Informacyjnie

Ten blog powstał przede wszystkim po to, żeby spisać swoje wspomnienia z podróży, bo pamięć jest ulotna. Od wielu lat staram się tworzyć notatki z każdego wyjazdu i jestem zdziwiona jak wiele szczegółów się zaciera.
Jeśli przy okazji ktoś może znaleźć coś dla siebie - podpowiedzi, rady, pomysły na podróż - będzie mi bardzo miło.
Wszystkie zdjęcia zamieszczone na blogu są zrobione przeze mnie lub przez mojego Męża, jeśli korzystam ze zdjęć z netu będzie o tym stosowna informacja.
Zapraszam do czytania

poniedziałek, 26 lipca 2021

Babski weekend - Niemcy/Holandia/Belgia

Gdy koleżanka z Ladies First zaproponowała mi babski wyjazd nawet się nie zastanawiałam. Pomysł był fajny przedłużony weekend, 3 państwa, 8 kobiet. Noclegi były u jednej z dziewczyn w Belgii i to była nasza baza wypadowa.
Z Polski wyruszyłyśmy w środę późnym popołudniem i po pokonaniu ponad 900 km zameldowałyśmy się w Belgii. A że nastała noc, to nie pozostało nam nic innego, jak położyć się spać.
Nasz pierwszy dzień zapowiadał się pochmurnie, dlatego na spacer po okolicy nawet założyłyśmy kurtki przeciwdeszczowe, 


ale ostatecznie się przejaśniło i gdy jechałyśmy na obiad pogoda był już bardzo przyzwoita.
Pierwszego dnia spędzałyśmy popołudnie w Niemczech, a konkretnie w Aachen (Akwizgran). 
Od domu, gdzie mieszkałyśmy to najkrótszą drogą ok. 11 km, więc podróż nie trwała długo. 
Akwizgran to miasto uzdrowiskowe na prawach powiatu. Zamieszkuje je blisko 250 tys. osób. 
Miasto jest ośrodkiem przemysłowym, dość zróżnicowanym, ale też mieści się tam kilka uczelni wyższych.
Aachen ma dość bogatą historię, a jej początki sięgają I w n.e., kiedy zaczęła się budowa miejscowości uzdrowiskowej z ciepłymi źródłami siarkowymi. Sława gorących źródeł była szczególnie doceniana w  XVII–XIX w. - wtedy Aachen stało się popularnym wśród europejskich elit uzdrowiskiem i miastem „rozrywkowym” z kasynami, salami balowymi i innymi miejscami uciech. 
Do głównych atrakcji turystycznych miasta należą XIV-wieczny ratusz, zbudowany na ruinach pałacu Karola Wielkiego 


oraz słynna Katedra, wpisana już w 1978 na listę dziedzictwa kulturowego UNESCO.
Świątynia przez blisko 600 lat była miejscem koronacji 30 władców Świętego Cesarstwa Rzymskiego, a w roku 1930 przemianowana została na katedrę. 
W Katedrze pochowani zostali m. in. Karol Wielki i Otton III, w prezbiterium pochowane są cztery najwyższej wagi relikwie Jezusa, Marii i Jana Chrzciciela, przez co świątynia była jednym z najważniejszych ośrodków pielgrzymkowych w Europie. 


Zwiedziłyśmy katedrę, 


podeszłyśmy do ratusza, pochodziłyśmy po urokliwych uliczkach Aachen i zrobiłyśmy całkiem niezłe zakupy w butiku pewnej Słowaczki. A potem jeszcze kawa lub lemoniada i powrót do domu.
Kolejny dzień obfitował w atrakcje. Musiałyśmy wyjechać z domu wcześniej, bo do oddalonej o blisko 250 km Brugii podróż trochę trwała. Zwłaszcza w okolicy Brukseli musiałyśmy postać trochę w korkach !
Podróż trwała ponad 3 godziny i w końcu dotarłyśmy.
Brugia posiada prześliczne historyczne stare miasto, które w 2000 roku zostało wpisane na listę UNESCO. Ratusz i rynek do niego przylegający są niesamowicie urokliwe, bardzo zadbane i czyste.




Zresztą jak całe okolice starego miasta. 



W dniu kiedy zwiedzałyśmy Brugię odbywał się ćwierćfinał Mistrzostw Europy i Belgia grała z Włochami, więc na każdym kroku można było spotkać tematyczne dekoracje i flagi 


lub ciekawie ubranych kibiców. 
Z powodu licznych kanałów w historycznej części miasta Brugia zwana jest flamandzką Wenecją. Dlatego też zdecydowałyśmy się przepłynąć turystyczną łódką i zobaczyć miasto z wody.
Warto się przepłynąć, bo z poziomu wody wiele rzeczy wygląda inaczej, 




a były też przeżycia przy przepływaniu pod niewielkimi mostkami, bo było tak nisko, że nawet prowadzący łódkę musiał schylać głowę.



Po rejsie wybrałyśmy się oczywiście na belgijskie frytki, w fajnym połączeniu z pomidorkami, guacamole i sosem śmietanowym, ale same frytki - czy takie dobre to nie jestem przekonana ;)


O wiele lepsze było belgijskie piwo pite nad samym kanałem, 

czy gofry :)

Nie mogłyśmy zostać w Brugii zbyt długo,bo wieczorem miałyśmy bilety na salsę w Maastricht, w Holandii. 

Po tańcach wybrałyśmy się na nocny spacer po Maastricht.




Ostatnim miejscem, które zwiedzałyśmy był Valkenburg w Holandii.


To niewielkie miasteczko już od końca XIX w. stanowiło miejsce wypoczynku dla bogatszych mieszkańców okolicznych miast obecnie znajdujących się w Niemczech i Belgii. Centrum jest niewielkie, bardzo łatwo je obejść.






Ciekawostką jest tu zamek, a raczej jego ruiny, który jako jedyny zamek w Holandii położony był na szczycie wzgórza. 


W miasteczku są też resztki murów miejskich i fosa, przy których miałyśmy sesję zdjęciową.

To co nas bardzo zaskoczyło w Holandii - zarówno w Maastricht jak i w Valkenburgu - to brak możliwości płacenia karami Visą i MasterCard. Płacić można było tylko gotówką lub kartami Maestro. 
 
Kolejnego dnia po śniadaniu i ogarnięciu się wracałyśmy do domu.
Ten wyjazd był krótki, ale dość intensywny. Nigdy wcześniej nie brałam udziału w żadnych babskich wyjazdach, ale było to świetne doświadczenie. Bez problemów się dogadałyśmy, czas upływał nam na pogaduchach, a tematy się nie kończyły. Świetne dziewczyny ze świetną energią. Więcej o wyjeździe, organizacji i wrażeniach jest opisane w Wysokich Obcasach z 31.07.2021.