Do Mombasy dotarliśmy późnym popołudniem, ale zanim dojechaliśmy do hotelu zrobiło się ciemno.
Hotel mieliśmy na jedną noc, więc tylko zjedliśmy kolację i szybko poszliśmy spać, bo kolejnego dnia pobudka był o 4.30. Śniadania dostaliśmy w formie pakietów, zapakowaliśmy się do busów i ruszyliśmy w drogę. Podróż była długa, bo mieliśmy do przejechania ok. 470 km, co zajęło nam ponad 9 godzin.
Mieliśmy kilka przerw - jedną na śniadanie w lokalnym barze, (ale jedliśmy nasze rzeczy pudełkowe, jedynie herbatę zamawialiśmy),
Około 14-stej dotarliśmy do naszej lodgy w Kimana w Penety Amboseli Resort.
Tam po szybkim lunchu i wrzuceniu bagaży do pokoi wyjechaliśmy na nasze pierwsze safari do Parku Narodowego Ambroseli.
Park znajduje się przy granicy z Tanzanią. Amboseli w języku Masajów oznacza "miejsce kurzu". Park jest jednym z mniejszych jego powierzchnia wynosi 391 km². Większa część parku to wielka otwarta równina, choć część parku zajmują terany podmokłe i bagna.
Na terenie Amboseli można spotkać wiele gatunków zwierząt i już od pierwszych minut, nawet gdy jeszcze nie wjechaliśmy w granice parku mijaliśmy zebry, żyrafy czy antylopy. Mieliśmy trochę szczęścia, bo już pierwszego dnia udało nam się zobaczyć zarówno gepardy, jak i jedną lwicę, która jednak była dość daleko od nas.
W drodze powrotnej mieliśmy jeszcze spotkanie ze słoniami, które postanowiły zrobić sobie spacer do pobliskiego bajorka.
Kolejnego dnia mogliśmy pospać troszkę dłużej, bo śniadanie było zaplanowane na 6.30, a wyjazd na 7.00, więc chwilę po obudzeniu wyszliśmy na taras, a tam ujrzeliśmy ośnieżony szczyt Kilimandżaro!
Jest to nie lada gratka, o tej porze roku najwyższy szczyt Afryki (5.895 m n.p.m.) widoczny bywa jedynie wczesnym rankiem i to też prze ładnej pogodzie. Więc mieliśmy trochę szczęścia.
Park Amboseli został założony w 1974 roku na terenach zamieszkiwanych przez Masajów, których zmuszono do opuszczenia ich ziem. W ramach odwetu Masajowie w bardzo krótkim czasie zabili prawie wszystkie nosorożce i mocno przetrzebili stada lwów. Obecnie, za sprawą podpisanych porozumień Masajowie mają udział w zyskach z turystyki. Sprawa statusu tego obszaru chronionego na kilka lat trafiła do sadu, tymczasowo park zdegradowano do poziomu rezerwatu, co umożliwiało Masajom przebywanie na jego terenie. Obecnie znów przywrócono mu statut Parku Narodowego.
Podjechaliśmy do wioski, ludzie na ostatnią
chwilę się przebierali w stroje, dobiegali do powitania w różnym czasie,
totalny chaos.
Potem zaprowadzili nas do wioski, w którym stało kilka malowanych domków, zbudowanych z odchodów słoni, a lokalny szaman, opowiadał nam o cudownych lekach, które leczą dosłownie wszystko. Do tego opowiadał nam jak to żyją w tej wiosce, pokazywał w których domach mieszkają jego żony, jak wygląda życie Masajów, jak sobie radzą i funkcjonują bez technologicznych nowinek, na zasadach i zgodnie ze zwyczajami swoich przodków.
Jednak jak zaczął padać deszcz i musieliśmy się schować w jednym z domów, to kompletnie nie wyglądał na zamieszały - jedna wielka ściema da turystów. Największa "atrakcja" była na końcu.
Jak już przestało padać wypuszczali nas na placyk, gdzie błota było po kolana, ale na ziemi porozkładali plandeki z różnymi "ręcznymi" wyrobami (sporo made in China, we wszystkich sklepikach i na bazarach pełno było identycznych) i nagabywali nas dość obcesowo do zakupu pamiątek. Było to naprawdę żenujące i pozostawiło duży niesmak we wszystkich uczestnikach naszej wycieczki. Gdy wracaliśmy do busików część "mieszkańców wioski" szła przebrana w normalne ubrania, z telefonami w ręce. Wracali do domu ;)
Inaczej by było, gdyby od razu była mowa, że to coś na kształt skansenu, że tak kiedyś żyli i funkcjonowali, ale po co ściemniać, że dalej prowadzą taki tryb życia, skoro to nieprawda?
Niesmak pozostał.
cdn...
Niezły teatrzyk dla turystów ;) A wystarczyło troszkę chęci, inwencji i można by było zaoferować turystom prawdziwe rękodzieło. Na pewno spotkałoby się ono z większym uznaniem. Nie dziwi mnie więc niesmak, który poczuliście.
OdpowiedzUsuńJakie cudne słoniki! Bardzo ładny ten resort, spodobała mi się ta bujna trawa jakże dopasowana do koloru elewacji, a park też piękny. Tylko krew mi się zagotowała, kiedy przeczytałam o tych gnojkach wybijających nosorożce!
Kiedy byłam mała, miałam książkę "Rok z lwem i innymi zwierzętami z sawanny" - dziś czułam się tak, jakbym przeglądała jej karty :)