W końcu po ponad 6 godzinach podróży nasz kierowca oznajmił: "Batumi". No i standardowo jeszcze nie wysiedliśmy, a tu już tłum facetów proponował nam kwatirę. Mało się nie rozpłakałam i powiedziałam tym facetom, żeby dali nam spokój, bo ja jestem po 6 godzinach w marszrutce i jestem zmęczona. I powiedziałam to tak płynnym rosyjskim, że mój Mężuś był w szoku, a panowie dali nam spokój. Odeszliśmy z przystanku i wreszcie przywitaliśmy się z Morzem Czarnym !
Morze Czarne, wbrew nazwie, wcale nie jest czarne tylko tak samo błękitne jak każde inne ;))
Po krótkiej chwili jednak jeden z taksówkarzy nas dopadł, a w końcu i tak nocleg znaleźć musieliśmy. Podwiózł nas niedaleko - między wysokimi, nowobudowanymi blokami na małym podwórku przyjął nas Andriej,
dostaliśmy pokoik ze wspólną na 3 pokoje łazienką i częścią dzienno - kuchenną. Byliśmy jednak tam sami. Ale nie ważne jakie warunki, w końcu mieliśmy tam tylko nocować jedną noc !
Wróciliśmy do samochodu po plecaki, a tu nagle ktoś mnie woła po imieniu. Rozglądam się - na balkonie nasza znajoma ! Okazało się, że mają kwaterę dosłownie 20 metrów od nas ! Chwilkę pogadaliśmy i my postanowiliśmy ruszyć na plażę.
Do plaży mieliśmy dosłownie 300 metrów, z czego 100 metrów miastem i kolejne 200 metrów przez park i promenadę. I za chwilę byliśmy na plaży:
Niestety plaża w Batumi jest kamienista - są to spore otoczaki, na których bardzo niewygodnie się leży (nawet na karimacie) a jeszcze gorzej się po nich chodzi na boso. Co więcej plaża cała jest taka, jak się wchodzi do wody też, na szczęście dość szybko robi się głęboko ;)
Mimo, że było już późne popołudnie (ok. 18-stej) temperatura sięgała 35 stopni Celsjusza, wcześniej dochodziła do 52 stopni, ale jak już pisałam, panuje tam klimat subtropikalny i jest bardzo duża wilgotność powietrza, więc gorąc jest mniej dokuczliwy, choć oddychać nie było czym.
Dlatego też na plaży byliśmy niedługo i ruszyliśmy promenadą na zwiedzanie Batumi.
Batumi, eh Batumi, można rzec ;)
Batumi jest stolicą autonomicznej republiki Gruzji - Adżarii i jest trzecim co do wielkości miastem Gruzji (różnie podają od 125 do 180 tys. mieszkańców). Znajduje się tu siedziba Gruzińskiego Sądu Konstytucyjnego. Batumi jest miastem bardzo bogatym, przede wszystkim dzięki wielkiemu portowi morskiemu, który ma zdolność podejmowania 80 tys. tonowych cystern, które dalej ruszają w drogę do innych krajów azjatyckich. Roczny dochód portu szacowany jest na 200 - 300 milionów dolarów !!!
Z plaży ruszyliśmy na spacer troszkę po mieście, troszkę po promenadzie i ... muszę powiedzieć, że miasto nas urzekło.
Spacer troszkę miastem, trochę pakiem, trochę promenadą, zachód słońca na molo i tak się zapatrzyliśmy w Batumi, że zaczęło się ściemniać. Ale to nic, bo wtedy też jest ślicznie, a jeszcze trafiliśmy do miejsca, gdzie odbywają się pokazy fontann. Ale nie tak jak np. we Wrocławiu: pokaz jest co godzinę i trwa 10-15 minut. W Batumi pokaz zaczyna się o 21-szej i trwa do 2-giej w nocy !!! Bez przerwy fontanny tańczą w rytm płynącej z głośników muzyki. Różnej muzyki, od poważnej, przez rozrywkową, aż do pieśni gruzińskich.
Co lepsze jak poszliśmy potem dalej na spacer promenadą, to jakieś 3 km od tego miejsca też był tańczące fontanny, a podobno są w jeszcze jednym miejscu, ale tam już nie dotarliśmy.
Ok. 23-poszlismy zanieść nasze rzeczy i dalej oglądać Batumi nie zapominając oczywiście o plaży skąd promenada wyglądała już tak:
I tak chodziliśmy po tym Batumi i chodziliśmy, podziwialiśmy i podziwialiśmy, doszliśmy do ciekawej wieży, która nocą podświetlana jest na siedem kolorów. Jak podeszliśmy bliżej to się okazało, że to budynek użyteczności publicznej, gdzie mieszkańcy mogą załatwiać różne sprawy związane z mieszkaniem w Batumi.
Jak się w końcu zorientowaliśmy, że nogi nas bolą, dochodziła 2.30. Ale po co spać skoro jest tak pięknie !
Noc nie była już niestety taka cudowna. Położyliśmy się spać i nagle rozszalałą się wichura i sucha burza. Co chwilę słychać było grzmoty, były błyski i nie spadła ani jedna kropla deszczu, a przez wiatr zaczęły trzaskać wszystkie drzwi i okna w tym naszym wynajmowanym przybytku. Zanim wszystko zabezpieczyliśmy trochę to trwało.
To jednak nie ważne rano wstaliśmy dość wcześnie, pożyczyliśmy nóż i zakupiliśmy pięknego arbuza, którego zamierzaliśmy zjeść na plaży zamiast śniadania :)) Wzięliśmy nóż, bo nie kupuje się tam arbuza w kawałkach tylko sprzedają całe. Wzięliśmy najmniejszy jaki był - ważył tylko ok. 8 kg ;)) Ale jaki był pyszny - słodki i soczysty - sama radość dla podniebienia !
Po dwóch godzinach na plaży wróciliśmy się spakować, zanieśliśmy bagaże do innego pomieszczenia i ruszyliśmy spacerować po Batumi dalej.
Batumi zachwyca, nawet jak się zachmurzyło
Choć zdarzają się i takie widoki - rozwalający się blok na tle nowoczesnego uniwersytetu:
Nie wiem czy znacie historię o złotym runie. Otóż cel wyprawy Argonautów stanowiła wg mitologii sierść barana Chrysomallosa. Złote runo zawieszone było na dębowym drzewie w gaju Aresa i pilnował go smok. Na czele 52-osobowej grupy śmiałków stanął Jazon. Skarb pomogła zdobyć Medea, córka króla Ajetesa, władającego Kolchidą (teren części dzisiejszej Gruzji, tej położonej przy Morzu Czarnym). I teraz Medea i złote runo mają swoje miejsce w centrum Batumi - niedaleko promenady:
Niestety nasz pobyt w Batumi dobiegł końca. Mam duży niedosyt, bo jakbyśmy byli tam choć dzień dłużej (tą nieszczęsną niedzielę, zamiast w marszrutce), to zobaczylibyśmy dużo więcej, np. delfinarium, gdzie pokazy są dwa razy dziennie o 14.00 i o 17.00, ale w poniedziałki nieczynne, albo jeden z najstarszych, a na pewno jeden z największych - 110 ha - Ogród Botaniczny i wiele innych cudnych miejsc. 24 godziny na Batumi to stanowczo za mało !
No ale trzeba było się pomału zbierać. Co prawda samolot mieliśmy dopiero o 6.30 rano, ale z marszrutkami to różnie bywa i jak się dowiedzieliśmy pocztą "pantoflową" ostatnia do Kutaisi odjeżdżała o 19-stej. Wiec, żeby być pewnym, że się nie spóźnimy zdecydowaliśmy pojechać trochę wcześniej. Stwierdziliśmy, że jak będziemy wcześniej, to sobie jeszcze Kutaisi zwiedzimy. Co prawda w przewodnikach było napisane, że tam nic ciekawego do zwiedzania nie ma, ale w końcu to spore miasto, drugie co do wielkość w Gruzji - ok. 180 tys. mieszkańców, to może jednak coś ładnego znajdziemy. Wyjechaliśmy (razem ze znajomymi i ich córą) z Batumi ok. wpół do szóstej. Po drodze trochę mżyło, ale dokładnie nie wiem, bo całą drogę przespałam. Ale jak już po 2 godzinach dotarliśmy do Kutaisi to tam padało całkiem, całkiem.
Wysiedliśmy gdzieś podobno w centrum, ale oprócz McDonalda nic tam więcej ciekawego nie było. Miasto jest brzydkie, szare i brudne, co ta deszczowa aura jeszcze potęgowała. Zdegustowani odwiedziliśmy sklep, żeby zakupić sobie coś do picia i jedzenia i postanowiliśmy ruszyć na lotnisko. Ale to też nie takie proste. Ostatnia(podobno) marszrutka odjechała o 20, czyli mniej więcej wtedy, kiedy my dotarliśmy. Jak tak staliśmy na przystanku, wśród tłumu taksówkarzy, którzy chcieli nas na to lotnisko zawieźć, poznaliśmy jeszcze parę Polaków i jeden taksówkarz z troszkę większym autem zabrał nas wszystkich - czyli 6-cioro dorosłych + dziecko + kierowca + bagaże, za kwotę na osobę taką jakbyśmy w marszrutce zapłacili. Na lotnisko było jakieś 25 km, ale czas podróży skrócił się maksymalnie, dzięki szaleństwu kierowcy.
Na lotnisku czekał już na nas kolega z rezerwacją ;)) Bo lotnisko w Kutaisi jest specyficzne ! Jest zupełnie nowe i poza stanowiskami odprawy nie ma tam zupełnie nic. No sorry, jest internet WiFi free ;)) Nie ma sklepu, nie ma baru, nie ma nawet automatu na napoje - dosłownie nic. Ale jest kilka fajnych kanap ;) Tzn. są takie miejsca do siedzenia, a wręcz do leżenia, pokryte tzw. skórą ekologiczną, miękkie i wygodne, ale jest ich niewiele 3 albo 4 i pomieścić mogą max 10 osób każda. No i nasz kolega, ponieważ wcześniej dotarł na lotnisko, zarezerwował nam takie fajne miejsce. Dzięki temu mogliśmy sobie spokojnie na lotnisku spać :)) I szczerze mówiąc skorzystałam z tego - zasnęłam przed 23-cią, a obudziłam się ok. 4.00, jak przyleciał samolot z Mińska i na lotnisku zrobił się hałas ;))
Nie wszyscy jednak mogli sobie pozwolić na takie luksusowe spanie, ci, którzy się nie załapali na takie miejsca musieli spać na podłodze, bagażach lub na karimatach. A prawie wszyscy pasażerowie lotu do Polski i drugie tyle lotu do Mińska spędzali noc na lotnisku !
Na szczęście koło 5-tej zaczęło się coś dziać, przeszliśmy odprawę, a potem to już z górki było ;))
Koniec !!!