Informacyjnie

Ten blog powstał przede wszystkim po to, żeby spisać swoje wspomnienia z podróży, bo pamięć jest ulotna. Od wielu lat staram się tworzyć notatki z każdego wyjazdu i jestem zdziwiona jak wiele szczegółów się zaciera.
Jeśli przy okazji ktoś może znaleźć coś dla siebie - podpowiedzi, rady, pomysły na podróż - będzie mi bardzo miło.
Wszystkie zdjęcia zamieszczone na blogu są zrobione przeze mnie lub przez mojego Męża, jeśli korzystam ze zdjęć z netu będzie o tym stosowna informacja.
Zapraszam do czytania

piątek, 14 czerwca 2013

Włoska wyprawa cz. 4 - Wenecja i powrót


Wenecja przywitała nas słońcem i błękitnym niebem, inaczej niż było to poprzednim razem (dla przypomnienia - prawie cały czas padał deszcz!) Miła odmiana.

Wtedy Wenecji nie polubiłam, wydała mi się szara i brudna. Tym razem było trochę ładniej

Nie nastawialiśmy się na zwiedzanie zabytków Wenecji, chcieliśmy sprawdzić, czy nasze pierwsze wrażenie było słuszne. Poza tym zwiedzanie z plecakami na plecach nie byłoby zbyt komfortowe. Jadąc tym razem do Wenecji mieliśmy trzy cele: 1. wykąpać się w morzu na Lido, 2. odnaleźć knajpkę, w której jedliśmy poprzednim razem (wtedy jedliśmy w tamtym miejscu w pierwszy dzień, a w drugi nie mogliśmy w ogóle jej odnaleźć), 3. kupić dla mnie torebkę ;))

Na dworcu w Wenecji chcieliśmy kupić sobie bilety na vaporetti i tu przeżyliśmy szok ! Jednorazowy bilet ważny max. godzinę, ale można go użyć tylko raz, taki bilet w jedną stronę, kosztuje 7 euro od osoby ! Bilet całodzienny aż 18 euro ! Normalnie w szoku byliśmy. Jak byliśmy 4 lata temu było dużo taniej. Zdecydowaliśmy, że vaporetti nie popływamy, co z automatu przekreśliło pierwszy nasz cel. Na Lido trzeba dopłynąć - inaczej nie można się tam dostać - no i wrócić, a płacenie 28 euro za możliwość skorzystania z krótkiej morskiej kąpieli, to zdecydowanie za dużo. Czyli już na dzień dobry pierwszy minus dla Wenecji.
Ruszyliśmy więc na pieszy spacer i przy okazji na poszukiwania naszej knajpki.
Wenecja ma swoje piękne strony:















 ma też takie średnio-ładne:

 jak i mocno zaniedbane i zdewastowane:






Tak więc jak widzicie Wenecja ma różne oblicza.
Udało nam się tym razem trafić na targ rybny i warzywny





zobaczyć jak dostarcza się przesyłki kurierskie
podziwiać buctao czyli suszące się pranie
poznawać organizację ruchu wodnego:
oglądać magiczne wystawy sklepowe
 i zachwycać się zapachem jaśminu

W międzyczasie, po niewielkim błądzeniu udało nam się znaleźć "naszą" knajpkę:
Było wtedy jednak wpół do dwunastej i nijak nie chciało nam się jeść, tym bardziej, że byliśmy właśnie po kawie i panini. Ale zobaczyliśmy, że miejsce to istnieje, a nie jest wytworem naszej wyobraźni. Menu niewiele zmieniło się przez te 4 lata, wystrój wnętrza też. Zdecydowaliśmy więc, że po wszystkich naszych wędrówkach wrócimy tam po południu i wtedy coś zjemy.

I tak krążyliśmy po tej Wenecji i docieram do punktu 3 obowiązkowego naszej wyprawy - zakup torebki ;)  Jak byliśmy 4 lata temu, to dostawałyśmy z koleżanką zawrotu głowy od torebek w Wenecji - piękne, skórzane, kolorowe i w świetnych cenach. Miałyśmy kupić sobie torebki wtedy, ale przez ten deszcz w końcu nie kupiłyśmy, zresztą potem nam się sklepy pogubiły i tak się skończyło. Dlatego wynegocjowałam z Mężem, że tym razem kupimy mi torebkę i to będzie mój imieninowy prezent. No więc spacerując po Wenecji co jakiś czas zachodziliśmy do różnych sklepów i przebierałam w tych cudeńkach ;)
W końcu dotarliśmy do tego, co nam się 4 lata temu zgubił. Torebka, którą sobie wcześniej upatrzyłam była i T. rozpoczął negocjacje. Tak negocjował i negocjował i wyszłam z dwoma torebkami w cenie jednej :D  Co prawda ta druga mniejsza i tańsza, ale 15 euro (tyle zaoszczędziliśmy) piechotą nie chodzi, bo tyle kosztować miała ta mniejsza.

W końcu zrobiło się popołudnie i poszliśmy znów do naszej knajpki. A tam zonk! Zamknięte.

I nie ma żadnych godzin otwarcia, więc nie wiadomo kiedy otworzą :((
Posiedzieliśmy tam z godzinę i stwierdziliśmy, że to jednak nie ma sensu. Bo nawet jak pani otworzy o tej powiedzmy 17-stej, to zanim ugotuje, zanim zjemy, to nie zdążymy na pociąg do Treviso. Chcąc - nie chcąc mamy powód, żeby wrócić tam kolejny raz.
Tak więc z trzech założonych celów: 1.- nie wykąpaliśmy się w morzu, 2.- knajpkę znaleźliśmy, ale w niej nie zjedliśmy, 3.-  kupiliśmy 2 torebki ;)
Wenecja, troszkę poprawiła się w moich rankingach, ale nie powiem, żeby rzuciła mnie na kolana. Nie jestem jakoś szczególnie zachwycona.

Krótko po 18-stej wsiedliśmy po raz ostatni (tak nam się wtedy wydawało ;)) podczas tej wyprawy do pociągu  - tym razem zwykłego regionalnego - który zwiózł nas do Treviso.
A najgorszej jakości - regionalny pociąg we Włoszech wygląda w środku tak:
Po 30 minutach podróży byliśmy w Treviso, stąd autobus i na lotnisko:
---------------------------------------------------------------------
I o 21.20 odlot do Wrocławia, gdzie zgodnie z planem powinniśmy wylądować o 22.50 i powinna skończyć się nasza wyprawa. Ale to byłoby zbyt proste. Kilkanaście minut przed lądowaniem poinformowano nas, że we Wrocławiu są złe warunki atmosferyczne i że przez kilkanaście kolejnych minut samolot będzie kołował nad Wrocławiem, po czym podejmie próbę lądowania. Jak nie dostanie zezwolenia to lecimy do Poznania. Tak też się stało  - polecieliśmy do Poznania. Po drodze kilka razy powtarzano nam komunikat, że na lotnisku będą podstawione autobusy. Ta, autobusy... Gdy już wszyscy z samolotu wysiedli i zawieziono nas do terminalu ogłoszono nam, że sorry, ale autobusów nie będzie, bo przekierowano do nich 4 samoloty z Wrocławia i dwa z Katowic i oni nie podstawią tylu autobusów !!! Radźcie sobie sami !!! Jedynie podali komunikat, że o 23.50 odjeżdża autobus MPK do dworzec, a następny jest za godzinę... Wiele osób nie mogło uwierzyć w to co słyszy i czekali dalej. Nam udało się wepchnąć do tego miejskiego autobusu, Kierowca był na tyle miły, że próbował nam załatwić jakiś transport u swoich kolegów, ale okazało się, że najwcześniej da się na 6.00. A to bez sensu.
Po północy dotarliśmy na dworzec, a tam kolejny ZONK ! Już wcześniej wiedzieliśmy (internet jest wszędzie), że najbliższy pociąg mamy o 1.36. Jak weszliśmy na dworzec była już spora kolejka, więc grzecznie się w niej ustawiliśmy. Po jakimiś czasie zorientowaliśmy się, że kolejka się wcale nie rusza. Co się okazało ? W PKP między 0.00 a 1.00 jest konserwacja systemu i wszystkie kasy w całej Polsce są nieczynne !!! Ale "już" 3 minuty po 1-szej pani zaczęła sprzedawać bilety i szło dość sprawnie (dodam, że na całym dworcu była tylko jedna czynna kasa, no ale  nikt się nie spodziewał, że tyle samolotów do Poznania przyleci). W między czasie dojechał kolejny autobus z lotniska z chmarą ludzi. Nam jakiś wewnętrzny podszept podpowiedział, żeby kupić bilety na 1 klasę i to był strzał w dziesiątkę. Pociąg był relacji Świnoujście - Kraków, więc już było sporo ludzi, a potem podobno "2" pękały w szwach. A my - sami w przedziale mogliśmy choć trochę pospać. Pociąg z Poznania do Wrocławia jedzie 5 godzin - bagatela to "aż" 180 km - a jeszcze miał pół godziny opóźnienia. I tak w domu byliśmy o 7 rano !!! Nie szliśmy już spać. Ja co prawda miałam wolne, ale T. musiał być o 9.00 w pracy, bo miał umówione spotkanie.
Ale reklamację do Ryanair'a juz napisałam :)
---------------------------------------------------------------------
I to tyle naszej Wyprawy do Włoch.

środa, 12 czerwca 2013

Włoska wyprawa cz. 3 - Padwa


Z Werony do Padwy jest blisko i już po ok. 40 minutach wysiedliśmy na dworcu w Padwie. Do Hotelu mieliśmy jakieś 500-600 m, więc wybraliśmy się na piechotę. Tym razem hotel nas rozczarował - pokój był najmniejszy ze wszystkich jakie mieliśmy, był głośny, nawet jak zamknęliśmy okno (niestety klimatyzacja słabo działała), do tego w pokoju obok, mieszkała pani, która miała kaszel, i też wszystko było słychać. Śniadania - marniutkie. Drugiego dnia jak zeszliśmy to poza płatkami nie było nic ! A potem pani położyła na talerzu 2 plasterki wędliny i 2 plasterki sera ! Do tego kawa z ekspresu była płatna !  Choć muszę przyznać, że było czysto. Był to najdroższy hotel w jakim nocowaliśmy podczas naszej wyprawy, a stosunek jakości do ceny zdecydowanie najsłabszy !


W hotelu szybko się odświeżyliśmy przebraliśmy i zdecydowaliśmy, że  najpierw pójdziemy do Informacji Turystycznej i kupimy Padova Card. W Padwie karta była droższa - zapłaciliśmy za 48 godzinne karty po 16 euro. Za to mieliśmy wstęp do bardzo wielu muzeów i innych miejsc.

Znaleźliśmy przez przypadek fajny skrót do centrum,
który wiódł przez Uniwersytet. Padwa słynie ze swojej uczelni, która jest jedną z najstarszych w Europie (uniwersytet powstał w 1221 r) i szczyci się takimi absolwentami jak Dante, Petrarka, Galileusz czy Kopernik.



W Informacji Turystycznej zakupiliśmy karty i dowiedzieliśmy się jeszcze, że ze zwiedzaniem najważniejszego punktu może być problem, bo trzeba wcześniej zarezerwować miejsce, ale pani była na tyle miła, że zatelefonowała tam i dowiedziała się, że nie będzie problemu, tyle, że jest tam czynne od 17-stej. A że to poniedziałek był i większość miejsc do zwiedzania nieczynna, postanowiliśmy zobaczyć to co czynne ;) I tak ruszyliśmy spacerem przez centrum w stronę Ogrodu Botanicznego (wstęp 5 euro, z kartą bezpłatnie)

Spacer przebiegał wśród zabytków, malowniczymi deptakami Padwy:




I tak spokojnie doszliśmy do Prato della Vale - tak naprawdę przez przypadek, bo kierowaliśmy się na Ogród Botaniczny, ale plac, a raczej "Trawiastą Dolinę" jeszcze odwiedziliśmy i to dwukrotnie, więc o niej będzie później.


Po kilku kombinacjach udało nam się w końcu trafić do Ogrodu Botanicznego. Jest to prawdopodobnie najstarszy Ogród Botaniczny na świecie ! Został założony 1545 r. przez ówczesnego Rektora uczelni, który był jednocześnie lekarzem. W ogrodzie były hodowane zioła i rośliny pomagające w leczeniu. Ogród nie jest duży, ale jest bardzo przyjemny.




Z ogrodu jest już tylko kilka kroków do Kościoła św. Antoniego, zwanego padewskim.
Zwiedziliśmy kościół i grób św. Antoniego i szybciutko wyszliśmy udając się w kierunku tej atrakcji, którą zamówiła nam pani w informacji turystycznej, albowiem dochodziła już 17.00.
Zgodnie z zaleceniami pani udaliśmy się wprost do Museo Civici, a tam dostaliśmy bilety wstępu do trzech miejsc: Kaplicy Scrovegni, Museo Civici i Palazzo Zuckremann, przy czym te dwa ostatnie mogliśmy zwiedzić dopiero na drugi dzień. Za wstęp na Padova Card dopłaciliśmy po 1 euro za tzw. rezerwację, normalnie bilet kosztuje 13 euro + 1 euro za rezerwację. Jakby nie patrzeć, to po kilku godzinach zwróciła nam się karta ;) Wejście do Kaplicy mieliśmy przypisane na 18.00
Poszliśmy więc w kierunku wskazanym przez panią w muzeum, przyjemną dróżką przez park.


Na końcu drogi naszym oczom ukazał się niepozorny kościół:
A zamiast drzwi było takie wejście:

I u rozpoczął się cały ceremoniał. Do 18.00 czekaliśmy na zewnątrz, oprócz nas dotarły jeszcze 4 osoby. Następnie wpuszczono nas do takiego przedsionka, o odpowiedniej temperaturze i puszczono tam film o powstawaniu dzieła. Pomieszczenie było szklane, a drzwi z obu stron zamknięte. Po kilkunastu minutach drugimi drzwiami wprowadzono nas do Kaplicy, gdzie mogliśmy być 15 minut, ani mniej ani więcej !
Kaplica Scrovegni słynie z tego, że jej ściany zdobią freski wykonane przez Giotto w latach 1303-1306. Freski przedstawiają sceny z życia Joachima i Anny, Maryi i Jezusa i - podobnie jak w kaplicy Sykstyńskiej - Sąd Ostateczny, tyle że w Padwie jest trochę starsze to dzieło.  Freski narażone są na uszkodzenie, ze względu na temperaturę i wilgotność, dlatego podjęte są  te środki ostrożności, które opisałam powyżej. A i jeszcze jedno do kaplicy można wychodzić w maksymalnie 25 osobowych grupach, a przetrzymanie w tym szklanym pomieszczeniu ma spowodować ustabilizowanie temperatury zwiedzających.

A że troszkę zmarzliśmy w kaplicy, a i na zewnątrz zrobiło się troszkę chłodniej, wróciliśmy na chwilkę do hotelu, narzucić coś na siebie i dalej - na wieczorny spacer.





Następnego dni postanowiliśmy podejść na dworzec i stamtąd podjechać tramwajem na Prato della Vale i stamtąd pomału ruszyć w kierunku centrum. Poza tym chcieliśmy się przejechać takim nowoczesnym super tramwajem. To są tramwaje, które jeżdżą po jednym torze, a do tego mają gumowe kółka. Nazwa tego wynalazku to "translohr", a najciekawsze dla mnie było, że w części miasta na trasie tramwaju nie było trakcji elektrycznej. I tak część trasy ten tramwaj jeździł podłączony do trakcji, a część nie ;) Więcej o tramwajach tu. Ja od siebie dodam, że są bardzo komfortowe, wygodnie i ciche. Zupełne przeciwieństwo mediolańskich ;)


Tramwajem dojechaliśmy na samo Prato della Vale. Jest to największy - prawie 9 ha plac we Włoszech (według wikipedii i innych przewodników). Plac jest w kształcie elipsy a w samym jego sercu znajduje się "zielona wyspa" - skwer, całkiem spory, otoczony mini fosą z fontanną na środku. Wokół skweru stoi  78 posągów różnych osób związanych z Weroną. Podobno każdy mógł ufundować taki pomnik, pod warunkiem, że udowodnił, że postać na pomniku była zasłużona dla Werony. Wśród tych postaci są dwie z Polski: Stefan Batory i Jan III Sobieski. Jak tam będziecie - postarajcie się znaleźć. Nam się nie udało, bo część pomników jest mocno zniszczona, a część przechodzi renowację i są zasłonięte. Jako ciekawostkę wyczytaną w przewodniku powiem Wam, że wśród tylu figur jest tylko jedna kobieta - poetka włoska.





A to siedziba policji miejskiej przy Parto della Vale

Przedpołudnie spędziliśmy na Parto della Vale, bo było super uroczo i bardzo gorąco. A stamtąd wyruszyliśmy w kierunku centrum na Pizza delle Erbe i Pizza dei Segniori, gdzie oczywiście mogliśmy w pełnej okazałości zobaczyć targowisko :)



A tak wyglądał Plac po południu, bez straganów:
Budynek na zdjęciu to Palzzo della Regione, który zwiedziliśmy również w środku. Okazał się jedną dużą salą z malowidłami
i wahadłem
A tu arkady/balkony pałacu:

Potem spacer do Katedry

I w końcu dotarliśmy do Museo Civici, miejsca, gdzie byliśmy dzień wcześniej, kupując bilet do Kaplicy Scrovegni. Muzeum jak muzeum - osobiście nie przepadam z malarstwem średniowiecznym czy renesansowym, zwłaszcza, gdy 80% tego to portrety możnych lub biskupów, ale wszystko kwestia gustu... Muzeum jednak obejrzeliśmy, może w troszkę przyspieszonym tempie, ale ok ;)

Z Museo Civici udaliśmy się do kolejnego muzeum (a co jak szaleć to szaleć) - do Palazzo Zuckermann. Tam było ciekawiej, trochę obrazów, trochę rzeźb i duża wystawa Museo Bottacin, mieszczące dary podarowane przez numizmatyka i bankiera Mikołaja Bottacina. Znajdują się tam środki płatnicze od starożytności po współczesne euro.
I tak poszliśmy za ciosem i wstąpiliśmy do kolejnego muzeum do Caffe Pedrocchi. Kawiarnia powstała 1772 r i zdobyła popularność głównie dlatego, że był to pierwszy całodobowy lokal na pewno we Włoszech, a pewnie i na świecie. A to wszystko dlatego, że w kawiarni nie było drzwi i ludzie mogli wchodzić na okrągło :)) W lutym 1848 w kawiarni miały miejsce krwawe zamieszki. Studenci padewskiego uniwersytetu wszczęli bunt przeciw panowaniu Habsburgów i do dziś dnia w ścianie widoczne są ślady po kulach żołnierzy austro-węgierskich, którzy strzelali do studentów. Do dziś wśród studentów panuje przesąd, że do póki nie skończy się studiów nie powinno się chodzić do tej kawiarni - inaczej z tytułu magistra nici ;)) Jednak Caffe Pedrocchi to nie tylko kawiarnia - na pietrze znajduje się muzeum eksponatów związanych z wydarzeniami wojskowymi, powstaniami i wojną. Można też obejrzeć film w sali multimedialnej, podczas którego udało mi się ... zdrzemnąć ;))


Oczywiście do wszystkich tych muzeów wchodziliśmy na Padova Card, więc dodatkowo nic nie płaciliśmy.
Później to już tylko spacery i tak aż do wieczora.








I jeszcze jedna rada - nie polecam zabierania do Padwy butów na obcasie, chodniki i deptaki są z "wybrukowane" takimi otoczakami ;))
Mieliśmy jeszcze wieczorem wyjść do miasta coś zjeść, ale ogarnął nas leń, Do tego w budynku naszego hotelu - na zdjęciu poniżej na końcu budynku - słabo widać, znaleźliśmy rodzinną knajpkę Trattorię "al Fungo"

i tam zostaliśmy. Powiem tylko wow ! Ja sobie zamówiłam "Bigoli al ragu d'antra" czyli ręcznie wyrabiane spaghetti, bardzo, bardzo długie (robione przez seniorkę rodu) z ragu z kaczki, a T. wziął "Pappardelle al capriolo" czyli makaron z mięsem kozim :)) A potem deser i do wszystkiego vino sfuso, cudny wystrój i przemiła obsługa ! Kelnerów było dwóch, jeden z nich, starszy pan, laureat kilku nagród za poezję, a jego wiersze wykaligrafowane wisiały na ścianach restauracji. Bardzo miło nam się z nim rozmawiało, a na wyjście dostaliśmy od pana na pamiątkę breloczek - grzybka :)

Bardzo nam się miło zrobiło :))
--------------------------------------------------------------------
A i jeszcze jedna ciekawostka o Padwie. Tu jest masa rowerów, skuterów tak nie widać jak rowery. Są wszędzie i jest ich tyle, że naprawdę trzeba uważać, bo jeżdżą jak chcą !
--------------------------------------------------------------------
I tak skończył się nasz pobyt w Padwie. Następnego dnia zaraz po śniadaniu wsiedliśmy do pociągu, jadącego do Wenecji, ale o tym to już w kolejnej części ;)
cdn...