Królowa zimy powróciła z relacją z ostatniej w tym sezonie wyprawy narciarskiej i oto jestem.
LIVIGNO - jak wiecie wszyscy jest dla mnie najbardziej ulubionym ośrodkiem narciarskim w jakim byłam. Czuję się tam rewelacyjnie i gdyby nie wrodzona ciekawość przed nowymi miejscami mogłabym wszystkie wyprawy narciarskie kończyć w Livigno. To był nasz czwarty raz: pierwszy raz i trzeci opisywałam jak to w tym Livigno jest, więc co to jeszcze prócz słów zachwytu dodać ? Tym razem pojechaliśmy w 5 osób: my, mój Tato i nasi znajomi z Łodzi, z którymi byliśmy w Maso Corto. Apartament mieliśmy od tych samych ludzi co poprzednio, tyle, że inny budynek, ale równie blisko centrum i wyciągów co poprzednio.
Nasz apartament
Tato obawiał
się o swoją kondycję, bo w końcu nigdy nie był na tylu dniowym
wyjeździe, jak jeździł na nartach to max dwa dni pod rząd, a ma swoje 63
lata na karku. Mimo obaw, poradził sobie znakomicie, a kondycji nie
jeden może mu pozazdrościć. Co prawda w trzecim dniu podkręcił kostkę i musiał
zrobić sobie dzień odpoczynku, ale w pozostałe dni wychodziliśmy o 9.00 i
wracaliśmy ok. 17.00 i nie narzekał. Jak się zmęczył, to odpoczywał,
jak trasy były trudniejsze, to zostawał na łatwiejszych i było ok.
Poza
tym mój Tato był bardzo komunikatywny i mimo, że nie zna praktycznie
żadnych języków rozmawiał z kim tylko się dało. Nauczył się kilku
zwrotów po włosku, zna parę słówek po niemiecku, do tego ręce i
dogadywał się. O Czechach i Słowakach nie wspomnę ;) Generalnie dał radę
;)
Widoczek
My
wyszaleliśmy się ile się dało. Udało nam się nawet wziąć do testów
narty typu "allmountain", czyli do jeżdżenia wszędzie i na trasach i
poza trasami, i tym sposobem miałam okazję pojeździć po miękkim i
głębokim, niezratrakowanym śniegu. Jest inaczej ;)
Poza trasą
Poza
tym wszystko było jak zwykle z wyjątkiem śniegu. Pierwszy raz jak tam
byłam, było go tak mało i generalnie było tak ciepło. Na trasach było
ekstra, ale jak trasy się kończyły to wychodziła trawa, kamienie,
ziemia.
Do
tego było bardzo ciepło - kurtki nakładaliśmy na koszulki z krótkim
rękawem. Na górze (2.500-3.000 m n.p.m.) było mniej więcej -2-+5 stopni
C, a na dole w miasteczku (1.800 m n.p.m.) w ciągu dnia dochodziło do
16-17 stopni, słońce grzało bardzo i tylko jednego dnia wiał silny
wiatr, a ostatniego dnia do południa troszkę się zachmurzyło i popadał
śnieżek.
Trasy
przygotowane były wspaniale, ale poszaleć dało się tak mnie więcej do
południa, bo potem słoneczko robiło już swoje i robiła się taka "kasza" i
trochę muldy, ale wtedy robiliśmy więcej przerw i pikników na obrzeżach
tras :)
Fajnie
jest jeździć na narty w marcu, bo dzień jest wtedy dłuższy, a po
nartach i szybkim prysznicu można jeszcze pochodzić po miasteczku "za widoku". Choć wieczorne Livigno też ma swój urok :)
A tu jeszcze kilka zimowych widoczków :)
Oczywiście po wyjeździe z Livingo, znów zatrzymali nas celnicy, tym razem szwajcarscy. Znów przetrzepali nam bagaże, i tym razem byli trochę rozczarowani :) Na pięć osób znaleźli tylko 4 butelki alkoholu mocnego i dwie lekkiego ;) Przewalili wszystkie nasze duże bagaże, a czasami wystarczy szukać blisko ;) Butelki mieliśmy w kartonie na wierzchu, tyle, że przykryte ściereczkami, żeby nie brzęczały, tyle, że kartonu do kontroli nie chcieli, tylko nasze walizy ;) Ale mina celnika, gdy podniósł duży, ciężki plecak, który na dodatek brzdękał jak butelki, a po otwarciu okazało się, że to słoiki z sosem Barilla i kawa - bezcenne ;) Niestety zdjęć zabronili robić ;)
I tyle z naszej zimowej wyprawy. Następna w grudniu ;))
Na zakończenia trochę wiosny w Alpach :)
Austria, 31.03.2012 r.