Informacyjnie

Ten blog powstał przede wszystkim po to, żeby spisać swoje wspomnienia z podróży, bo pamięć jest ulotna. Od wielu lat staram się tworzyć notatki z każdego wyjazdu i jestem zdziwiona jak wiele szczegółów się zaciera.
Jeśli przy okazji ktoś może znaleźć coś dla siebie - podpowiedzi, rady, pomysły na podróż - będzie mi bardzo miło.
Wszystkie zdjęcia zamieszczone na blogu są zrobione przeze mnie lub przez mojego Męża, jeśli korzystam ze zdjęć z netu będzie o tym stosowna informacja.
Zapraszam do czytania

środa, 20 listopada 2013

Fuerta cz. 5


Wróciliśmy do hotelu 10 minut po tym jak zamknęli bar przekąskowy - było przed 17-stą. Poszliśmy na basen na kawę
i coś do przekąszenia, po całym dniu wyprawy ;))
W tym dniu mieliśmy w planach pojechać jeszcze na zachód słońca. Mieszkaliśmy po wschodniej stronie wyspy, ale mieliśmy szansę jeszcze skorzystać z posiadania dwóch samochodów. Ruszyliśmy więc do miejscowości o nazwie El Cotillo - niecałe 20 km na zachód, a później odbiliśmy troszkę na północ, wprost do latarni morskiej
Na miejscu było też muzeum rybołówstwa (choć w tłumaczeniu dosłownym było to muzeum ryb), ale czynne było do 18.00, a my byliśmy o ... 18.10 ;))
Wiec tylko pospacerowaliśmy po cyplu
 
 
I zawróciliśmy do El Cotillo, żeby zachód słońca zobaczyć w morzu:
Niby nic nie wskazywało na to, że coś miało by pójść nie tak, choć wiał wiatr i jak się rozbieraliśmy pokropił nas 2 minutowy deszczyk. 
Ale im było dalej, tym było gorzej - coraz więcej chmur pojawiało się na horyzoncie,
 żeby w momencie zachodu osiągnąć taki stan:
I tyle było z naszego zachodu słońca ;(
No więc wróciliśmy do hotelu na kolację, a potem pozostawiliśmy rodziców w barze, a sami pojechaliśmy zatankować samochód, bo rano musieliśmy go oddać. Jedyne co mnie zaskoczyło, to jak do tej pory wypożyczaliśmy samochody, to braliśmy samochód z pełnym bakiem i z pełnym mieliśmy oddać. Tu było inaczej w jednym wpisali nam 1/2+, a w drugim 6/8 i tyle mieliśmy oddać. I weź tu wycyrkluj ;)) No ale zanim na stację benzynową, to najpierw pojeździliśmy po okolicy i koniec końców nie zatankowaliśmy, bo jak na stację dojechaliśmy, to się okazało, że czynna była do 22, a my byliśmy 10 po ;)

W niedziele raniutko wstaliśmy i pojechaliśmy biegać. Tak pojechaliśmy, bo trzeba było samochód dotankować. Najpierw zatankowaliśmy, potem zaparkowaliśmy i poszliśmy biegać, a potem wróciliśmy do auta, wzięliśmy aparat i jeszcze poszliśmy pobiegać/spacerować ;) I dzięki temu mogliśmy zrobić parę zdjęć portu i miasteczka za dnia:


 
Oddanie samochodu wyglądało tak, że poszłam na recepcję naszego hotelu, dałam recepcjonistce kluczyki, ona odłożyła je na kupkę innych kluczyków i ... koniec. Zresztą w poniedziałek z drugim samochodem było tak samo. Tylko po powrocie otrzymaliśmy maile jak to bardzo nam dziękują, że skorzystaliśmy z ich wypożyczalni i zapraszają ponownie.
Ostatni dzień pobytu na Fuercie postanowiliśmy spędzić na plaży i tym razem znów uskutecznialiśmy leniuchowanie:
Co prawda w przypływie ambicji co niektórzy nawet biegali,ale to odosobnione przypadki ;))
Po kolacji ostatnia wyprawa do miasta:
 
a wieczór znów w barze, przy muzyce reggae, a po występach chłopaki kończyli polską play-listę:
I tak prawie skończyły się nasze wakacje, ale od czego się ma pomysły. Skoro nie dany był nam zachód słońca, to czemu nie wybrać się na wschód ? No więc w poniedziałek wstaliśmy jeszcze jak było ciemno i pojechaliśmy biegać (tak trzeba było wziąć aparat, a przy okazji zatankować samochód). Pojechaliśmy na plażę i czekaliśmy...
I było tak:

I tyle by było ze wschodu słońca...
Ale za to pobiegaliśmy, wróciliśmy, szybka kąpiel, śniadanie i już o 10.20 opuściliśmy nasz hotel  i autobus zawiózł nas na lotnisko.
Po 3 godzinach nasz samolot wzbił się w powietrze i za nami pozostała Fuerteventura:
 

Koniec !

sobota, 16 listopada 2013

Fuerta cz. 4


W sobotę rano podjechaliśmy we dwójkę do innej wypożyczalni, tam, gdzie zamówiliśmy auto na jeden dzień (całkowity koszt 30 euro na całą dobę !) Dostałam nissana micrę, która miała przejechane aż 350 km ! Praktycznie nówka !
Bez zbędnych formalności na dwa samochody wróciliśmy do hotelu i zaraz po śniadaniu wyruszyliśmy na wycieczkę.
Mieliśmy ogóle pojęcie, gdzie moglibyśmy pojechać, ale żadnych szczegółów. Ruszyliśmy więc na zachodnią część wyspy. Oczywiście najpierw był podział kto z kim jedzie, więc ustaliliśmy, że kobiety jadą jednym, a faceci drugim. Ruszyliśmy na południowy zachód. Pierwszy przystanek mieliśmy w urokliwej miejscowości o nazwie La Oliva. Tam najpierw skierowaliśmy się na plac gdzie znajdował się kościół:

Ja po drodze zauważyłam Muzeum Aloesu - przynajmniej z nazwy:
Okazało się, że w "muzeum" prezentacje mają w 11 lub 12 językach, w tym w języku polskim. Dlaczego napisałam muzeum w cudzysłowie ? Bo z muzeum to nie ma nic wspólnego. Bardzo miła Polka mieszkająca od 5 lat na Fuercie po prostu opowiadała nam jak to się wszystko z tego aloesu robi, krok po kroku. Czy wiecie, że aloes swoje właściwości lecznicze zyskuje dopiero po tym jak pierwszy raz zakwitnie ? Wcześniej nie jest w żaden sposób magiczną rośliną ;) Po oderwaniu i przekrojeniu liścia, odstawia się go w pozycji pionowej do odcieknięcia takiej żółtej cieczy, dopiero potem odkrawa się części zielone, który z miąższem połączony jest taka kleistą mazią
a przezroczysty miąższ jest tym magicznym czymś, co ma zbawienny wpływ na nasze zdrowie i urodę.
Jak ktoś jeszcze nie wie jaki działania może mieć aloes i jak go wybierać to polecam ten artykuł. Dla mnie do tej pory był cudownym środkiem na oparzenia i przyspieszaczem gojenia ran. Przerabiałam na własnej skórze oparzenie dłoni i śladu nie ma !  Dowiedziałam się, że aloes zawiera substancje, które wytwarzane są w ludzkim organizmie do 16 roku życia i dlatego na dzieciakach wszystko się szybciej goi. A potem potrzeba wspomagaczy w postaci aloesu. Mojej mamy ciotka namiętnie robi mikstury z aloesu - na przeziębienie: miksuje aloes z miodem, dodaje alkoholu i stosuje w razie przeziębienia, jednak w muzeum dowiedzieliśmy się, że to błąd! Najmniejsza dawka alkoholu zabija właściwości aloesu !!! Oczywiście nie obyło się bez zakupów. Kupiliśmy spray na rany lub oparzenia, balsam aloesowy po opalaniu i specyfik (żel) na obolałe miejsca (typu voltaren) do smarowania. Działa !!!
Przy okazji pani powiedziała nam, że warto pojechać do miejscowości, która nazywa się Ajuy, bo jest tam piękna grota warta zobaczenia. Tu ciekawostka dla wszystkich, którzy nie znają hiszpańskiego: w hiszpańskim "j" czyta się jak "h", a "y" jako "j". To teraz wymówcie do jakiej miejscowości pojechaliśmy ;))
Z La Oliva do Ajuy mieliśmy niecałe 60 km, ale podróż okazała się dłuższa niż się spodziewaliśmy. A wszystko to za sprawą gór, które urosły nam na drodze. No niby nie wysokie - po 600 - 700 m npm, ale licząc, że jechaliśmy z poziomu morza, to wspinaczka niezła. No i samochody miały małą moc - silniczki 1,1, aż czasem się zastanawiałam, czy podjedzie pod niektóre górki !
Ale za to widoki - niezapomniane:
Po drodze mieliśmy dwa przystani w punktach widokowych. Na pierwszym spotkaliśmy takie posągi:

a na drugim takie wiewióry:
które podchodziły bardzo blisko :)
W końcu dojechaliśmy do Ajuy. I to co ukazało się naszym oczom zaparło dech w piersiach. Wioseczka jak bajki, mała plaża z czarnym piaskiem, malownicze klify i wielkie fale.
 
Teściowie zostali w knajpce, a my z rodzicami ruszyliśmy na małą wspinaczkę do jaskini. Droga wiodła przez klify nad brzegiem oceanu. Aż doszliśmy do jaskini, ba a nawet dwóch - wielkich i szerokich:

Jaskinie są tak umiejscowione, że w czasie sztormu, albo silniejszego zafalowania wejść tam mogą jedynie doświadczeni speleolodzy.
W drodze powrotnej miasteczko wydało nam się jeszcze ładniejsze:
Po powrocie do miasteczka postanowiliśmy się jeszcze wykąpać w spienionych falach oceanu. I wszystko byłoby pięknie, gdyby nie te fale... 
Jak tylko weszłam do wody fala natychmiast mnie przewróciła ! I jeszcze mnie pociągnęła po brzegu - od razu wyszłam z wody. Mój Mąż i mój tato byli dzielniejsi - wytrzymali trzy uderzenia fali ;)) Nie mogliśmy się pokąpać :(
Postanowiliśmy więc ruszyć w drogę powrotną, choć mieliśmy świadomość, że na obiad już nie zdążymy. I w drodze powrotnej zrobiliśmy zamianę - teściu i tato pojechali ze mną, a mamy z T.  Droga powrotna byłą równie piękna:

Zatrzymaliśmy się też w innym miejscu, gdzie były wiewiórki, patrzcie jakie oswojone:

A po drodze mijaliśmy takie śliczne wiatraki:
Na przekąski też nie zdążyliśmy ...
cdn...