Pogoda tego dnia była piękna, błękitne niebo, praktycznie bez chmurki, ale chłodno. Po ok. 25 minutach podróży wysiedliśmy na dworcu w Florencji w poszukiwaniu piękna tego miasta. Po krótkim spacerze i przerwach w ... kilku księgarniach przed nami wyrosło Baptysterium św. Jana Chrzciciela i Katedra Santa Maria del Fiore (Matki Boskiej Kwietnej)
No ładne, ale jakoś ziemia się nie zatrzęsła !!! Turystów było sporo, ale nie było tłumów. Kolejki kilkuset osobowe do wszystkich obiektów, zdecydowaliśmy się więc najpierw napić kawy. I tu kolejne polecenie, z tyłu katedry skręciliśmy w Via del Proconsolo i tam pod nr 16 znajduje się "Bar 16"
z pyszną kawą w dobrej cenie i bardzo sympatyczną obsługą
Miejsca mało, bar z włoską duszą.
Wypiliśmy kawę, posililiśmy się i ruszyliśmy w stronę słynnego Ponte Vecchio (zwany Mostem Złotników) i znów brak wow !, jakiego się spodziewałam, znów rozczarowanie.
Tak, już po kilku linijkach możecie poznać, że trzecim moim rozczarowaniem tegorocznego urlopu w Toskanii była właśnie Florencja. Poza kilkoma naprawdę miłymi akcentami, jak wyżej wspomniany bar czy potem jeszcze kilka innych sytuacji, naprawdę nic wielkiego. Fakt nie mieliśmy czasu na zwiedzanie zabytków, nie byliśmy w słynnej Galerii Uffizi, ale to co zobaczyliśmy nie zrobiło na nas wrażenia. W przewodniku wyczytaliśmy o słynnych ogrodach Boboli znajdujących się na tyłach Pałacu Pitti - na zdjęciach wyglądał super, a w rzeczywistości
sucha trawa, chwasty, kilka zaniedbanych oczek wodnych i jedynie ładne widoki. I to wszystko za "jedyne" 8 euro od osoby !!!
Z ogrodu wyszliśmy wprost na dziedziniec Pałacu Pitti:
i ewakuowaliśmy się stamtąd na Piazza di Santa Croce z Bazyliką pod tym samym wezwaniem.
To miejsce robiło już lepsze wrażenie.
Ale pomału zaczął dopadać nas głód, udaliśmy się więc na poszukiwania jadłodajni, którą poleciła nam nasza nauczycielka włoskiego. Trafiliśmy na Mercato Sant Ambrogio - wielkie targowisko, na środku którego stoi hala targowa i właśnie w środku tej hali znajduje się Trattoria da Rocco, miejsce, gdzie można dość smacznie i tanio zjeść i nie żałują wina ;)
Najedzeni i w lepszym humorze spowodowanym ilością wypitego wina ruszyliśmy w kierunku Porta alla Croce
Jednak tylko zobaczyliśmy (jak widać na zdjęciu nie zbyt interesujące) i poszliśmy dalej. Wracając przez Piazza alla Croce dotarliśmy do Piazza della Signora - głównego placu we Florencji. Jest uznawany za jeden z najpiękniejszych w Europie i najpiękniejszy w Italii, choć ja się z tym nie zgadzam - widziałam piękniejsze ;)
Najważniejszą budowlą jest Palazzo Vecchio (Pałac Stary) - od średniowiecza siedziba lokalnych władz.
Nieopodal znajduje się loggia z replikami znanych rzeźb:
Poszliśmy dalej. Nie będę opowiadać, jak zobaczyłam na jednej z kawiarnianych wystaw tiramisu, którego musiałam spróbować, tak pięknie i klasycznie wyglądało - bo nie było tego warte. Za to po drodze usłyszeliśmy cudny koncert 3 muzyków, którzy grali jeden na gitarze, drugi na skrzypcach a trzeci na wiolonczeli muzykę nowoczesnąa. A jak już zagrali motyw z "Gry o tron" to kupiłam ich płytę ;) Jest świetna.
Dzień upływał, więc zaczęliśmy kierować w stronę dworca, a żeby zatrzeć niemiłe wrażenia smakowe po tiramisu, wstąpiliśmy znów do wcześniej wspomnianego Baru 16, a po kolejnej kawie znów znaleźliśmy się na Santa Maria dei Fiori,
i nawet udało nam się dopchać do słynnych drzwi baptysterium wyrzeźbionych przez Michała Anioła - Drzwi Raju:
a potem już tylko przez Santa Maria Novella
wprost na dworzec.
Po drodze spotkaliśmy jeszcze taką fajną taksówkę:
którą prowadziła równie interesująco wyglądająca pani, niestety nie udało mi się zrobić jej zdjęcia.
A gdzieś w centrum spotkaliśmy jeszcze dzika przynoszącego bogactwo:
I na tym skończyła się nasza florencka przygoda - bez euforii, bez entuzjazmu, ot kolejne miasto.
Wróciliśmy zmęczeni (zrobiliśmy ponad 30 km po Florencji, na piechotę oczywiście :)), ale przed nami był jeszcze jeden dzień zwiedzania.
W piątek po śniadaniu wyjechaliśmy do Vinci. Jak łatwo się domyślić nazwa miejscowości wywodzi się od nazwiska Leonardo, albo odwrotnie :) Oczywiście w centrum stoi pomniejszona replika konia:
Dalej wśród dróżek idzie się do Muzeum Leonardo, gdzie można zobaczyć dzieła mistrza, dokumentację, a także poznać najważniejsze daty z jego życia:
Muzeum składa się z dwóch części, a oprócz tego kupując bilet łączony możemy odwiedzić oddaloną o jakieś 2 km wystawę jego najsłynniejszych obrazów (oczywiście reprodukcji):
oraz Casa di Natale - dom, w którym urodził się Leonardo
W domu narodzenia Leonardo można obejrzeć film - prezentację multimedialną na temat życia i twórczości geniusza. Łączony bilet wstępu dla osoby dorosłej kosztuje 11 euro i warto je wydać. A w dodatku te widoki:
W naszym ostatnim dniu mieliśmy w planach jeszcze Pistoię i Prato, no i małe zakupy. Ruszyliśmy zatem w dalszą podróż, natykając się na gospodarstwo zajmujące się wytwarzaniem oliwy z oliwek
Wyobraźcie sobie, że Signor Pietro i jego żona we dwoje spożywają ok. 100 litrów oliwy rocznie ?! Też byłam w szoku, ale tak naprawdę to wychodzi ok. 280 ml dziennie (czyli szklanka)
Kolejnym etapem naszej podróży była Pistoia
i Prato
z których zdjęć mamy niewiele, bo skończyła nam się karta w aparacie i robiliśmy tylko telefonami.. Miasteczka ciekawe, warte zatrzymania się, ale w tym dniu zmęczenie dało nam się we znaki i nie poświęciliśmy im należytej uwagi:
Po zakupach, zjedliśmy jeszcze kolację w naszej wypróbowanej już restauracji La Sviglia.
To był nasz ostatni dzień w Toskanii.
cdn.