Zaplanowaliśmy dwa miejsca. Pierwszym z nich było Axamer Lizum
Axamer Lizum to mała miejscowość kilkanaście kilometrów o Innsbrucka, która słynie z tego, że podczas Igrzysk Olimpijskich w 1964 i 1976 na tych właśnie trasach odbywały się wszystkie zawody narciarstwa alpejskiego. Więc wyobraźcie sobie te trasy...
Jedynym problemem jaki się pojawił to mimo cudownej pogody dolne części tras znajdowały się w cieniu i bywało zimno. Ale na szczęście na górę wjeżdżało się zamykanym krzesłem, albo takim pojazdem - kolejką:
na szczycie za to było cieplutko i rozciągał się cudny widok na Innsbruck
A jak już tak trochę zmarzliśmy i zgłodnieliśmy postanowiliśmy się udać na coś smacznego. Na szczycie była sympatyczna knajpka, na dole okienko samoobsługowe, a na górze coś większego z tarasem i pięknym i widokiem na okolicę. Postanowiliśmy pójść na górę. Weszliśmy i okazało się, ze to coś na kształt baru samoobsługowego - bierzesz tackę, chodzisz i nakładasz sobie co chcesz, a potem przy kasie płacisz. Nie lubię tego typu knajpek, ale zostaliśmy, żeby choć kawy się napić. No i weszliśmy. I przeżyliśmy szok. Tyle jedzenia i to takiego, że nie wiadomo było na co się patrzeć. Tortów to chyba z 6 rodzajów, każdy cudny i każdy wołał: "Zjedz mnie!" :) Do tego kilka rodzajów strudla, inne ciasta, sałatki owocowe, warzywne, warzywa i sosy do skomponowania sałatek samodzielnie. No i oczywiście cała masa dań takich nie słodkich typu knedle, zupy, mięsa, kiełbasy, frytki itp. (o słodyczach napisałam najpierw, bo stoisko z nimi stało praktycznie na wejściu i pierwsze co to właśnie one rzucały się w oczy)
Grzechem
by było nie skosztować tych pyszności, zwłaszcza lokalnych specjałów. A
że porcje spore to wzięliśmy jedną porcję zupy gulaszowej i jedną takich
szpinakowych klusek zasmażanych z szynką i pieczarkami, a do tego
lokalna wędlinka. Zamiast kawy wzięliśmy herbatę :)
Po
posiłku poszliśmy jeździć dalej, ale po 2 godzinach jeżdżenia, gdy
cienia było coraz więcej znów weszliśmy do tej restauracjiTym razem był czas na deser. To co poniżej na talerzu to jest znane u nas jako "pampuchy", lub "bułki na parze". Niby podobne jak u nas, ale tam te buły są bardzo duże(co widać poniżej), nadziewane marmoladą (w tym przypadku były to powidła) i polane sosem waniliowym i do wyboru dwie posypki cynamon z cukrem, bądź mielony mak z cukrem. Wzięliśmy obie, mi bardziej smakowała z cynamonem. Oczywiście bułę też wzięliśmy jedną na spółkę, do tego cappuccino,
i cudny widok na miasto:
Nie tylko jedzenie było pyszne. Po prostu pięknie było. Trasy długie, szerokie i dobrze przygotowane, i oczywiście zróżnicowane i niebieskie, i czerwone, i czarne, nic tylko jeździć. Polecam !
Następnego
dnia zaplanowaliśmy wyprawę na Stubai. Poranek lekko nas zaskoczył ok.
8:30 - termometr przed naszym gasthausem wskazywał -18 stopni !
Ale byliśmy twardzi i pojechaliśmy !Popularny Stubai znajduje się jakieś 40 km od Innsbrucka. Dojechaliśmy samochodem na parking, ubraliśmy buty narciarskie, wzięliśmy narty i ruszyliśmy w kierunku dolnej stacji wyciągu. Jak jechaliśmy samochodem wydawało nam się blisko, ale nagle na parking podjechał autobus i wszyscy narciarze z parkingu ruszyli w stronę autobusu. Więc my też. Pomyśleliśmy sobie, że może nam się tylko wydawało, że to blisko, albo, że to co widzieliśmy to nie stacja. Wsiedliśmy do autobusu, autobus ruszył, przejechał 400 (słownie: czterysta) metrów i zatrzymał się przed ... dolną stacją wyciągu ! Byliśmy w szoku !
Z dolnej stacji odjeżdżały na górę dwie kolejki kabinowe, które w pierwszej części jechały równolegle, a na pierwszej stacji przesiadkowej się rozwidlają i każda biegnie w swoja stronę.
A jak wjechaliśmy na górę to infrastruktura nas powaliła: wyciągów bardzo dużo (na stronie wyczytałam, że 21), tras dużo, świetnie przygotowane o różnym stopniu trudności: od tras dla dzieci i 50+ (dosłownie tak się trasa nazywa!) trasy niebieskie, czerwone i czarna - wszystkie równiutkie, dobrze naśnieżone, bezpieczne.
Do tego z każdej strony otaczały nas cudne widoczki:
Place zabaw zimowych dla dzieci:
A jakbyście mieli wątpliwości, że królowa (zimy) jest tylko jedna, to sobie zapamiętajcie ;)
Na
Stubaiu bawiliśmy się świetnie, staraliśmy się wyjeździć za wszystkie
czasy, choć ósmy dzień ostrej jazdy dawał się ostro we znaki naszym
nogom. Tym razem żadne jadłodajnie nie powaliły nas na kolana, za to
cały ośrodek narciarski jak najbardziej :) Polecam każdemu narciarzowi
Austria
zrobiła na nas bardzo pozytywne wrażenie. Na pewno nie była to nasza
ostatnia wizyta w tych rejonach, a i sam Stubai na pewno jeszcze
odwiedzimy, bo mimo całego dnia nie udało nam się zjeździć wszystkich
tras. Cieszę się, że tam byliśmy, że zobaczyliśmy coś nowego. No i
cieszę się, że pogoda nam dopisała, bo to ma duży wpływ na odbiór
miejsc, w których jest się po raz pierwszy :)