Tym razem nasza wizyta w Rzymie miała inny cel. Mój Mąż i jego kolega biegli w Maratonie, a ja w biegu towarzyszącym na 5 km. Oprócz nas pojechali jeszcze żona kolegi, 3,5-letni syn i dwie koleżanki. Już nie wspomnę, że ok. 2/3 samolotu to byli właśnie biegacze i ich rodziny/znajomi lecący na maraton ;))
W Rzymie wynajęliśmy mieszkanie całkiem spore, niedaleko jednej ze stacji metra,
a metrem jak wiadomo to już wszędzie blisko :)
W sobotę rano za to wyruszyliśmy zaraz po śniadaniu do centrum, pokazać znajomym to i owo, a potem ruszyliśmy do dzielnicy EUR do Pałacu Kongresowego - chłopaki po odbiór numerów i pakietów startowych, ja zapisać się na swój bieg. Wcześniej nigdy na EUR nie dotarliśmy, a muszę przyznać, że to bardzo interesujące miejsce.
Co prawda nie byliśmy tam długo, ale warto chyba się tam jeszcze wybrać, co już mamy wpisane w nasze plany przy okazji kolejnego wypadu do Rzymu. Przed Pałacem Kongresowym oczywiście była już kolejka biegaczy odbierających pakiety startowe.
Dość szybko szło. Najpierw chłopaki odebrali numery,
a potem pakiety startowe i ruszyliśmy na EXPO.
Przeważnie wszystkim większym biegom towarzyszą targi. Reklamują się tam firmy sportowe, organizatorzy innych biegów, organizatorzy wyjazdów na inne biegi, itd. Na końcu tej długie trasy, wśród tłumu dotarliśmy do miejsca, gdzie były zapisy na Roma Fun, czyli bieg na 5 km.
Z naszymi nowymi bagażami wróciliśmy do centrum, poszliśmy coś przekąsić i wróciliśmy do mieszkania, bo rano trzeba było wcześnie wstać.
W niedzielę wstaliśmy już o 6.30, bo o 7.00 musieliśmy wyjść.
W informacjach dotyczących maratonu było napisane, że stacja metra Colloseo będzie zamknięta i żeby wysiadać na Circo Massimo. Stamtąd do Koloseum, w okolicach którego zbierali się biegacze jest ok. 1,5 km więc na dzień dobry szybki spacer był.
Dotarliśmy na miejsce, a tam chaos. Żeby wejść w strefę maratończyków trzeba było się już przebrać, bo tłum był taki że ledwo przechodzili. A że nie było żadnych przebieralni to ludzie przebierali się na ulicy !
W tym miejscu więc rozstałam się z chłopakami. Potem tam jeszcze błądzili, szukali swoich depozytów.
A potem udali się w swoje strefy startu. Ja w tym czasie próbowałam najpierw zlokalizować miejsce, gdzie mam iść na swój bieg, ale trudno się było cokolwiek dowiedzieć. Start mojego biegu miał się odbywać w miejscu startu maratonu, jakieś 30 minut po starcie biegu głównego, ale przez "klatkę" nie wpuszczali, więc trzeba był zlokalizować miejsce zbiórki. Wymyśliłam sobie, że pójdę na start, zobaczę jak startują i potem znajdę gdzieś ten mój bieg. Niestety nie było to łatwe - żeby dojść na start to gdzieś na około musiałabym chodzić. Trafiłam na jedną ścieżkę, gdzie byłam pewna, że dojdę, ale okazało się zamknięte. I kiedy już wracałam to wtedy lunął deszcz. W okolicy żadnego drzewa, ani daszku i w kilka minut byłam przemoczona do suchej nitki, nawet skarpetki miałam mokre. Deszcz padał krótko - z 5 minut, a mi już było wszystko jedno, a biegać mi się odechciało. Doszłam do Koloseum i podłączyłam się pod tłum z numerkami i za tłumem doszłam do miejsca zbiórki. A tłum był naprawdę solidny, jak pisałam biegło prawie 101 tys. osób. Z miejsca zbiórki ruszyliśmy na linię startu.
Biegło się fajnie, akurat wyszło słonko, więc wyschłam i było bardzo przyjemnie. Na mecie
dawali wodę mineralną i mleko w kartonikach. Wypiłam butelkę wody, mleko i jeszcze jedną wodę wzięłam ze sobą. Już dobiegając do mety widziałam, że niedaleko jest trasa maratonu, więc szybko się zebrałam i poszłam pokibicować. Akurat był to 13 kilometr maratonu. Bieg tłum, a kibice wchodzili na trasę biegu, mimo, że było wydzielone taśmami, gdzie można stać.
Niby byli wolontariusze, niby policja, ale nikt nie reagował. Postałam trochę na murku, ale doszłam do wniosku, że chłopaków chyba już nie wypatrzę, bo chyba już ten odcinek przebiegli. Spacerując dalej po mieście trafiłam na 40 km maratonu i właśnie pojawiał się pierwszy z biegaczy zmierzający do mety.
Znowu zaczęło lać, trzeci raz zresztą, więc weszłam do baru, kupiłam sobie wielką kanapkę i pół litrowe okolicznościowe cappuccino.
Za chwilę dojechały dziewczyny i ruszyłyśmy w stronę mety, bo zbliżał się czas kiedy powinien dobiegać nasi. Tzn. czas w jakim planowali przybiec. Szłyśmy tą trasą co wcześniej próbowałam i teraz było otwarte, ale na "klatce" wisiały banery i zupełnie nic nie było widać. W końcu doszłyśmy do wniosku, że bez sensu dalej iść, i delikatnie zerwałyśmy baner i mogłyśmy zobaczyć kto idzie i czekałyśmy. A tłum był nieustający. Fakt wystartowało ok. 19 tys. biegaczy, ale żeby wszyscy jednocześnie przybiegali na metę ;)
Nagle jakoś się wydarzyło, że ktoś otworzył ogrodzenie i udało nam się wejść do tej klatki i już wewnątrz czekać na naszych panów (równie szybko znalazła się ochrona i je zamknęła, ale na szczęście nas nie wyrzucili).
Niestety wszystko co dobre szybko się kończy i w poniedziałek musieliśmy już wyjechać. Samolot mieliśmy wieczorem, o 20-stej, na Termini musieliśmy być o 17-stej, więc kilka godzin na Rzym nam zostało. Ale o Rzymie jeszcze będzie następnym razem ;)
W samolocie znów pełno biegaczy, większość z medalami na szyi, ale euforii nie było. Nikt nie zrobił życiówki, nikt nie chwalił się wynikiem ;)) Ale wszyscy przyznawali, że łatwo nie było, no i sobotnie zwiedzanie Rzymu też dało im w kość. No bo jak jechać do Rzymu na maraton i nie zwiedzić przynajmniej troszkę ;))