Informacyjnie

Ten blog powstał przede wszystkim po to, żeby spisać swoje wspomnienia z podróży, bo pamięć jest ulotna. Od wielu lat staram się tworzyć notatki z każdego wyjazdu i jestem zdziwiona jak wiele szczegółów się zaciera.
Jeśli przy okazji ktoś może znaleźć coś dla siebie - podpowiedzi, rady, pomysły na podróż - będzie mi bardzo miło.
Wszystkie zdjęcia zamieszczone na blogu są zrobione przeze mnie lub przez mojego Męża, jeśli korzystam ze zdjęć z netu będzie o tym stosowna informacja.
Zapraszam do czytania

niedziela, 29 grudnia 2013

Livigno po raz 5.

To był nasz najdłuższy wyjazd - przeważnie jeździliśmy od soboty do soboty, teraz byliśmy już w czwartek. Podróż minęła nam bardzo szybko, prawie 1000 km przejechaliśmy raptem w niecałe 10 godzin i chwilę po 16-stnastej instalowaliśmy się już w naszym apartamencie.

Mieszkanko cudne. W budynku raptem kilka apartamentów jest oddanych, bo reszta jeszcze na sprzedaż, albo wykańczana.



Cudnie. Milena potrafi zadbać o najmniejsze szczegóły i w każdym apartamencie, jaki od nich braliśmy było ślicznie. Zresztą zdjęcia mówią same za siebie ;)
Jedynym minusem była odległość od stoku. Nie, nie było daleko - do przystanku autobusowego (autobus darmowy) jakieś 50 metrów, a na stok jakieś 400 m - ale to najdalej jak do tej pory mieliśmy ;)))
Wyjazd cały były cudny, choć nigdy jeszcze nie było tam mało śniegu, piąty raz byliśmy i pierwszy raz było pod względem śniegowym tak kiepsko, trasy otwarte prawie wszystkie, ale w bardzo okrojonym stanie, sporo węższe niż zawsze. W niektórych miejscach pod koniec dnia jeździło się po trawie, ale trzeba było uprawiać slalom między kamieniami !



Co do samej jazdy to też nie było różowo. Pierwszy raz w życiu tak mi się ... nie chciało jeździć ! Normalnie czułam się jakbym dwie lewe narty miała ! Nic mi nie szła ta jazda. A to mnie nogi bolały, a to było mi niedobrze jak wagonikiem jechałam, bo... bujał, a to łapały mnie skurcze w łydkach, a to drętwiała mi stopa.

I tak pierwsze 4 dni, w piąty było troszkę lepiej, szóstego się rozjeździłam i było super, a kolejnego popsuła się pogoda, trochę sypał się i znów mi się nic nie chciało.
Ale tym razem nie zajeżdżaliśmy na maksa. Trochę jeździliśmy, trochę odpoczywaliśmy, podziwialiśmy widoczki i cieszyliśmy się sobą.


A po południu albo bieganie, albo bieganie na nartach, spacery po wieczornych Livigno i chłoniecie tej cudnej atmosfery: światełka, śnieg, nastrojowa muzyka, lekki mrozik. Tak się można na święta nastroić.





Byliśmy w naszej ulubionej knajpce Canoa,


byliśmy w Latteria di Livigno na piatti tym razem ;)



Kibicowaliśmy Petterowi  Northugowi i jeszcze jakimś 1000 innym zawodnikom w maratonie narciarskim (42 km stylem dowolnym) w La Sgambeda.




Byliśmy na kiermaszu świątecznym.

I wogóle cudnie spędziliśmy czas. Sami, z dala od wszystkiego od pracy, od firm, od problemów. Tylko my i góry. I to jest to, czego mi najbardziej było trzeba.

Droga powrotna jednak nie była już tara różowa. Wjechaliśmy z Livigno jak planowaliśmy i już o 9.30 wyjechaliśmy z tunelu po szwajcarskiej stronie. Pogoda dopisywała było cudne słonko i błękitne niebo, ruch umiarkowany. Tym razem - wyjątkowo nikt nas nie kontrolował ;) Przejechaliśmy Szwajcarię, wjechaliśmy do Austrii i postanowiliśmy zrobić sobie przerwę. Zjechaliśmy na parking i poszliśmy do knajpki na przepysznego urodzinowego strudla i kawę. Po przerwie ruszyliśmy dalej. Kolejny postój zrobiliśmy sobie w Garmisch Partenkirchen, w okolicy marketów, gdzie zrobiliśmy dodatkowo zakupy. No i ruszyliśmy w kierunku Monachium. Pogoda nadal bajkowa, na autostradzie mały ruch, do Monachium dotarliśmy w godzinę ! No i wyjechaliśmy z tego Monachium wprost w ścianę mgły. Ale żeby tylko. Wyobraźcie sobie 5 pasów w jedną stronę i wszystkie pięć zapełnione ! Potem było tylko gorzej, bo autostrada zwęża się do 3 pasów. Za miejscowością Hof skręciliśmy w dwupasmową autostradę 72 i ujechaliśmy całe 5 km kiedy stanęliśmy. Stały całe dwa pasy. Co jakiś czas ruszaliśmy i nawet czasem udało nam się do 70 km/h rozpędzić ! Dotoczyliśmy się do Chemnitz, a tam jeszcze większa masakra. Pod Dreznem to już 4 pasy stały. Nie było żadnego wypadku, ani nic, tylko po prostu wszyscy na święta do Polski jechali ! W końcu jednak udało nam się dotrzeć do domu była 23.30 !