Informacyjnie

Ten blog powstał przede wszystkim po to, żeby spisać swoje wspomnienia z podróży, bo pamięć jest ulotna. Od wielu lat staram się tworzyć notatki z każdego wyjazdu i jestem zdziwiona jak wiele szczegółów się zaciera.
Jeśli przy okazji ktoś może znaleźć coś dla siebie - podpowiedzi, rady, pomysły na podróż - będzie mi bardzo miło.
Wszystkie zdjęcia zamieszczone na blogu są zrobione przeze mnie lub przez mojego Męża, jeśli korzystam ze zdjęć z netu będzie o tym stosowna informacja.
Zapraszam do czytania

piątek, 25 kwietnia 2008

Livignio cz. 2


Pewnego dnia postanowiliśmy pojechać do położonego w niedużej odległości St. Moritz. Pogoda była ładna i postanowiliśmy dać trochę odpocząć naszym nóżkom.  Pojeździliśmy sobie na nartach do 13.00, wróciliśmy, przebraliśmy się i w drogę. Miała być to krótka wyprawa – do St. Moritz jest tylko 45 km górskim dróżkami. Najpierw pojechaliśmy na stację benzynową zatankować paliwo. I ups! Niespodzianka. Stacja była „Chiuso”. Zapomnieliśmy o prostej rzeczy. We Włoszech maja sjestę  i w środku dnia wszystko jest zamknięte. Całe szczęście, że na jednej stacji przerwa kończyła się o 14-stej i udało nam się zatankować J
Wyruszyliśmy więc w drogę. Jedziemy, a tu nagle zakręt, a za zakrętem……… koniec drogi. Jest szosa, a nagle prawie pół metra śniegu. 



I po prostu nie ma drogi. W oddali wioska, ludzie chodzą w rakietach śnieżnych, ale do St. Moritz to można dojechać, ale dopiero jak śnieg stopnieje !


No to się wróciliśmy i pojechaliśmy na wycieczkę do pobliskiego Bormio, bo innymi drogami musielibyśmy dużo nadrobić.
Co do samego Livigno, to miałam tam jeden malutki problem. Często traciłam oddech. Parę schodów, albo kawałek pod górkę, a ja już ciężko dyszałam. No ale mieszkaliśmy na wysokości 1800 m n.p.m., a na nartach jeździliśmy z prawie 3000 m n.p.m. Poza tym wszystko było jak w bajce.


Ale niestety co dobre szybko się kończy i nie wiadomo kiedy minął tydzień i powrotu czas nastał.
W piątek poszliśmy sobie do restauracji na kolację i pożegnanie z Alpami, pizza, winko, deserek, mhmm.
Wyjechaliśmy z Livigno w sobotę koło południa i zdecydowaliśmy, że pojedziemy jednak zwiedzić to miejsce dwóch olimpiad i jeden z najbardziej znanych kurortów, jak mawiają niektórzy „miasteczka snobów” – St. Moritz. 



Szczerze mówiąc nie zrobiło na mnie większego wrażenia. Typowo turystyczne miasteczko, tylko ceny jakby troszkę z innej bajki.






A potem ruszyliśmy w drogę powrotną po drodze korzystając z objazd, (bo droga główna była w remoncie) takimi dróżkami:


Na trasie zrobiliśmy jeszcze jeden mały postój – zatrzymaliśmy się w Innsbruku. Podeszliśmy do skoczni Bergisel i zwiedzaliśmy stare miasto. Co prawda było po 21-szej, ale było cudownie. Nie przypuszczałam, że to tak piękne miasto. Chodzi mi tu głównie o starówkę – bardzo ładna. Będziemy musieli jeszcze tam wrócić i zobaczyć za dnia.

Droga powrotna była już pod względem pogodowym nieco lepsza, poza mgłą, której wręcz nie znoszę. A była tak duża, że momentami nic nie było widać.
Ale dojechaliśmy dobrze i na śniadanie byliśmy w Polsce.