci biedni, wykończeni biegacze, na miękkich nogach musieli przebierać się na deszczu i wietrze. Na dodatek na mecie dawali im tylko wodę i napoje energetyczne, nic ciepłego i pożywnego. Na wielu biegach byliśmy i tak kiepską organizację widziałam po raz pierwszy. Myśleliśmy, że po biegu chłopaki się wykąpią, przebiorą i pójdziemy dalej chodzić po Rzymie, ale że nie było warunków, a chłopaki zmęczeni, przemoczeni i głodni, zdecydowaliśmy się wrócić do domu. Jedyne co mi się podobało w organizacji, to komunikacja miejska była darmowa dla wszystkich biegaczy nie tylko maratończyków, ale biegających w Roma Fun też.
Wróciliśmy do domu i  po szybkim odświeżeniu zapędziliśmy chłopaków do kuchni, żeby obiad zrobili ;)) A wieczorem jeszcze wyszliśmy poszlajać się po Rzymie nocą.
Niestety wszystko co dobre szybko się kończy i w poniedziałek musieliśmy już wyjechać. Samolot mieliśmy wieczorem, o 20-stej, na Termini musieliśmy być o 17-stej, więc kilka godzin na Rzym nam zostało. Ale o Rzymie jeszcze będzie następnym razem ;)
W samolocie znów pełno biegaczy, większość z medalami na szyi, ale euforii nie było. Nikt nie zrobił życiówki, nikt nie chwalił się wynikiem ;)) Ale wszyscy przyznawali, że łatwo nie było, no i sobotnie zwiedzanie Rzymu też dało im w kość. No bo jak jechać do Rzymu na maraton i nie zwiedzić przynajmniej troszkę ;))

niedziela, 16 marca 2014

Paris, Paris part. III


W piątkowych planach mieliśmy dzielnicę Montmartre, Bazylikę Sacre Coeur i okolice.
Rano poszliśmy do metra skąd dojechaliśmy wprost na słynny Plac Pigalle, na którym wbrew pogłoskom podobno wcale nie ma najlepszych kasztanów, ba ja nie widziałam żadnych.
Jak wysiedliśmy z metra naszym oczom ukazał się taki placyk:
ani ładny, ani ciekawy, nic specjalnego. Może wieczorem jest tu bardziej interesująco, ale za dnia na pewno nic szczególnego. Od wielu osób słyszałam, że Pigalle i okolice czasy świetności mają już za sobą. Szczerze mówiąc spodziewałam się czegoś na kształt dzielnicy "czerwonej latarni", jaką widziałam w Amsterdamie. Nic takiego jednak nie miało miejsca. Poza kilkoma szyldami reklamującymi kluby nocne z show erotycznym lub sex shopy nie działo się nic.

Z placu Pigalle spacerem ruszyliśmy pod górę w stronę Bazyliki Sacre Coeur. Jest to kościół stosunkowo młody, bo jego budowa zakończyła się ok. 100 lat temu. Kościół jest widoczny praktycznie z każdego miejsca w Paryżu - położony jest na wzgórzu, a z daleka wygląda jakby była to budowla z bitej śmietany ;)




Z bazyliki ruszyliśmy wprost do serca dzielnicy artystów - Montmartre. Uliczki takie jak lubię z mnóstwem straganów z obrazkami, z małymi galeriami sztuki, z malarzami malującymi portrety na ulicy, z małymi kafejkami, w których mieści się ledwie stolików.

Idąc uliczkami dochodzi się do takiego ryneczku, gdzie w budynkach są knajpki, a po środku wielka galeria sztuki, gdzie malarze sprzedają obrazki lub płaskorzeźby.
Na Montmartre nasze kroki skierowaliśmy jednak w stronę l'Espace Dali - muzeum poświęconego twórczości Salvadora Dali, który część swojego życia spędził właśnie w Paryżu, na Montmartre. Mieszkał tam u pewnego poety, w którego żonie - Gali - zakochał się z wzajemnością, i która potem została jego żoną ;)  Surrealizm Dalego wręcz uwielbiam, więc jego muzeum, mimo, że małe a wizyta tam kosztowała prawie tyle co w Luwrze, musiałam odwiedzić. Dla mnie Dali jest mistrzem, a "Cieknące zegary" są mistrzostwem świata.





Po wizycie w muzeum postanowiliśmy wrócić na Ryneczek i wypić lampkę wina.
Początkowo mieliśmy ochotę na mule, ale podawali mule jedynie z ... frytkami. Odniosłam wrażenie, że Francuzi wszystko podają z frytkami !
Kolejnym punktem naszej wyprawy na Montmartre był plac Blanche, gdzie znajduje się  Moulin Rouge.
Za dnia też nic szczególnego - czerwony młyn na dachu budynku, rozkwita ponoć wieczorem. Wewnątrz można za to nasycić się niesamowitym show. Jakby ktoś był zainteresowany to odsyłam na stronę Moulin Rouge. Spektakle odbywają się dwa razy dziennie o 21.00 i 23.00 wstęp na sam występ 99 euro, wstęp + 1/2 butelki szampana 115 euro, występ + kolacja 199 euro. Ceny oczywiście od osoby. Nie byliśmy, ale show jest podobno niesamowite, i co wieczór podobno jest komplet.
Z Montemartre udaliśmy się w okolice katedry Notre Dame, w te małe wąskie uliczki na jakiś posiłek.
W centrum większość lokali oferuje tzw. menu turystyczne i przeważnie w każdym lokalu jest kilka menu w różnych cenach do wyboru. Najtańsze zaczynają się od 10 euro. Wszystkie zestawy zawierają starter (tu różnie, np. ślimaki lub zupa), danie główne i deser. W każdym menu jest 5-6 pozycji (z każdego typu dań) do wyboru, które można dowolnie konfigurować.
Po posiłku udaliśmy się na kolejny wieczorny spacer po mieście.








Sobota była naszym ostatnim dniem w Paryżu, więc hotel opuściliśmy już z bagażami. Znów ruszyliśmy w okolice Notre Dame. Tym razem udaliśmy się na poszukiwania Sorbony
   i Panteonu.

 
Ale nie wchodziliśmy już do środka. Chodzenie z plecakami jest ok, ale jak człowiek zmęczony to już się nie chce, więc na naszej mapie znaleźliśmy park, a właściwie Ogród Luksemburski,








gdzie poodpoczywaliśmy na świeżym powietrzu, a potem ruszyliśmy się posilić,
potem jeszcze poszukiwania obrazka




i już mogliśmy ruszyć na Prote Maillot.
Dotarliśmy bez problemu, ale kupując bilety się zestresowałam. Na okienku kasowym było napisane, że z Paryża do Beauvais trzeba wyjechać 3 godziny przed odlotem samolotu i konkretne godziny przypisane do konkretnych kierunków. Przy Wrocławiu było napisane 17.05, nasz samolot odlatywał o 20.05, a bramkę mieli zamykać o 19.35. Ja na zegarek, a tam 17.45 !!! No i stres. Autobus wyruszył o 17.55. Jak pisałam wcześniej w drodze do Paryża poznaliśmy Polkę i tak nam czas zleciał, że nie miałam najmniejszego pojęcia jak długo jechaliśmy z lotniska. Stres trzymał nas przez jakieś pół godziny, bo po tym czasie okazało się, że do lotniska mamy całe 30 km, więc w godzinę to bez problemu dojedziemy. W końcu autobus dojechał dokładnie o 19.05.  Dalej obyło się bez przygód :))
Tyle widzieliśmy w Paryżu. A jest jeszcze cała masa rzeczy, których nie widzieliśmy. Żałowaliśmy, że nie wzięliśmy sobie autobusu typu Open Tour, bo to naprawdę fajne rozwiązanie. Jeździliśmy takim w Rzymie i jest to fajne sposób na poruszanie się po mieście, tym bardziej, że jak wyczytaliśmy taki autobus ma 50 przystanków, bilet można kupić na dwa dni i można się fajnie przemieszczać, wsiadać, wysiadać i więcej zobaczyć i się dowiedzieć. To nic, następnym razem.